środa, 29 stycznia 2014

Co się dzieje na Ukrainie?

Nie jestem specjalistą od spraw wschodnich, jednak media tyle o tym trąbią, że jako statystyczny Polak, znający się na wszystkim, i ja postanowiłem co nieco skrobnąć w temacie.

Zadziwiające jest, że (niemal) wszystkie media w Polsce mówią w temacie Ukrainy to samo. A jak wszystkie media są ze sobą zgodne "wiedz, że coś się dzieje".

O sprawie przypomniał mi we wtorek widok zdjęć zamordowanych na Majdanie, kwiatów i zniczy pod tablicą ku czci ofiar Wielkiego Głodu, która znajduje się przy Cerkwi Greckokatolickiej w Krakowie. Poległych żal. Każda śmierć to tragedia. Zwłaszcza, że doniesienia o ich śmierci przypominają nasze lata 1970 czy 1981.

Jest jednak kilka wątpliwości, które mną targają w kwestii Ukrainy, i które nie dają mi spokoju. Może fakt, że jestem „wyznawcą” realpolitik i takie, „romantyczne”, zrywy budzą moją, daleko posuniętą, ostrożność i obawę, powoduje, iż patrzę na to trochę chłodniejszym okiem.

O co właściwie chodzi walczącym? I jaki interes ma Rzeczpospolita, żeby się w tę rewolucję angażować?

Ale od początku.

1. Julia Tymoszenko. Można powiedzieć, że spiritus movens obecnych zamieszek. To przez domaganie się jej zwolnienia przez Unię, jako warunku wstępnego rozmów, prezydent Janukowycz zwrócił się ku Rosji. Wszyscy wiedzą, że była premierem i że siedzi w więzieniu, a właściwie koloni karnej. Tymoszenko to też jedna z ikon”pomarańczowej rewolucji”, ale i skazana za defraudację i szkody jakie Ukraina poniosła w związku z niekorzystną umową z Rosją. Podejrzana jest także o zlecenie zabójstwa. Nigdzie nie znalazłem żadnego, nawet pośredniego dowodu niesprawiedliwości czy bezprawności postępowania wobec niej. Działania polityczne Europy w tej sprawie przypominają mi reakcje władców europejskich na rewolucję antyfrancuską w  1789 r. Początkowe zadowolenie z osłabienia jednego z najpotężniejszych państw kontynentu, wraz ze ścięciem Ludwika XVI ustąpiło miejsca strachowi, ze u nich może dojść do tego samego.  Tu chyba jest podobnie - obawa przed niebezpiecznym precedensem - rządzący Europą boją się, że ktoś może się upomnieć o ich głowy.

2. Zadziwia mnie zbieranina polityczna na tzw. Euromajdanie. Zwolennicy Unii protestują razem z różnej maści nacjonalistami, Banderowcami etc. Czy oni też chcą wejść do struktur unijnych? Jaki interes mają nasi „prawicowi” politycy w pozowaniu na tle flag nacjonalistów, dla których mordercy Polaków na Wołyniu to bohaterowie? Nie odmawiając, bowiem, braciom Kaczyńskim patriotyzmu i dobrych chęci (choć już realizacja budzi sporo sprzeciwu) dwóch rzeczy im zapomnieć nie mogę - odpuszczenia sprawy Jedwabnego oraz przemilczanie tragicznych zbrodni na Kresach (zwłaszcza na Wołyniu) na rzecz poprawnych stosunków z Ukrainą. I nadal nic się nie zmieniło. Niestety.

3. Pomimo, że sami, na co dzień, doświadczamy „dobrodziejstw” Związku Socjalistycznych Republik Europejskich - od gospodarki począwszy (zamykanie zakładów, paraliż rybołówstwa), poprzez idiotyzmy konsumenckie (żarówki, wędzona kiełbasa) po kwestie światopoglądowe (promocja zabijania nienarodzonych, homoseksualizmu,  genderyzm etc.), chcemy w to bagno wciągnąć Ukrainę.  Jak to jest, że dziennikarze i politycy konserwatywni (czy inaczej mówiąc „prawicowi”) z takim zaangażowaniem piętnując działania Unii jednocześnie angażują się na rzecz przyjęcia Ukrainy (i przekonania jej władz do przystąpienia) do Eurosojuza? Parafrazując wicepremierę (nb. applowski Pages mi to podkreśla) Sorry, ale wg. mnie nie większej różnicy między Rosją a Unią. I tu i tu bandyctwo tylko na Zachodzie w białych rękawiczkach i z gębą pełną demokracji i wolności, a na Wschodzie w sposób imperialny i turański. Więc jeśli Ukraińcom bardziej opłaca się iść z Rosją to ich sprawa. Ale, jak mniemam, nasi „niepokorni” są zafascynowani ideami Piłsudskiego, które nijak nie przystają do współczesności. Marszałek bowiem, pomijając inne niedociągnięcia Jego planów w polityce międzynarodowej, nie przewidział II wojny światowej, ludobójstwa Ukraińskiego na Polakach i 40 lat komunizmu na tych terenach.

4. Nieodparcie też widzę obraz sprzed wieków. Kiedy na Ukrainie wybuchają rewolucje to najbardziej na tym traci Rzeczpospolita. O Wołyniu już wspominałem, teraz czas na tzw. powstanie, a właściwe bunt Chmielnickiego. Jakie były skutki prób porozumienia, zamiast bardziej zdecydowanych działań? Oderwanie od Rzeczypospolitej części Ukrainy na rzecz Rosji (tu zresztą sami Kozacy dostali nauczkę). Wojna z Rosją. Osłabienie i Potop Szwedzki. Wyniszczenie gospodarcze, utrata rynków zbytu na zboże, rozwój oligarchii magnackiej, osłabianie władzy króla etc. etc.

Miejmy nadzieję, że tym razem skończy się inaczej i Polska nie stanie się ofiarą konfliktu z Rosją, albo nie zostanie Rosji sprzedana przez „przyjaciół” z Unii.


Pożiwiom - uwidim.

środa, 22 stycznia 2014

Dokąd zmierza Christianitas?

Skrócona i mniej uładzona wersja poniższego tekstu pojawiła się jakiś czas temu na facebooku jako komentarz do wypowiedzi pana dr. Pawła Milcarka. Pozostała bez odzewu.

Oto garść przemyśleń dotyczących obecnej kondycji pisma Christianitas i środowiska autorów, które je tworzy. Otóż odnoszę wrażenie, że Pan dr Milcarek jak i całe środowisko Christianitas żyje sobie w jakiejś ułudzie, w innym świecie. Chodzą do kościoła na Msze trydenckie, korzystają z sakramentów w dawnej formie jeżdżą na rekolekcje do tradycyjnych benedyktynów do Francji i właściwie odgradzają się od tego co się dziś dzieje w Kościele. Jakby nie zauważali, powiedzmy delikatnie, dziwnych czy też niezrozumiałych działań Ojca św. Franciszka; jakby nie widzieli, że „tradycja” ma się teraz znacznie gorzej i, tak jak za Benedykta księża deprecjonowali zalecenie czy wzory płynące z Rzymu, tak teraz każdy gest czy każde słowo ma rangę dogmatu.
Mimo zaklinania rzeczywistości przez dr. Milcarka, że treść adhortacji Ojca św. w żadnej mierze nie dotyczy „tradsów”, prawda jest inna. To o czym pisze Ojciec św. w adhortacji jak najbardziej dotyczy „tradsów”, dlatego, ze niezależnie od naszych intencji i wewnętrznych predyspozycji tak właśnie jesteśmy postrzegani przez mainstream Kościoła – jako sentymentalni, nie przejmujący się Ewangelią, elitarni, faryzeusze etc. Każdy kto miał do czynienia z przeciętnym księdzem wikarym czy proboszczem w jakiejkolwiek sprawie dotyczącej szeroko pojętej „tradycji” (prośba o chrzest w dawnej formie, postawienie krzyża na ołtarzu czy też przywrócenie wyrzuconego krzyża procesyjnego stojącego dotychczas obok ołtarza etc.) słyszał właśnie takie argumenty. Tak nas widzi i papież, i nam dostaje się najbardziej we wspomnianej adhortacji. Jeśli ktoś tego nie zauważa musi naprawdę nie chcieć tego dostrzec, albo sam siebie oszukuje. To mniej więcej tak jak w dzisiejszej publicystyce politycznej – nie popierasz Tuska toś pisowiec (tak jest postrzegany autor niniejszego tekstu, choć na Kaczyńskich ani na PiS nie głosował ). Szkoda, że Pan Paweł zatracił to czym zdobył sobie mój wielki szacunek – umiejętność powiedzenia tak, tak, nie, nie.

Może nie powinienem, ale pod Pana dr. podpinam też działanie całego środowiska Christianitas – boć On to przecież jest rednaczem pisma. Dziś taki ktoś jak ja – mieszkający w mieście gdzie z Mszy NFRR może wysłuchać u „lefebrystów” i  to też z trudnościami, do innych nie jest w stanie dotrzeć ze względu na obowiązki stanu, a o innych sakramentach może pomarzyć – nie ma żadnego środowiska, w którym miałby wsparcie. Kiedyś można było choć poczytać Christiantas, które dziś stało się elitarne i skierowane do zupełnie nieprzeciętnego odbiorcy (może to źle o mnie świadczy, ale studia historyczne mam skończone, także teologia znalazła się wśród kolejnych fakultetów, a i tak nie mogę przebrnąć przez niejasne analizy i język rodem ze specjalistycznych pism filozoficznych. Spójrzcie na tytuły artykułów w najnowszym numerze: Papież jako wydarzenie(?), Teodycea diabła (?)).  Obecnie środowisko Christianitas chce podążać Benedyktową hermeneutyką ciągłości i nie narażać się nikomu, choć Benedykta już nie ma a  hermeneutyka ciągłości ukazana jest w działanich podjętych w celu spacyfikowania Franciszkanów Niepokalanej.


Tak naprawdę pismo odsunęło się od swojego czytelnika (do dziś mam wszystkie numery Ch. Od 1 do 49), być może jednego, ale odnoszę wrażenie, ze jednak nie jestem osamotniony w takim odbiorze. Dziś Christianitas nie jest tym czym było – pismem edukującym, kształtującym i formującym środowisko tradycji. Dziś jest pismem, a właściwie biuletynem szczególnej grupy, która to o co walczyła za pontyfikatu bł. Jana Pawła II, otrzymała (to nic, ze inni nie mają dostępu do liturgii, to nic, że, szeroko pojęta „tradycja” jest dziś, nie bójmy się tego słowa, prześladowana) i teraz może się zająć takimi „problemami” jak melancholia (nr 44), polityka (nr 45-46), romantyzm (nr 47) muzyka (nr 50). To wszystko było obecne i wcześniej, ale clou stanowiła kultura, liturgia, teologia i to w miarę przystępny (nie koniecznie prosty czy prostacki) sposób podawana. Kiedyś Christianitas było głosem w Kościele opowiadającym się za powrotem do tradycyjnej liturgii i dyscypliny, głosem słyszalnym i zauważalnym. Tym bardziej, że w żaden sposób nie mogli być powiązani ze „schizmatyckim” (celowo w cudzysłowie) Bractwem Św. Piusa X. Dziś redaktorzy pisma biorą udział w dyskusjach filozoficznych, które nijak nie przystają do rzeczywistości, a maja wiele z „bicia piany” i  w żaden sposób nie przekładają się na praxis. Przykro mi, ale tak to widzę. Wiem także, że jest to świadomy wybór redaktorów i ich prawo (tak samo jak moim prawem jest napisać słowa krytyki) – taką drogę wybrali, nie wiem dokąd zmierzają. I bardzo tego żałuję.

czwartek, 16 stycznia 2014

Co z tym WOŚP?

Ponieważ tegoroczna burza wokół Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy nie ucichła, i ja postanowiłem dorzucić swoje trzy grosze, przedstawiając moje zdanie i włożyć kij w mrowisko.

Kiedy Jurek Owsiak zaczynał swoją przygodę z WOŚP ja przygotowywałem się do matury. Ponieważ był to czas przełomu (początek lat 90) dla mnie, niewyrobionego światopoglądowo (poza zoologicznym antykomunizmem) była to akcja wzorowa. Co roku jakoś żałowałem, że nie biorę w niej udziału aktywnie. Działo się tak przez kilka lat, dopóki pewne sprawy nie stawały się coraz jaśniejsze, a inne coraz mroczniejsze. Od wielu już lat nie wspieram WOŚP a dlaczego konkretnie - wyłuszczę poniżej.

Zanim jednak przejdę do meritum kilka zastrzeżeń.

1. Jak najbardziej jestem za tym aby pomagać osobom poszkodowanym i jak tylko mogę to robię to wspierając Caritas czy inne fundacje choćby przez stronę dobroczynnosc.com

2. Jestem zwolennikiem wolności i nikomu nie narzucam swojej wizji - jak ktoś chce niech wspiera WOŚP, ale proszę jednocześnie o uszanowanie mojej woli

Po powyższych uwagach mogę przejść do rzeczy. Otóż w małym stopniu interesują mnie rozliczenia finansowe Orkiestry, gdyż wiele się o tym pisze i jak ktoś uważa, że jest coś nie w porządku, to nich nie daje. Choć warto wiedzieć i to:  Wośp zbiera na waciki .Ja jednak nie wspieram fundacji Jurka Owsiaka z innych powodów.

Po pierwsze nie odpowiada mi koncepcja „nadmuchanej” imprezy, co generuje, zupełnie niepotrzebne - moim zdaniem - koszty. Te „wejścia” na antenę, kilkukrotnie w ciągu dnia, w telewizji publicznej, ciągłe reklamy w mediach przed finałem, imprezy w poszczególnych miastach sponsorowane przez samorządy etc. Wydaje się, że skórka nie warta jest wyprawki. Są fundacje, które generują podobne lub wyższe obroty przy dużo mniejszym szumie i skromniejszym anturażu. 

Po drugie nie pasuje mi, i wiąże się to z wcześniejszym akapitem, rozbuchane ego samego twórcy fundacji. Przypomina mi w tym jednego z naszych byłych prezydentów - tamten rozwalił komunę, bez tego zawali się polska służba zdrowia. Nie widzi on potrzeby odpowiadania na „niewygodne” pytania, a każdy kto ma wątpliwości jest uznawany za „heretyka”, z którym nie warto rozmawiać. Wykorzystanie do własnych celów ciężko chorego dziecka i „uśmiercenie” go publiczne jest poniżej wszelkich standardów. Jurek Owsiak jest zresztą obecny z mediach nie tylko ze względu na swoją dobroczynność, ale także jako uczestnik debaty politycznej wpisując się w jej konkretny przekaz, który nazywa się powszechnie salonowym lub mainstreamowym. Ostatnie wystąpienia przeciw konkretnym mediom czy osobom w sposób, który każdego innego wyrzuciłby poza nawias debaty publicznej, a na pewno poza grupę autorytetów moralnych, zostały podchwycone przez wspierające go media. Owsiakowi wolno więcej. Osoby zapraszane na Woodstock (a także te z niego usuwane - vide: Przystanek Jezus)  wskazują precyzyjnie gdzie znajduje się polityczne „zaplecze” WOŚP. Ewangelia mówi: „Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa” Mt. 6,3

Ostatnią sprawą jest promowana przez twórcę fundacji filozofia. „Róbta co chceta” to nie jest hasło z mojej bajki. Promocja konkretnych postaw (o czym było we wcześniejszym akapicie) i religii (sekta Krysznowców na Woodstock) dezawuuje, w moim przekonaniu, WOŚP. Fundacja jest bowiem wciągana - poprzez swojego przywódcę - w dyskurs polityczny i światopoglądowy. Wypowiedzi Owsiaka odnośnie sprawy katastrofy Smoleńskiej (chodzi mi o jej banalizację - nie wnikam w szczegóły) czy, wcześniej, eutanazji stawiają go przeciw cywilizacji życia. Nie wiadomo też jakie jest zdanie twórcy Orkiestry na temat zabijania nienarodzonych. Antykościelne wypowiedzi Owsiaka, wyrzucenie onegdaj Przystanku Jezus, a teraz przyjęcie go pod restrykcyjnymi warunkami, promocja permisywizmu moralnego również mi nie odpowiada. 


Wiem, że porównanie jest ostre, ale takie są prawa felietonu - kiedy diabeł chce człowieka oszukać może go nawet uzdrowić z choroby. Zbieranie na chore dzieci nie implikuje dobrych intencji w ogóle, a cel nie uświęca środków. Dlatego - proszę - nie zmuszajcie mnie do wpłacania na WOŚP!

sobota, 30 marca 2013

Życzenia Wilekanocne


“Uwierzyłeś Tomaszu, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, 

którzy nie widzieli, a uwierzyli.” J 20,29

Chrystus cierpiał i umarł dla naszego zbawienia, a 

zmartwychwstając dał nam nadzieję życia wiecznego. 

Życzę abyśmy w te świąteczne dni i w codziennym 

zabieganiu nie zgubili Tego, który jest najważniejszy – 

Pana Jezusa oraz Jego darów.

Rafał Narajczyk z żoną Magdą oraz synami Szymonem 

Piotrem i Tymoteuszem Piusem

poniedziałek, 18 marca 2013

Habemus Papam..

Właściwie miałem już przygotowany mądry tekst analizujący papieża Franciszka, jego przeszłość i postawy.
Wszystko jednak skasowałem.
Faktem jest, że wybór kolegium kardynalskiego przyjąłem z pewną dozą nieufności, gdyż działania kardynała Bergoglio z jego stolicy biskupiej nie napawały mnie, katolika integralnego czy też tradycyjnego, nadzieją.
Pierwsze gesty Ojca Świętego, zwłaszcza w kwestiach liturgicznych napełniły mnie głębokim smutkiem.
Nie będę jednak ich analizował i krytykował. Bo i papież ma nad sobą zwierzchnika - Chrystusa. Dlatego postanowiłem się odwołać do instancji wyższej i po prostu więcej się modlić za Wikariusza Chrystusowego do  czego i Was zachęcam, Drodzy Czytelnicy.


Oremus pro Pontifice nostro Francisco. Dominus conservet eum, et vivificet eum, et beatum faciat eum in terra, et non tradat eum in animam inimicorum ejus. 
 Fiat manus tua super virum dexterae tuae. Et super filium hominis quem confirmasti tibi. 
 Sancte Francisce, ora pro nobis!

wtorek, 19 lutego 2013

Łysiak odjechał KARAWANEM


Muszę zacząć od wyjaśnienia (nie po raz pierwszy). Jestem wielbicielem Waldemara Łysiaka, a – poniekąd – Jego uczniem. To książki Mistrza ukształtowały moje podejście do sztuki, to dzięki niemu zostałem  historykiem, przez Łysiakowe Napoleoniady pisałem pracę magisterską o Księstwie Warszawskim. Wreszcie Łysiakowa publicystyka formowała mnie politycznie. Człowiek jednak dorasta, dojrzewa, uczy się i zaczyna dostrzegać też inne kolory niż czarny i biały. Zaczęła się konfrontacja z Mistrzem i choć nie ze wszystkim się zgadzałem, nadal był moim wielkim autorytetem.  Do ostatniej książki. Pisałem już wcześniej, ze Łysiak zalicza spadek formy, vide: Satynowy historyk sztuki.

Karawana Literatury jest pierwszą książką Łysiaka, która „męczyłem” – nie wciągnęła, a wręcz przeciwnie – denerwowała. Wydawało się, ze temat ciekawy i ważny. A wyszła książka złożona z cytatów. Mało Łysiaka w Łysiaku. A ten, który jest, jest żenujący.

Mistrz pisze przede wszystkim o sobie. Nie robiłem statystyk w trakcie czytania, ale bardzo często pojawia się odniesienie do własnych przeżyć, w których to Waldemar Łysiak jest idealnym punktem odniesienia. Był prekursorem wszystkiego, znosił najcięższe szykany za komuny etc. Etc. Czytać hadko. Wolałbym jednak mniej Łysiaka o Łysiaku.

Jak wspomniałem książka to właściwie zlepek cytatów. Właśnie CYTATÓW – Łysiak nie referuje poglądów czy zdań ale jest podaje – gdzie tu wkład własny „literata”? Chyba od pisarza można wymagać, ze napisze tekst i poda ewentualne odnośniki. A tu wygląda jakby Mistrz chciał sobie nabić wierszówkę i z treści wystarczającej na większy artykuł zrobił książkę dodając sążniste cytaty.

Niedobrze na odbiór książki wpływa też fakt, ze autor co i rusz się powtarza. Zmienia trochę stylistykę ale pisze po kilkakroć to samo, tyle że w innych rozdziałach. Dodatkowo, choć książka ma być o literaturze, Łysiak co chwila wtrąca inne media. Jeden z rozdziałów jest w zasadzie o filmie, tylko po to aby potwierdzić tezę. Nie tego chcę w książkach Mistrza.

Wulgarny język nie jest u autora Statku niczym nowym. Jednak to co prezentuje w niektórych miejscach omawianej książki zniesmaczyło mnie ogromnie. Rozumiem, że szokowanie jest najlepszym sposobem aby ukazać zwyrodnienie współczesnej kultury, ale to taplanie się w bagnie i wciąganie w nie czytelników nie jest niczym pozytywnym, a wręcz obrzydliwym.

Da się zauważyć, ze politycznym spojrzeniem Mistrza rządzą trzy trumny  - Napoleona, Piłsudskiego i Dmowskiego. Przy czym dwóch pierwszych autor bezgranicznie uwielbia (jak Lis Tuska), a o trzecim dobrego słowa nie powie (jak Kuźniar o Kaczyńskim). Zaślepia to podejście autora Wysp Bezludnych i powoduje używanie powszechnie idiotycznego, moim zdaniem, określenia – neoendecja. Zwłaszcza, że przylepia tę łatkę zupełnie z kosmosu. Można by tak nazwać twórców Pro Fide Rege et Lege lub Myśli Polskiej, ale Najwyższego czasu!???Odnoszę wrażenie, ze epitet ten (bo tak jest przez Mistrza traktowane to słowo) ma tę samą wartość emocjonalną co „faszyzm” dla lewaków, ergo: każdy kto nie przyjmuje łysiakowania jako słowa objawionego, a nie jest lewakiem – jest neoendekiem.

Ciekawe jest zresztą, że Łysiak zapiera się, ze nie pisze recenzji, bo jest literatem, jeno raportuje. No dobrze – punktuje lewackie podejście do kultury (a literatury w szczególności), obśmiewa (ustami innych) autorytety Gazet Wyborczej et consortes, ale najbardziej dostaje się jednak pisarzom „prawicowym”. Bo to o nich stworzył autor dwa odrębne rozdziały – Dolina Nicości o Wildsteinie i Casus Ziemkiewicza o RAZie. I jeden i drugi (choć teraz piszą wspólni z Łysiakiem w DoRzeczy) zostają zmieszani z błotem, choć mój imiennik Rafał Ziemkiewicz dostaje w tym tekście dubeltowo. Nie wiem czy autor Ceny tak bardzo boi się konkurencji, która mu wyrosła przez te lata na prawicy czy chce koniecznie pokazać, że "oni wszyscy z Niego", ale jest to żenujący popis choroby Wałęsowej – czyli wysokiego poczucia samozajebistości. Co więcej Łysiak krytykuje kolesiostwo i wzajemne wspieranie się literatów oraz dziennikarzy. Beszta RAZa za to, ze napisał tekst o własnym Zgredzie. I pisze to człowiek, którego kilka rozdziałów opisywanej książki, pojawiło się wcześniej w Uważam Rze. Tragikomiczne.

Ale to jeszcze mało. Łysiak popełnia kilka takich głupot w tekście, że nie wiadomo, czy poszedł drogą, wspomnianego" Ziemkiewicza, który przyznał się kiedyś, że nie sprawdza cytatów, czy jest tak zadufany w sobie. Na stronie 12 autor ustawia JRR Tolkiena na jednym poziomie z Danem Brownem i Rowling i autorką sagi o wampirach. Tolkien – profesor literatury, jeden z inklingów – stworzył nową mitologię. Stworzył w literaturze świat od początku do końca. Nie jest ona lepsza od mitologii greckiej czy rzymskiej – jest inna.  A co najważniejsze – schrystianizowana. Ponadto dzieła Tolkiena są wielowymiarowe. To nie tylko baśń o hobbitach, elfach i krasnoludach, ale opowieść o honorze, odwadze, poświeceniu, odpowiedzialności, patriotyzmie i tym podobnych wartościach.  Ale książki Anglika maja też trzecie, a może i czwarte dno – głęboko chrześcijańskie korzenie – ukazują grzech, krzyż i zbawienie. A ponadto są niebiańsko dobrą literaturą. Podobnie Łysiak czyni z literaturą fantastyczną potępiając ja w czambuł. A należy rozróżnić opowiastki Pilipiuka o Wędrowyczu od książek Lema, Dicka czy Zajdla! Rozumiem, że można nie przepadać za fantastyką czy fantazy, ale sprowadzanie tych gatunków do popkultury to – posługując się jednym z ulubionych cytatów autora Napoleoniady – coś więcej niż zbrodnia, to błąd!

Na stronie 20 Łysiak krytykuje młodzieżowe książki autorstwa Niziurskiego czy Nienackiego. Wychowałem się na tych autorach i  nie zauważam tragicznych skutków. Co więcej, nie pamiętam abym znalazł tam jakąś nachalną indoktrynację, a dom miałem wybitnie antykomunistyczny. Być może jej tam nie było (pomimo tego co sugeruje Mistrz), albo jako dziecko nie przywiązywałem do niej wagi. W każdym razie to właśnie Ci autorzy zaszczepili we mnie miłość do przygody, wędrówki i poszukiwań rzeczy ciekawych. Zachowałem te książki dla moich synów – aby i oni mogli przeżyć te same przygody co ja w ich wieku.

Niewątpliwym błędem merytorycznym jest też stwierdzenie na str. 104, że Henryk Sienkiewicz otrzymał Nobla za Quo Vadis. Faktem jest, że to najpopularniejsza powieść autora Krzyżaków, ale na stronie komitetu noblowskiego czytamy, ze otrzymał on nagrodę za wybitne zasługi jako pisarza epickiego (w przeciwieństwie do Reymonta, gdzie podano tytuł książki).  

Ogólnie książka nudna, rozwlekła, pełna powtórzeń i krytyki skierowanej ku wszystkim. Jedynym sprawiedliwym, utalentowanym, uczciwym pisarzem jawi się nam Waldemar Łysiak.

wtorek, 12 lutego 2013

Ojciec św. Benedykt XVI abdykuje


Jedenasty lutego dwa-tysiące-trzynastego roku . Grom z jasnego nieba.  Kolejny konsystorz w Watykanie . Podczas przemówienia Ojca Św. padają słowa:

„Rozważywszy po wielokroć rzecz w sumieniu przed Bogiem, zyskałem pewność, że z powodu podeszłego wieku moje siły nie są już wystarczające, aby w sposób należyty sprawować posługę Piotrową. Jestem w pełni świadom, że ta posługa, w jej duchowej istocie powinna być spełniana nie tylko przez czyny i słowa, ale w nie mniejszym stopniu także przez cierpienie i modlitwę. Tym niemniej, aby kierować łodzią św. Piotra i głosić Ewangelię w dzisiejszym świecie, podlegającym szybkim przemianom i wzburzanym przez kwestie o wielkim znaczeniu dla życia wiary, niezbędna jest siła zarówno ciała, jak i ducha, która w ostatnich miesiącach osłabła we mnie na tyle, że muszę uznać moją niezdolność do dobrego wykonywania powierzonej mi posługi.”

Szok i niedowierzanie. Na portalach społecznościowych padają słowa – To żart! A jednak nie. Benedykt XVI odchodzi. Pojawiają się pytania – dlaczego?

No właśnie, czy tylko stan zdrowia wpłynął na decyzję Papieża? Wczytując się w Jego słowa możemy zobaczyć, że nie tylko. Ojciec święty mówi także o sile ducha, której Mu brakuje. Co to znaczy? Pewności mieć nie możemy, ale rozejrzyjmy się dookoła. Spójrzmy na dzisiejszy świat i Kościół.

Benedykt XVI przypominając Vaticanum Secundum nakazał analizować go na drodze hermeneutyki ciągłości – jako jeden z wielu, i wcale nie najważniejszy, sobór. Przypominał o tym, że Kościół Chrystusa jest obecny w pełni jedynie w Kościele Katolickim, że kwestie eutanazji, aborcji i bioetyki nie są przedmiotem dyskusji w Kościele – stanowisko jest jasne i niezmienne, że  homoseksualizm nie jest naturalny i nie ma prawa równości miedzy nim, a małżeństwem i rodziną. Wreszcie, że liturgia i jej piękno mają swoje miejsce w wielu rytach czy rodzajach rytu rzymskiego, że nie zależy ona od widzimisię celebransa, ale jest efektem wielowiekowej mądrości Kościoła. Ukazywał, ze Komunia św. powinna być przyjmowana na kolanach i do ust gdyż przyjmujemy Boga samego, godnego największej czci i chwały. Próbował także uregulować sytuację kanoniczną Bractwa św. Piusa X, co spotkało się z niezrozumieniem wielu członków hierarchii kościelnej jak i członków samego Bractwa.

We wszystkich tych i wielu innych, Benedykt był sam. Nie tylko nie miał niemal żadnego wsparcia w kurialistach, ale i biskupi na świecie, a nawet zwykli księża maja za nic decyzje papieża. Nie dziwie więc, po ludzku, brak sił duchowych. Myślę, ze wielu z tych, którzy podzielają moje spojrzenie na świat i Kościół odczuwa podobne zwątpienie.

W tym kontekście przypomina mi się opowieść mego Taty, który w rozmowie z jednym z księży, na argument dotyczący klękania do Komunii, że Ojciec św. tylko tak Jej udziela, usłyszał: „Co ten papież sobie wymyślił!”.

Być może powody rezygnacji z posługi, są inne, a może to co wspomniałem powyżej jest tylko kroplą w morzu. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że coś jest jednak na rzeczy, i ze ta „abdykacja” może przynieść niedobre skutki.

Wielu bowiem przypomina w ostatnich dniach słowa Chrystusa, że „bramy piekielne go (Kościoła) nie przemogą” (Mt 16,18). Przypomnę jednak, że Kościół istnieje w trzech rzeczywistościach: wojujący na ziemi, cierpiący w czyśćcu, uwielbiony w niebie. A Jezus powiedział także:
Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (por. Łk 18,8)