Jeden z październikowych weekendów mogłem spędzić, wraz z rodziną, w Londynie. Na dodatek było to w czasie odbywającego się na Wyspach Rugby World Cup. Wszystko to dzięki znajomemu bawiącemu się w tanie latanie - dzięki Krzysztof!
Wylot o 9 z Gdańska oraz przylot powrotny ok. 22 dawały nam pełne trzy dni na zasmakowanie „Lądka”. I tak nie dalibyśmy rady zobaczyć wszystkiego, a nawet niewielkiej części tego co oferuje to wielkie miasto, dlatego, w kwestii zwiedzania, skupiliśmy się na trzech rzeczach - jedna na dzień. Były to Tower of London, Westminster oraz Muzeum Historii Naturalnej. Ponadto wędrowaliśmy sobie bez konkretnego celu po mieście i, jak wspomniałem, smakowaliśmy go.
Miejsca, na które poświęciliśmy więcej czasu robią ogromne wrażenie. W każdy spędziliśmy kilka godzin i wydaje się, że można więcej. I, niestety, jak daleko jest Polska w umiejętności promowania swojej historii.
Tower - już przy zakupie biletów można nabyć książeczkę dla dzieci w prosty i ciekawy sposób prezentująca historię twierdzy. Ponadto można skorzystać z promocji dwa z jeden i pokazując bilet kolejowy kupić dwa bilety wstępu dla dorosłych w cenie jednego (to samo dotyczy Opactwa Westminsterskiego).Wewnątrz, niby nic wielkiego, ale… fajnie móc dotknąć próbek materaców i materiałów z łoża króla, albo w królewskiej kaplicy usłyszeć szept modlitwy, tudzież na blankach zgiełk bitewny. Klejnoty królewskie również nie pozostawiają obojętnym, a sposób ich prezentacji (gablota a wzdłuż niej po dwóch stronach ruchoma kładka) jest zdecydowanie nowatorski i… nie pozwala na tworzenie się kolejek. Warto jeszcze wspomnieć, że zamiast „leśnych dziadków” z zaciętymi twarzami i okrzykiem „Nie dotykać!” tam spotkamy zabawnie odzianych i super opowiadających beefeatersów.
Opactwo Westminsterskie to taki nasz Wawel - groby królów i królowych, kawał historii Anglii. Dodatkowo pięknie podany z szacunkiem dla turystów. Choćby taka drobnostka jak audioguide po polsku bez dodatkowej opłaty. Również zadziwia podkreślanie sakralnego charakteru budowli i wagi grobowca świętego króla Edwarda Wyznawcy. Kościół, w którym poza pochówkami władców (tak katolickich jak i anglikańskich), znajdują się groby, tablice i pomniki najważniejszych postaci kultury angielskiej. Niezwykła jest dbałość o najmłodszych turystów. Przy wejściu otrzymujemy druk z zadaniami do rozwiązania. Polecenia angażują młodych ludzi w poszukiwanie różnych elementów (zwierzęta, broń etc.), nazywanie rzeczy, dostrzeganie nieoczywistego, liczenie etc. Dzięki temu dzieci w Westminsterze się nie nudzą. A na koniec czeka na nich słodka nagroda. Czemu u nas tak nie można?
Wstępy do powyższych atrakcji turystycznych są, zwłaszcza w przeliczeniu na złotówki, wysokie. Za to do Muzeum Historii Naturalnej wchodzi się za darmo (podobnie jak do Muzeum Techniki oraz British Museum) i znów pozytywne zaskoczenie. Jeśli miałbym do czegoś porównać to takie Centrum Nauki Kopernik tylko kilkukrotnie większe i ZA DARMO. Oczywiście dotyczy jedynie natury, ale pod wszelką postacią - dział o owadach i innym robactwie, dział o ziemi, powstawaniu gór i wulkanów, łącznie z imitacją trzęsienia ziemi i, przykro mi to twierdzić, nie tak tandetną jak w Koperniku, dział o zwierzętach, dinozaurach etc. Wszędzie elementy interaktywne i edukacyjne, a na koniec wielka księgarnia. Żal ściska, że w Polsce tak nie można.
Poza powyższymi byliśmy jeszcze w wielu innych miejscach choć przelotnie. Największym zawodem był pałać Buckingham, który okazał się szarym, nieciekawym budynkiem, a nawet żołnierzy w niedźwiedzich czapach za bardzo widać nie było.
Mieliśmy także okazję uczestniczyć w meczu rugby w ramach RWC w fanzonie pod stadionem olimpijskim - super atmosfera, piwo, przekąski, pamiątki, zabawa, impreza, koncert - ekstra organizacja.
Jedzenie, zwłaszcza śniadanie, nie tak złe, jak piszą niektórzy, ale też nie tak dobre, jak mówią inni. Ogólnie da się zjeść. Fish and Chips - rewelacja.
Ludzie uprzejmi i otwarci. W jednym ze sklepów z pamiątkami, do którego weszliśmy, sprzedawca oglądał mecz rugby. Szkodniki - obydwaj grają w rugby TAG - zainteresowali się, na co pan zaprosił ich za ladę i oglądali wspólnie. Następnie Starszy Szkodnik, z pomocą sprzedawcy, który okazał się Szkotem, skasował wybrane przez nas pamiątki, spakował do siatki i pobrał kwotę i wydał resztę. A to tylko jeden z przykładów sympatii z jakim się spotkaliśmy.
Niezwykle też rzuca się w oczy duma Anglików z własnego kraju i przeszłości. Ogromne Union Jacki powiewające nad wszystkimi urzędami i ani jednej flagi Unii Europejskiej. Jakbym był poza unią. Masa pomników wszystkich ważnych postaci, łącznie z tymi, które można uznać za historycznie kontrowersyjne (choćby gen Douglas Haig). Uwielbienie dla monarchii, szacunek dla przeszłości - żołnierze strzegący ntajwżniejszych miejsc, konnica w „czerwonych kurtkach”, jak ich nazywali Indianie Ameryki północnej. Niesamowicie mi tego brakuje w Polsce skażonej polityką historyczną wstydu i uległości przez Gazetę Wyborczą.
Wcale nie tak wiele imigrantów, jak się słyszy. Co więcej, niezwykle rzadko spotykaliśmy Polaków. nie jest to rzetelne badanie socjologiczne, ale obserwacja - w City, w piątkowe popołudnie pośród wracających z biur dominowali biali mężczyźni. Co więcej mężczyźni zdecydowanie lepiej ubrani od kobiet. No, i super sprawa - spotkania w pubach po pracy. W eleganckich garniturach siedzą sobie panowie na krawężniku przed pubem i popijają piwko. Z tego co słyszałem, często sponsorem takowego jest szef. W ogóle, mimo legendarnej sztywności i flegmy Brytyjczyków, są oni wyluzowani i otwarci. Biorąc pod uwagę liczbę turystów oraz imigrantów, jest to dość nieoczekiwane.
Za to transport bardzo drogi, a wyliczenie kosztów dość skomplikowane, ze względu na wielość przewoźników i strefy, na które podzielne są trasy - koszmar . Nie zorientowałem się do dziś jak obliczyć cenę przejazdu metrem. Uratowała nas karta Oyster, którą się doładowuje i… jeździ. Jak pieniądze się wyczerpią to po prostu nie przepuści przez bramki. Można oczywiście sprawdzić pozostałą kwotę w specjalnych terminalach. Karta Oyster obniża także koszt jednego przejazdu, który może być nawet o połowę tańszy niż w przypadku zwykłego biletu. Ponadto działa ona także w innych środkach lokomocji, jak np. w autobusach. Ale dzieci do lat 15 nie płaca w ogóle za przejazdy.
Ogólnie, trzeba przyznać, jest drogo. Zwłaszcza dla Polaków, kiedy się przelicza funty na złotówki. Nie wydaje się aby była aż tak wielka różnica w przypadki strefy euro. Np. śniadanie w hotelu kosztowało nas 8 funtów angielskie i 6 kontynentalne (dzieci nie płacą dodatkowo) czyli w sumie 14 funtów za naszą czwórkę, ale bez ograniczeń (czyli tzw. szwedzki stół). Niby niewiele, ale jak się przeliczy razy 6 to wychodzi ok. 85 zł, to troszkę dużo jak za śniadanie. I wszystko, niestety, tak kosztuje. Także w tej beczce miodu, jaką był Londyn, znalazła się łyżka dziegciu w postaci naszych, polskich zarobków, które nijak się mają do cen europejskich.
Z powyższego wpisu wyszła niezła laurka, ale jest to mój osobisty i subiektywny obraz Londynu. Pewnie każdy ma jakieś swoje doświadczenia niekoniecznie zbieżne. Nie zapominam też o wielu aspektach Brytyjskiej polityki zewnętrznej (np. antypolonizmy, zdrady) czy wewnętrznej (np. sexedukacja od najmłodszych lat), ale osobiscie mnie to nie dotknęło, więc ja tak widzę „Lądek, Lądek Zdrój”….