Tydzień po powrocie z wakacyjnej podroży postanowiłem spisać kilka wrażeń. Większe i bardziej szczegółowe opisanie znajdzie się – być może – w książce, która jest w planach. Przejdźmy więc do „ad remu” jak mawiał klasyk.
Tegoroczna rodzinna podróż zawiodła nas do Toskanii. Zanim jednak tam dotarliśmy, postanowiliśmy zobaczyć „zamek bajkowego króla” czyli Neuschwanstein. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Fuessen kilka kilometrów od zamku, w pensjonacie B&B Suzanne’s. Przemiła Pani właścicielka, czysty i funkcjonalny pokój, smaczne śniadania (w cenie!) – polecam www.suzannes.de. W Fuessen zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Pierwszą było przypadkowe trafienie na Mszę świętą w nadzwyczajnej formie w małym kościółku nad rzeką Lech. Chciałem wejść go zwiedzić, kiedy usłyszałem łacińskie śpiewy, a zajrzawszy przez okno zobaczyłem kapłana „ad orientem” odkładającego manipularz. Druga zadziwiająca rzecz to „zamykanie przed czasem”. Mieliśmy w planach wieczorną kawę, weszliśmy więc z Magdą i Szkodnikami do kawiarni, sprawdziwszy uprzednio, do której jest czynna. Pani poinformowała nas, że może dać nam jedynie kawę na wynos, gdyż właśnie zamykają. Nasze zdziwienie było ogromne – do godziny zamknięcia podanej na drzwiach było ponad pół godziny! Tak samo potraktowano nas w kilku kolejnych kawiarniach. Szok! Nigdzie się z tym nie spotkałem, aby w lokalu, przed zamknięciem, nie obsługiwano klientów.
Zamek Neuschwanstein rzeczywiście piękny, a przejażdżka dorożką była niezwykłą frajdą dla Szkodników.
Po dwóch dniach wreszcie Toskania. Mieszkaliśmy w Agroturystyce (czyli winnicy) 10 kilometrów od Cortony. W pobliżu było jeszcze Montepulciano znane ze znakomitego vino Nobile oraz Chiusi słynne z etruskich labiryntów. Co dzień gdzieś podróżowaliśmy gdyż szkoda było nam czasu na siedzenie nad basenem. Po powrocie ze zwiedzenia i tak kilka godzin w nim spędzaliśmy, gdyż temperatury były 34 – 38 stopni w cieniu.
Tamtejszy klimat wyraźnie nam służył: Szkodniki zdrowe – żadnych katarków, kaszelków tudzież alergii, nagminnych w Polsce; wszyscy wyspani, wypoczęci i budzący się z chęcią do życia.
Wraz z nami, we wspomnianej agroturystyce, mieszkali Norwegowie, Finowie, Belgowie i Polacy – typowi przedstawicie tzw. „warszawki”. Wszyscy byli mili, witali się przynajmniej „hello” czy „hi”, uczestniczyli w wieczornej kolacji przygotowanej przez właścicieli, starali się nie wchodzić innym w drogę i nie przeszkadzać. Wszyscy poza „warszawką”. Niemili, niekulturalni, rozmowy złożone z samych „zakrętów”, najgłośniejsi na basenie, wszystko im się należało etc. etc.. Niestety wstyd. Szkoda. Za to z rozmów z obcokrajowcami przebija się jedno – „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”. Każdy narzeka na swój kraj – Belgowie, że nie potrafią utworzyć rządu; Finowie, że nie podróżują, że nie mają zabytków; Norwegowie na restrykcyjność prawa. Jeśli więc ktoś chce wyjechać, bo mu się Polska nie podoba, niech wie, że w każdym kraju są „plusy dodatnie i plusy ujemne”.
Kilka słów o Mszach świętych. Niestety z przyczyn obiektywnych nie trafiliśmy na Msze trydenckie (były za daleko, a ta w Cortonie w 3 niedzielę, kiedy nas już nie było). Musieliśmy być na „zwykłych” mszach. Pierwsza niedziela to katedra w Cortonie, odprawia biskup (chrzty), całkiem poprawnie. Nb. ciekawe dlaczego chrztów udzielał biskup – czy to powszechna praktyka czy to specjalne osoby. Druga niedziela – kościół św. Franciszka w Cortonie. Ojciec franciszkanin rozpoczął od poproszenia asystentki o podanie mu kartki, z której czytał wstęp i czytania. Nie było znaku krzyża na rozpoczęcie Mszy. Kazanie trwało 30 min – cała Msza 45. W obu kościołach nieliczni klękali w czasie podniesienia (pozycje były dowolne – stanie, siedzenie), a w czasie Agnus Dei i Komunii, byliśmy jedynymi klękającymi. No cóż, aggiornamento pełną gębą.
Jedzenie w Toskanii – przepyszna. Szczególnie, jedna z najprostszych przystawek – bruschetta. Podsmażona kromka chleba obłożona jakimś specjałem – np. serem pecorino i truflami, choć najbardziej popularna i najprostsza to chleb ze świeżym pomidorem w kostkę, świeżą bazylią, w oliwie i z czosnkiem – pycha! Również inne dania – im prostsze – tym smaczniejsze. Np. pasta Checca – makaron pene z pomidorem, bazylią i oliwą; albo ichniejsza carbonara to nie makaron z toną sosu śmietanowo – jajecznego, jak to bywa w Polsce, ale makaron, na który wrzucono odrobinę jajka, żeby się ścięło i trochę szynki parmeńskiej. No i wina – nawet te najtańsze – super. Do obiadu w upalny dzień najlepsze było schłodzone Barullino, do mięs na wieczór Vino Nobile, a na deser Vinsanto i cantuccini.
Najlepsze posiłki dostawaliśmy w Cortonie w Tratorri Etrusca u Pana Mario – proste, pyszne, ze świeżych produktów. POLECAM, jak ktoś będzie w pobliżu.
No, to na koniec krótko o odwiedzonych miejscowościach. Cortona – piękne, klimatyczne miasto, ze wspaniałym jedzeniem i lodami (Gelateria Snoopy), muzeum etruskim, a w muzeum diecezjalnym malowidło Fra Angelico. Chiusi – również piękne miasto z jedną z najstarszych katedr w regionie, muzeum etruskie, podziemia, mało turystów. Warto pojechać. Montepulchiano – też malownicze miasto, choć rynek i katedra trochę zawiodły. Króluje Vino Nobile i saga filmowa „Zmierzch”. Arezzo – dla wielbicieli talentu Piera della Francesco. Ładna katedra z obrazem Maria Magdalena i grobowcem Grzegorza X. Natomiast wstęp do kościoła św. Franciszka za 6 euro od osoby to przesada. Siena – warto odwiedzić dla katedry – przepiękna. Montefollonico – małe miasteczko niedaleko Montepulchiano z jedną najlepszych toskańskich restauracji – warto zjeść, wypić i przespacerować się, niemal pustymi uliczkami. Montalcino – nic ciekawego, nawet kościoły pozamykane – króluje Brunello – same Enoteci czyli winiarnie; jeśli jesteś w pobliżu koniecznie zajrzyj do opactwa San Antimo. Piza – miasta nie widzieliśmy, ale Katedra z przyległościami robi wrażenie. Warto. Lukka – miasto na północ od Pizy, warto na spokojnie pospacerować uliczkami i zobaczyć piękne kościoły. Myśmy się spieszyli i trafiliśmy na jakiś koncert, który zgromadził tłumy, więc nie mamy dobrych wspomnień. Florencja – największe oczekiwania i największy zawód. Jeśli nie masz w programie zwiedzania galerii (św. Marka, Uffizi etc) podaruj sobie! Myśmy, ze względu na Szkodników musieli sobie odpuścić. Katedra – z zewnątrz piękna w środku pusta. Do kościoła św. Wawrzyńca (San Lorenzo) nie weszliśmy bo chcieli 6 ero za wstęp do remontowanego wnętrza. Warto zobaczyć Santa Croce – mauzoleum znanych florentyńczyków – Galileusza, Michała Anioła, Makiawellego etc. Ponadto – tłumnie i gorąco (bo osłonięte od wiatru). Jeśli wybieracie się do Florencji z poza niej – lepiej pojechać pociągiem – wysiada się w samym centrum, nie trzeba stresować się poszukiwaniem (niewielu) miejsc parkingowych i za nie słono płacić (3 euro za h). Nawet okoliczni włosi jeżdżą raczej koleją do Firenze.
Ach, już tęsknie za Toskanią – winnicami, słonecznikami, miłymi ludźmi, słońcem….