Muszę zacząć od wyjaśnienia (nie po raz
pierwszy). Jestem wielbicielem Waldemara Łysiaka, a – poniekąd – Jego uczniem.
To książki Mistrza ukształtowały moje podejście do sztuki, to dzięki niemu
zostałem historykiem, przez Łysiakowe
Napoleoniady pisałem pracę magisterską o Księstwie Warszawskim. Wreszcie
Łysiakowa publicystyka formowała mnie politycznie. Człowiek jednak dorasta,
dojrzewa, uczy się i zaczyna dostrzegać też inne kolory niż czarny i biały.
Zaczęła się konfrontacja z Mistrzem i choć nie ze wszystkim się zgadzałem,
nadal był moim wielkim autorytetem. Do
ostatniej książki. Pisałem już wcześniej, ze Łysiak zalicza spadek formy, vide:
Satynowy historyk sztuki.
Karawana Literatury jest pierwszą książką
Łysiaka, która „męczyłem” – nie wciągnęła, a wręcz przeciwnie – denerwowała.
Wydawało się, ze temat ciekawy i ważny. A wyszła książka złożona z cytatów.
Mało Łysiaka w Łysiaku. A ten, który jest, jest żenujący.
Mistrz pisze przede wszystkim o sobie. Nie
robiłem statystyk w trakcie czytania, ale bardzo często pojawia się odniesienie
do własnych przeżyć, w których to Waldemar Łysiak jest idealnym punktem
odniesienia. Był prekursorem wszystkiego, znosił najcięższe szykany za komuny
etc. Etc. Czytać hadko. Wolałbym jednak mniej Łysiaka o Łysiaku.
Jak wspomniałem książka to właściwie zlepek
cytatów. Właśnie CYTATÓW – Łysiak nie referuje poglądów czy zdań ale jest
podaje – gdzie tu wkład własny „literata”? Chyba od pisarza można wymagać, ze
napisze tekst i poda ewentualne odnośniki. A tu wygląda jakby Mistrz chciał
sobie nabić wierszówkę i z treści wystarczającej na większy artykuł zrobił
książkę dodając sążniste cytaty.
Niedobrze na odbiór książki wpływa też fakt,
ze autor co i rusz się powtarza. Zmienia trochę stylistykę ale pisze po
kilkakroć to samo, tyle że w innych rozdziałach. Dodatkowo, choć książka ma być
o literaturze, Łysiak co chwila wtrąca inne media. Jeden z rozdziałów jest w
zasadzie o filmie, tylko po to aby potwierdzić tezę. Nie tego chcę w książkach
Mistrza.
Wulgarny język nie jest u autora Statku niczym
nowym. Jednak to co prezentuje w niektórych miejscach omawianej książki
zniesmaczyło mnie ogromnie. Rozumiem, że szokowanie jest najlepszym sposobem
aby ukazać zwyrodnienie współczesnej kultury, ale to taplanie się w bagnie i
wciąganie w nie czytelników nie jest niczym pozytywnym, a wręcz obrzydliwym.
Da się zauważyć, ze politycznym spojrzeniem
Mistrza rządzą trzy trumny - Napoleona,
Piłsudskiego i Dmowskiego. Przy czym dwóch pierwszych autor bezgranicznie
uwielbia (jak Lis Tuska), a o trzecim dobrego słowa nie powie (jak Kuźniar o
Kaczyńskim). Zaślepia to podejście autora Wysp Bezludnych i powoduje używanie
powszechnie idiotycznego, moim zdaniem, określenia – neoendecja. Zwłaszcza, że
przylepia tę łatkę zupełnie z kosmosu. Można by tak nazwać twórców Pro Fide
Rege et Lege lub Myśli Polskiej, ale Najwyższego czasu!???Odnoszę wrażenie, ze
epitet ten (bo tak jest przez Mistrza traktowane to słowo) ma tę samą wartość
emocjonalną co „faszyzm” dla lewaków, ergo: każdy kto nie przyjmuje
łysiakowania jako słowa objawionego, a nie jest lewakiem – jest neoendekiem.
Ciekawe jest zresztą, że Łysiak zapiera się,
ze nie pisze recenzji, bo jest literatem, jeno raportuje. No dobrze – punktuje
lewackie podejście do kultury (a literatury w szczególności), obśmiewa (ustami
innych) autorytety Gazet Wyborczej et consortes, ale najbardziej dostaje się
jednak pisarzom „prawicowym”. Bo to o nich stworzył autor dwa odrębne rozdziały
– Dolina Nicości o Wildsteinie i Casus Ziemkiewicza o RAZie. I jeden i drugi
(choć teraz piszą wspólni z Łysiakiem w DoRzeczy) zostają zmieszani z błotem,
choć mój imiennik Rafał Ziemkiewicz dostaje w tym tekście dubeltowo. Nie wiem
czy autor Ceny tak bardzo boi się konkurencji, która mu wyrosła przez te lata
na prawicy czy chce koniecznie pokazać, że "oni wszyscy z Niego", ale jest to
żenujący popis choroby Wałęsowej – czyli wysokiego poczucia samozajebistości. Co
więcej Łysiak krytykuje kolesiostwo i wzajemne wspieranie się literatów oraz
dziennikarzy. Beszta RAZa za to, ze napisał tekst o własnym Zgredzie. I pisze
to człowiek, którego kilka rozdziałów opisywanej książki, pojawiło się wcześniej
w Uważam Rze. Tragikomiczne.
Ale to jeszcze mało. Łysiak popełnia kilka
takich głupot w tekście, że nie wiadomo, czy poszedł drogą, wspomnianego" Ziemkiewicza, który przyznał się kiedyś, że nie sprawdza cytatów, czy jest tak
zadufany w sobie. Na stronie 12 autor ustawia JRR Tolkiena na jednym poziomie z
Danem Brownem i Rowling i autorką sagi o wampirach. Tolkien – profesor
literatury, jeden z inklingów – stworzył nową mitologię. Stworzył w literaturze
świat od początku do końca. Nie jest ona lepsza od mitologii greckiej czy
rzymskiej – jest inna. A co
najważniejsze – schrystianizowana. Ponadto dzieła Tolkiena są wielowymiarowe.
To nie tylko baśń o hobbitach, elfach i krasnoludach, ale opowieść o honorze,
odwadze, poświeceniu, odpowiedzialności, patriotyzmie i tym podobnych
wartościach. Ale książki Anglika maja
też trzecie, a może i czwarte dno – głęboko chrześcijańskie korzenie – ukazują
grzech, krzyż i zbawienie. A ponadto są niebiańsko dobrą literaturą. Podobnie
Łysiak czyni z literaturą fantastyczną potępiając ja w czambuł. A należy
rozróżnić opowiastki Pilipiuka o Wędrowyczu od książek Lema, Dicka czy Zajdla! Rozumiem,
że można nie przepadać za fantastyką czy fantazy, ale sprowadzanie tych
gatunków do popkultury to – posługując się jednym z ulubionych cytatów autora
Napoleoniady – coś więcej niż zbrodnia, to błąd!
Na stronie 20 Łysiak krytykuje młodzieżowe
książki autorstwa Niziurskiego czy Nienackiego. Wychowałem się na tych autorach
i nie zauważam tragicznych skutków. Co
więcej, nie pamiętam abym znalazł tam jakąś nachalną indoktrynację, a dom
miałem wybitnie antykomunistyczny. Być może jej tam nie było (pomimo tego co
sugeruje Mistrz), albo jako dziecko nie przywiązywałem do niej wagi. W każdym
razie to właśnie Ci autorzy zaszczepili we mnie miłość do przygody, wędrówki i
poszukiwań rzeczy ciekawych. Zachowałem te książki dla moich synów – aby i oni
mogli przeżyć te same przygody co ja w ich wieku.
Niewątpliwym błędem merytorycznym jest też
stwierdzenie na str. 104, że Henryk Sienkiewicz otrzymał Nobla za Quo Vadis.
Faktem jest, że to najpopularniejsza powieść autora Krzyżaków, ale na stronie komitetu noblowskiego czytamy, ze otrzymał on nagrodę za wybitne zasługi jako
pisarza epickiego (w przeciwieństwie do Reymonta, gdzie podano tytuł
książki).