Pokazywanie postów oznaczonych etykietą historia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą historia. Pokaż wszystkie posty

piątek, 16 lutego 2018

„Faszyz, faszyz” wszędzie

Ostanie tygodnie przyniosły dwa, pozornie ze sobą niezwiązane wydarzenia. Najpierw ujawnienie obchodów urodzin Hitlera przez grupę związaną ze stowarzyszeniem Duma i Nowoczesność. Nastepnie uchwalenie zmiany ustawy o IPN, która penalizuje „polskie obozy koncentracyjne”. Niestety rządząca Polską Zjednoczona Prawica nie potrafiła sobie poradzić ani z jednym, ani z drugim.


Niestety obóz rządzący kompletnie pogubił się już w momencie ujawnienia przez Superwizjer TVN gorszących scen sprzed, prawie, roku. Panika i zaangażowanie najwyższych dygnitarzy oraz takich służb jak ABW spowodowało, że w świat poszedł przekaz prosty i zarazem nieprawdziwy - Polska ma problem z neonazistami. Jasne jest bowiem, że każdy, rozsądnie myślący, człowiek zdaje sobie sprawę z tego, ze nikt normalny w Polsce, która była pierwszym celem Hitlera i tak wiele wycierpiała z rąk Niemiec, nie będzie wychwalał zbrodniarza. Ergo: ci, który to robią to albo kretyni, albo pożyteczni idioci, albo ludzie podstawieni, jak butelki po alkoholu do śmietnika. W każdym razie margines na marginesie. Reakcja rządu była więc niewspółmierna do wydarzenia i nadała mu znaczenie. Według mnie jedyną reakcją winna być konferencja prasowa jakiegoś podsekretarza stanu albo nawet szefa policji, który stwierdziłby tylko, że w Polsce nie ma problemu neonazizmu, że wszystkie tego typu grupy są obserwowane i kontrolowane, a ponadto nie ma przyzwolenia społecznego na te, marginalne, działania. Natomiast z neonazizmem, i to działającym legalnie, mamy do czynienia za naszą zachodnią granicą. I tyle. A tak zrobiło się niepotrzebne podgrzewanie tematu, co nabrało dodatkowego znaczenia w połączeniu z nowelizacją ustawy o IPN.
Tutaj także zawiodły wszelkie możliwe działania. Począwszy od polityki informacyjnej poprzez zakulisowe działania dyplomatyczne. Nie mówiąc o samej ustawie, która jest, de facto, przeciwskuteczna. Zacznijmy od końca. Ustawa ta, w praktyce działać może jedynie na terenie RP, bo trudno wyobrazić sobie, ze amerykańskie sądy skażą, na jej podstawie, np. szefa FBI, który kiedyś popisał się tym lapsusem. Stała się natomiast kolejnym biczem, przyznajmy, że PiS sam go na siebie ukręcił, którym można chłostać Polskę, za np. ograniczanie badań naukowych. I nic nie zmieni fakt, że zapisane jest coś zupełnie przeciwnego, bo nie fakty się liczą ale przekaz. A z tym rządzący mają cały czas problem. Do tego wszystkiego dołączyły się głosy dyplomatyczne ze strony Izraela, które skutecznie, po raz kolejny, uczyniły z Polaków systemowych antysemitów. 
Skoro potrafię krytykować, to czy umiem coś zaproponować. Niestety (a może na szczęście) nie jestem członkiem rządy i nie wiem jakie możliwości dyplomatyczne były, ale moim zdaniem można było zrobić kilka rzeczy. Po pierwsze poszukać w Izraelu poparcia dla tej ustawy i uruchomić żydowskich przyjaciół Polski jako lobby. Ponadto IPN mógł zorganizować międzynarodową  konferencję historyków na ten temat (coś co zrobił o. Rydzyk w Toruniu, ale na jeszcze większą skalę) i tam przedstawić założenia ustawy. Należało (i należy!) zmienić funkcjonowanie muzeum Auschwitz-Birkenau. Zacząć trzeba od wycieczek z Izraela - żadnej wyjątkowości: żadnej ochrony służb obcego państwa, żadnej izolacji, polscy przewodnicy, którzy przedstawią prawdę o tym miejscu kaźni i obowiązkowe uruchomienie bloku Polskiego, gdzie przedstawiony jest początek wojny i obozu, a o którym pisałem już dawno: http://wyciesamotnegowilka.blogspot.com/2014/06/zapomniany-blok.html To na początek, a za tym winny iść działania kulturowe (filmy, książki) i systemowe, w tym dyplomatyczne. 
Nie wiem, czy w tej chwili da się z tego całego galimatiasu wyciągnąć jakieś dobro. Jako patriota i historyk, który uważa, że summa summarum Polacy zdali egzamin podczas wojny w stosunku do mniejszości Żydowskiej, trzymam kciuki za nasza dyplomację, żeby naprawiła co zepsuła reszta.

niedziela, 28 stycznia 2018

Podsumowanie wyzwania czytelniczego

Do wyzwania czytelniczego, ogłoszonego na Fb przez księgarnie Selkar przystąpiłem z wielką nadzieją. Przeczytanie 50 książek w rok nie powinno stanowić problemu. A jednak…


Ostatecznie udało się przeczytać 34 książki, z których kilkanaście opisałem na niniejszym blogu. Być może nie jest to zaskakująca liczba i mógłbym przeczytać więcej, ale… Nie wszystkie książki były lekkie, łatwe i przyjemne. Niektóre wymagały wiele wysiłku podczas czytania. Ponadto czytam wiele prasy - tygodnik, dwa miesięczniki, kilka dwumiesięczników lub kwartalników. Może ktoś uzna to za wymówki - i ma rację. Sam siebie tłumaczę i pocieszam w ten sposób.
Teraz kilka słów o przeczytanych tytułach, które nie znalazły się w poprzednich posatch. Zaczynamy!

15/50 S. Beckett, Zimne ognie oraz 30/50 S. Beckett, Niespokojni zmarli 
Simon Beckett to autor thrillerów i kryminałów. Pierwsza pozycja to thriller psychologiczny, z niezłą fabuła i zwrotami akcji ale… przewidywalny. Niespokojni zmarli to kolejna część serii o antropologu sądowym Davidzie Hunterze. Niestety po przeczytaniu poprzednich części ta staje się trochę nudna. Powtarzają się bowiem motywy - zła pogoda, odludne połacie wysp brytyjskich, tajemnice miejscowych, ciągłe odwoływanie się do intuicji, która jednak zwykle się spóźnia etc. Warto przeczytać, ale nie należy zbyt wiele oczekiwać po tych lekturach.
16/50 P. Corso, Podziemne miasto, 17/50 P. Corso, Miasto złodziei, 18/50 P. Corso, Miasto z gliny
Seria, skierowana raczej do młodego czytelnika, o poszukiwaczu skarbów - amatorze, który współpracuje z rządową agencją w celu odzyskiwania dóbr kultury. Taki trochę współczesny Pan Samochodzik, tylko mniej uładzony. Niezła rozrywka.
9/50 A. Pilipiuk, Największa tajemnica ludzkości
Najsłabsza książka Pilipiuka jaką czytałem. Dobrze, że jej nie ciągnął dalej, choć z fabuły wynika, że takowy ciąg dalszy miał być. Warto przeczytać, żeby zobaczyć, że nawet Pierwszy Grafoman Rzeczypospolitej stworzył gniota.
20/50 N. Gaiman, Na szczęście mleko
Świetna książka dla dzieci i młodzieży. Super zabawa, specyficzny humor i fantazja znanego, raczej z twórczości dla dorosłych, autora. Polecam!
21/50 P. Pizuński, Sekretne sprawy Krzyżaków
Książka historyczna, popularna. Ciekawostki o zakonie Krzyżackim. Dla lubiących historię średniowiecza pozycja konieczna. 
22/50 A. Pilipiuk, Wilcze leże
Kolejny zbiór opowiadań bezjakubowych jednego z moich ulubionych autorów. Ja to po prostu uwielbiam i nie potrafię mieć zastrzeżeń.
23/50 A. Christie, Wczesne sprawy Poirota
Opowiadania o drugim najsłynniejszym detektywie na świecie.
24/50 J. Łątka, Oskarżam arcyksięcia Rudolfa
Niezwykle ciekawa książka dotycząca zagadkowej śmierci Arcyksięcia Rudolfa, jedynego syna Franciszka Józefa. Łątka nie tylko przedstawia fakty, ale także watpliwości oraz próby rozwiązania zagadki. Obowiązkowe dla wszystkich wielbicieli Austro-Węgier i monarchii Habsburgów.
26/50 R. A. Ziemkiewicz, Złowrogi cień Marszałka
Nadzwyczajna książka. Próba odbrązowienia postaci Piłsudskiego, ale też ukazania jak ta wizja mitycznego Marszałka wpływa na współczesną politykę polskiej prawicy. Okazuje się, że Ziuk nie był Aniołem i Bogiem w jednym. Miał dużo wad i popełniał wiele błędów. Najgorsze jednak, ze był, wbrew mitowi, bardzo małostkowy i nieprzewidujący. Dla mnie, było nie było historyka (trochę wstyd), największym zaskoczeniem było odkrycie, że Piłsudski nie był żołnierzem. Nie miał ani formalnego wykształcenia ani doświadczenia. Bo przez całe życie do czasu legionów był działaczem partyjnym. Dlatego Austriacy stworzyli dla niego, nieistniejący w KuK Armii, stopień brygadiera. Dużą wadą tej pracy jest brak przypisów (ta sama bolączka co u Zychowicza). Rozumiem, że to bardziej publicystyka i popularyzacja, ale jednak źródła by się przydały, żeby można było sobie samemu zweryfikować.
27/50 G. Górny, J. Rosikoń, Tajemnice Fatimy. Największy sekret XX wieku
Zdumiewająca i uderzająca książka. Opisuje wydarzenia, które miały miejsce w Portugalii przed stu laty. Ale też wpływ objawień na późniejsze czasy. Albo raczej wpływ niewiary i braku odpowiedzi wielu ludzi na wezwanie Maryi. Książka pięknie wydana i warto ją mieć i czytać. A przede wszystkim odmawiać różaniec.
28/50 red. W. Sedeńko, Przedmurze. Antologia polskiej fantastyki
Zbiór opowiadań fantastycznych nawiązujących do współczesności, tak w wymiarze polityczno-społecznym  jak i technologicznym. Warto zobaczyć, jak, przez pryzmat naszych czasów, przyszłość widzą autorzy SF. Zwłaszcza, że opowiadania te napisane zostały specjalnie do tej publikacji.
29/50 Ch. Bukowski, Szmira
Ostatnia powieść Bukowskiego. To właściwe opis zmagań człowieka z nałogiem alkoholowym pod płaszczykiem kryminału w stylu noir.
31/50 J. Komuda, Samozwaniec. Moskiewska ladacznica 
No, po prostu Komuda. Czyli świetnie i ze szczegółami opisana sfabularyzowana historia Polski. Dużo krwi, tchórzostwa i bohaterstwa na miarę XVII wieku. Nie można pominąć.
32/50 W. Willmann, Wspomnienia wojenne lotnika
Wspomnienia lotnika z armii austro-węgierskiej z czasów Wielkiej Wojny. Trochę zawód bo miałem nadzieję, ze będzie więcej o I Wojnie w powietrzu, a tu przeważają anegdoty z ziemi. Ale warto poznać tamte czasy od strony zwykłego żołnierza.
33/50 W. Łysiak, Żołnierz
Początkowo chciałem popełnić oddzielny wpis dotyczący tej książki. Jednak właściwie nie ma o czym pisać. Niestety mój idol lat młodzieńczych - nietuzinkowy pisarz i publicysta coraz bardziej rozmienia się na drobne. W tym dziełku i tak, porównując do kilku wcześniejszych pozycji, jest mało Łysiaka w Łysiaku, ale też nie ma żadnej wartości dodanej. Trochę to popłuczyny po Konkwiście i Kielichu, które były zdecydowanie lepsze. I język i intryga i filozofowanie głównego bohatera nie porywają. Jeśli zna się wcześniejsze książki Baldheada, to nic nas nie zaskoczy. A szkoda. Cały czas czekam na coś na miarę Wysp Zaczarowanych tudzież Statku.
34/50 J. Verne, Wąż morski
Rozrywka, ale na najwyższym, XIX wiecznym, poziomie. Książka, która pokazuje, że to co dziwne nie musi być wcale nadnaturalne. Zdecydowanie warto przeczytać bo niezwykle wciąga, ale… ja nie jestem tu wiarygodny, bo twórczość Verna był zawsze dla mnie niezwykle ważna. 

piątek, 24 listopada 2017

(12/50) W. Drewniak, Historia bez cenzury

Świetna lektura dla nastolatka, który chce poznać historię. Albo trochę ciekawostek z historii. I nie widział kanału na YouTube.


Jednak dla kogoś, takiego jak niżej podpisany (albo wyżej) czyli ja to nic nadzwyczajnego. Jeśli bowiem ktoś ma do czynienia z historią na codzień, a czasem nawet na conoc, to niczego odkrywczego do - fenomenalnego, skądinąd, Wojtka Drewniaka się nie dowie. Ale czego się spodziewać po dziełku mającym popularyzować moją ukochaną naukę (sorry fizyko!).
Jednak jeśli ktoś historii liznął był w gimnazjum (lub w przypadku osób bardziej wiekowych w podstawówce) i chce się rozerwać, a przy okazji czegoś dowiedzieć - to polecam całym sercem. 
Jednak na dwie rzeczy musze zwrócić uwagę, bo może z tych kilkunastu wejść na mojego bloga, dwa to osoby nie z rodziny, i czegoś się dowiedzą. Otóż nie podzielam zachwytu Autora Historii bez cenzury nad Piłsudskim (bliższa mi jednak ocena autorstwa mojego imiennika o inicjałach RAZ). Po drugie drażni wielce maniera pisania „jakby się mówiło”. To jednak inny sposób wyrażania myśli, a ja czytając książkę, cały czas słyszałem charakterystyczny tembr głosu Wojtka Drewniaka. Bo tak jest ona napisana, i jeśli ktoś jest przyzwyczajony do języka literackiego a nie „mówionego”, będzie miała momentami zgrzyt w myślach.

wtorek, 28 marca 2017

(6/50) Bernard Cornwell, Zimowy monarcha

Król Artur trochę inaczej.


Zimowy monarcha, Bernarda  Cornwella to wariacja na temat legend arturiańskich. Należy do cyklu o królu Arturze, składającego się z trzech części, tegoż autora. I jest, jak na legendę, niezwykle realistyczna. Nie jet to uładzona baśń z kolorowymi zamkami i turniejami. Magii tu niewiele, ale jest. Więcej brudu, trudnych wyborów, krwi i pogaństwa. 
Jedyne co może razić, a co jest niewątpliwie, pewnym odciskiem palca autora to antychrystianizm. Wszystko co najgorsze w książce wiąże się z chrześcijaństwem - przekupni i kłamliwi biskupi, kapłani. Nie mający szans z dawnymi bogami.
Ale poza tym świetnie się to czyta. Jak już wspomniałem, nie jak legendę ale jak historię. I wiele historii tu znajdziemy. Odwołania do rzeczywistych wydarzeń na wyspach brytyjskich kiedy ścierały się tam żywioły Saksonów, Brytów, Anglów, Celtów, Piktów Irlandczyków itd. Kiedy kształtował się Albion. Warto zagłębić się w ten magiczny i, jednocześnie, historyczny świat. 


niedziela, 26 marca 2017

(5/50) Andrzej Nowak, Dzieje Polski. Tom 1. Skąd nasz ród.

Książka krakowskiego historyka to jeden z wielu tomów Jego opus magnum. Wielka historia Polski jest potrzebna, bo takiej pracy zdecydowanie brakuje. Można, oczywiście, znaleźć kilkutomowe historie Polski (choćby PWN) ale ta - omawiana - jest wyjątkowa.


Na czym polega owa wyjątkowość? Trudno odpowiedzieć na to pytanie jednym zdaniem. 
Pierwszą sprawą jaka rzuca się w oczy jest ogrom dzieła. Warto zauważyć, ze jest ono cały czas w planach - dotychczas powstały jedynie dwa tomy (Edit: W sprzedaży jest już 3 tom - dopisane 20.04.2017). Pierwszy z nich obejmuje lata od powstania Polski do 1202 roku. Drugi tom to lata 1202 - 1340. Każdy tom liczy sobie ponad 300 stron. Projekt profesora Nowaka liczony jest więc na wiele lat, w dzięki temu jest niezwykle szczegółowy.
Tu dochodzimy do kolejnej cechy wyróżniającej - szczegółowość. Autor opiera się na najnowszym stanie badań historycznych i przedstawia wszystkie koncepcje i teorie, które pojawiają się w przestrzeni naukowej.
Ponadto w „Dziejach Polski” prof. Nowak zwraca uwagę na dwa niezwykle istotne elementy naszej historii. Pierwszym jest chrześcijaństwo. Jego waga pojawia się już na samym początku bo to właśnie ta religia ukształtowała i można by rzec - stworzyła - Polskę. Drugim elementem jest tradycja republikańska. Autor „Dziejów Polski” wywodzi tę tradycję od początków Polski. Niewielu autorów dotychczas zwracało na to tak baczną uwagę. Od czasów rozbicia dzielnicowego bowiem pojawia się grupa możnych, którzy w coraz większym stopniu wpływają na działania władzy. A nawet tego władcę, można by rzec, wybierają. Ale też wcześniej pojawiają się pewne elementy odwoływania się władców do zdania ludu. I to zdaje się być lietmotivem tej pracy.
Najważniejsze jest jednak to, że to się po prostu czyta. Nie jak nudną prace historyczną (a jako historyk z wieloma takimi miałem do czynienia) ale jak książkę przygodową. 
Dla pasjonatów, ale też dla tych, którzy chcą wiedzieć więcej.

wtorek, 17 stycznia 2017

Impresje z Genui

Największy port Włoch, a można go przejść wzdłuż i wszerz w jeden dzień. Ma też jedną linię metra. I wiele zabytków. Oraz Akwarium. W Genui byliśmy tylko dwa dni, ale trochę jej zasmakowaliśmy.


Ciekawostkę stanowi już dojazd do tego największego portu Włoch. Stanowi go stara, zwykła, kręta droga przerobiona na autostradę w ten sposób, że z jednego zrobiono dwa pasy w kierunku miasta. Wyjazd jest już bardziej komfortowy - w miarę nową autostradą na wysokich wiaduktach. 
Tak na prawdę naszym celem było Acquario di Genova, ale należy wykorzystać każdą okazję na poznanie czegoś nowego. Samo akwarium robi ogromne rażenie, choć z zewnątrz nie widać jego wielkości. Wewnątrz - mureny, koniki morskie, meduzy, rekiny (i to te największe i bardzo zróżnicowane) oraz delfiny. I wiele, wiele więcej. Jak choćby specjalne akwaria „Gdzie jest Nemo” czy „Spongebob”. Naprawdę warto to zobaczyć. Rekiny w wielkim akwarium, które można obserwować z dwóch poziomów, a w nim - ryba piła, rekiny wszelkich gatunków, płaszczki. W równie dużym zespole akwariów żyją delfiny. Co jakiś czas jest ich prezentacja przez pracowników delfinarium - zabawy, skoki, akrobacje. Poza tymi „pokazowymi” są także młode i mniej doświadczone osobniki. Ponadto możemy podziwiać foki i słonie morskie i setki innych gatunków zwierząt morskich ze wszystkich mórz i oceanów świata - skorupiaki, małże, ukwiały, rozgwiazdy, koralowce etc. etc.
Ale Genua to nie tylko akwarium. Warto zapuścić się w uliczki najstarszej części miasta aby poczuć klimat światowego, potowego miasta. Wzdłuż wybrzeża potowego ciągnie się pasaż pełen knajp, sklepów i wielojęzycznego, głównie męskiego tłumu. Momentami było dość przerażająco. Jeśli ktoś woli większą liczbę kobiecych krągłości można zajrzeć na via della Maddalena prowadzącą do kościoła pod wezwaniem tej świętej i… mającą jeszcze jeden z Nią związek - kobiety parające się najstarszym zawodem świata czekające na klientów w środku dnia. Nieświadomi tego faktu zapuściliśmy się w tę uliczkę (bardzo długą) - w końcu małżonka to Magdalena - wraz z naszymi synkami i modliliśmy się, żeby nie zaczęli zadawać trudnych pytań. Jak tylko zdarzyła się sposobność - czmychnęliśmy gdzieś w bok. Dzięki temu trafiliśmy do Focacceri Titty e Fede gdzie mogliśmy zasmakować najlepszych focacci genueńskich i gdzie zaopatrują się miejscowi. Mogło to się wydarzyć tylko dzięki przemiłej pani w tym przybytku. 
Niedaleko mieszczą, się dwa niezwykłe kościoły. Pierwszym jest romańska katedra pw. św. Wawrzyńca (San Lorenzo), w której styl romański miesza się z gotykiem i do tego dochodzi renesansowa kaplica św. Jana Chrzciciela z Jego relikwiami. Na ściani prawej nawy można znaleźć miejsce spoczynku doczesnych szczątków arcybiskupa Genui kard. Giuseppe Siri, domniemanego papieża wybranego (wg. części środowiska sedewakantystycznego) podczas konklawe w 1958 roku po śmierci Piusa XII. Niewątpliwie był poważnym kandydatem podczas wszystkich konklawe za jego życia. 
Kilka kroków dalej wzdłuż via San Lorenzo mieści się barokowy kościół Imienia Jezus oraz świętych Ambrożego i Andrzeja, w którym można zobaczyć dwa obrazy Rubensa.
Z innych ciekawostek, w Genui, przy Piazza Dante znajduje się domniemany dom Krzysztofa Kolumba, niedaleko  stąd do Porta Soprana, głównej bramy do portu. Jednak nie należy się spodziewać niesamowitości ani po jednym ani po drugim miejscu.
Ponieważ, jak wspomniałem, byliśmy w Genui tylko dwa dni to nie można było zobaczyć zbyt wiele, ale i nie nastawialiśmy się na zobaczenie wszystkiego co ciekawe. Raczej na powolne smakowanie i sprawdzenie czy warto wrócić. Dlatego wspomnę jeszcze tylko dwa miejsca - ulica Garibaldiego z najbardziej reprezentacyjnymi pałacami, w których mieszczą się różne urzędy, banki i ambasady oraz Mercato Orientale gdzie można zaopatrzyć się we wszystko czego dusza zapragnie a żołądek strawi - owoce, warzywa, mięso i, przede wszystkim, ryby i owoce morza. Sam widok tego bogactwa powoduje załamanie, nawet jak się mieszka w portowym mieście, w którym jest Hala Rybna. To mrożony w większości promil tego co w Genui jest świeżusieńkie.
Dlatego, wydaje mi się, warto odwiedzić ten wielki-mały port i zasmakować w niezwykłym klimacie i jedzeniu.

Zdjęcia z Genui na Flickrze.