Jestem fanem Tolkiena. Kilkukrotnie wracałem i
jeszcze, jak dożyję, zamierzam wrócić do jego książek. Film to jednak inna
sztuka i rządzi się swoimi prawami. Dlatego, pomimo mojego uwielbienia dla
Mistrza, pozytywnie oceniłem sfilmowaną przez Jacksona trylogię. Uważam, ze
zrobił najlepszy film jaki można było zrobić – choć nie jest wolny od błędów i
uproszczeń.
Na Hobbita szedłem z większą “dozą
nieśmiałości” . Niepokoiło mnie kilka rzeczy związanych z filmem – fakt, ze
jest w 3D (niepotrzebnie – nie lubię, męczą mi się oczy a efekt nie jest porażający)
oraz że został rozbity na 3 części.
Dzieło Tolkiena było pierwotnie opowieścią
(dosłownie) dla jego dzieci, dopiero po jakimś czasie spisaną. Treścią Hobbita
jest podróż tytułowego mieszkańca Shire o imieniu Bilbo do Samotnej Góry w celu
odzyskania skarbów krasnoludów. Drużyna skałada się z Bilba, krasnoludów oraz
czarodzieja Gandalfa, który wybrał i namówił hobbita do tej wyprawy.
Film, jak wspomniałem wcześniej, jest innym
środkiem wyrazu, dlatego nie zdziwiły mnie pewne zmiany. Faktem jest, że Jackson
stworzył coś więcej niż Tolkien, gdyż starał się połączyć w większym stopniu,
niż w oryginale, „Hobbita” i „Władcę Pierścieni”. Stąd pojawiające się elementy
zaczerpnięte z innych tekstów Inklinga – np. Postać Radagasta Brązowego
zaczerpnięte z trylogii i Sillmarilionu. Dla mnie jedynym poważnym zgrzytem
jest banda orków ścigająca drużynę -
uważam, że przygody opisane przez Tolkiena w zupełności wystarczą na film.
Ogólnie film oceniam pozytywnie - akcja jest
wartka, gra aktorska bez zarzutu (Martin Freeman w roli Bilba rewelacyjny),
muzyka wspaniała. Zastrzegam jednak, jeszcze raz, że porównywanie książki z
filmem nie ma sensu, gdyż to dwa, różne światy emocji. Dlatego moi synowie
najpierw poznają książki, a potem filmy – ta kolejność, w przypadku tak
wielkiej prozy, jest nieodzowna.