Nie wiem właściwie czemu akurat teraz dotarła do mnie ta
odpowiedzialność jako ojca. Od czterech lat jestem tatą ale przyjmowałem to
bezrefleksyjne – mam dzieci to muszę spełniać pewne obowiązki, spoczywa na mnie
odpowiedzialność za to nowe życie. I tyle. Ostatni dotarło to do mnie jakoś
„bardziej”. Jak ważna jest moja rola i jak wiele można „spieprzyć”, kiedy się
jej nie wypełnia z dostatecznym zaangażowaniem. I radością.
Życie przynosi różne problemy – w pracy, w życiu
politycznym, gospodarczym, które dotykają nas mniej lub bardziej. Jednak
zetknięcie z dzieckiem to natychmiastowe odwrócenie priorytetów. Dziękuję Bogu,
że nie powoduje to u mnie niechęci ale radość. Uwielbiam spędzać czas ze
Szkodnikami. Młodszy absorbuje obecnością – ładuje się na kolaa i upomina się
bez słów o „bujanie”. Robimy więc jazdę na koniu, którym jest moja noga:
„Jedzie Pan
Kapitan
Sługa za nim
Ze śniadaniem
Patataj, patataj, patataj”
Starszy upomina się – „tato, kiedy będziemy kleić
dinołałra”? I siadamy, i kleimy, i jest świat w naszej rodzinie. A poza nią go
nie ma.
Dotychczas, dzięki wykonywanej pracy, miałem i tak sporo
czasu dla Szkodników – ferie, wakacje etc. Ale, w większości, była to obecność
bierna – spacery, wyjazdy, zabawy w domu – obserwowałem, ale rzadko się
angażowałem, tak świetnie obaj sobie radzą sami.
Teraz jest inaczej, nagłą zmiana – chcę jak najbardziej
angażować się w kontakt ze Szkodnikami. Chcę nauczyć moich synów
odpowiedzialności i samodzielności, męstwa i podejmowania decyzji. To
przewartościowuje świat – nienachalnie, nie męczy, przeciwnie –
napełnia radością.
Pewnie, ze czasem tęsknię za spacerami z żoną, wyjściami do
kina, kiedy się chce, wyjściem do restauracji… I, im Szkodniki starsze, tym
częściej to robimy – w końcu Dziadkowie też są od czegoś. Kiedy jednak wieczorem
patrzę na ich sen, nie oddałbym tych chwil za żaden koncert i żadne danie w
restauracji.
Ojcostwo – to jest to!