poniedziałek, 21 listopada 2016

Cztery obrazki polskiej przedsiębiorczości

Wiele się mówi o polskich małych firmach, o tym, że to ich kondycja stanowi o sile naszej gospodarki i bogaceniu się społeczeństwa. Może mam wyjątkowego pecha ale tak się złożyło, że w minionym roku zostałem kilkukrotnie negatywnie zaskoczony właśnie przez przedstawicieli tej małej i średniej przedsiębiorczości. Co ciekawe dotyczyło to przede wszystkim motoryzacji…


Obrazek 1. Diler samochodów X.
Kupno nowego samochodu to, wbrew pozorom, duży problem w Polsce. Zwłaszcza jeśli się ma jakieś oczekiwania. Wraz z żoną chcieliśmy kupić auto które miałoby nastepujące wyposażenie: klimatyzacja, tempomat, automatyczna skrzynia biegów. Reszta była nam dość obojętna, ale te trzy rzeczy, chcieliśmy mieć. 

Okazuje się, że w Polsce do wszystkich modeli i silników automatyczną skrzynię biegów daje jedynie Subaru. Wszystkie inne marki mają ogrniczenie do konkretnego silnika (najczęściej najdroższego) i wersji wyposażenia (najczęściej najwyższej czytaj: najdroższej). Skutek - chcąc mieć automat musisz kupić najdroższy model danego samochodu ze wszystkimi możliwymi bajerami. W innych krajach automatyczna skrzynia jest zazwyczaj jedną z opcji, tak jak podgrzewane lusterka czy klimatyzacja. U nas super luksus.
Odnośnie całej branży sprzedaży samochodów ciekawym jest tez fakt, ze w żadnym salonie nikt nie zaproponował nam aut używanych, które wszystkie te salony na sprzedaż mają. Też im nie zależy?
Obrazek 2. Diler samochodów Y.
Wreszcie, po obejrzeniu wielu różnych aut, wybraliśmy jedno. Pojechaliśmy do dilera  Y już po raz drugi. Rozmowa z tym samym sprzedawcą co przy pierwszym kontakcie. I zaczynają się schody. 

Mimo, że jest promocja - odbierzemy twój stary samochód i obniżymy cenę nowego - nasz dotychczasowy nie nadawał się bo jest trudno sprzedawalny. (NB. Sprzedałem go sam w ciągu 2 tygodni od wystawienia ogłoszenia, przy czym było kilku zainteresowanych kupnem). Pierwszy zgrzyt. Ale OK. drążymy dalej. Chcielibyśmy się najpierw przejechać wersją jaką chcemy kupić. Nie da rady. Co najwyżej bez automatu ale… też nie mają bo właśnie sprzedali egzemplarz testowy i następny będą mieli za 2 miesiące. I tyle, żadnej propozycji nic. Po kilkukrotnym zwróceniu uwagi, że nie kupimy „kota w worku” pan sprzedawca łaskawie podał nam adres innego dilera tej samej marki, który może mieć, ale nie jest to pewne. Ostatecznie umówiliśmy się, że jak dostaną już ten egzemplarz to pan sprzedawca do nas zadzwoni. 

Minął juz prawie rok i telefonu nie było… Warto tu podkreślić jeszcze raz - byliśmy zdecydowani i chcieliśmy ten samochód kupić. Nie byliśmy „oglądaczami”. Mimo to firma nie zrobiła nic żeby nam to auto sprzedać.
Obrazek 3. Diler samochodów Z.
Wreszcie na stronie internetowej jednego z salonów samochodowych znalazłem zakładkę samochody używane. Okazało się, ze większość salonów ma takie na zbyciu. Poleasingowe lub odzyskane w ramach wymiany „stary za nowy”. 
Przyjechaliśmy, obejrzeliśmy, wybraliśmy. Ponieważ Diler Z oferuje usługę, której nazwy nie pomnę, ale która polega na tym, że używany samochód jest doprowadzany do stanu jak najbardziej „nowego” - czyli wymienia się wszystkie zużyte części, myje, uzupełnia braki, naprawia uszkodzenia etc. musieliśmy poczekać parę dni na odbiór auta.
Odbiór nowszego samochodu zawsze jest przeżyciem i niestety udzieliła się także nam pewna niefrasobliwość. Mimo tego, że samochód nie miał nawet napompowanych odpowiednio opon nie sprawdziłem innych miejsc. I okazało się, że: w aucie wymieniono jedynie przednie tarcze i klocki (które miały ponad 90% zużycia) oraz olej i filtr oleju. Krótko później okazało się, że do wymiany są tylne klocki i tarcze, filtr powietrza, filtr kabinowy, osłony silnika oraz podwozia połamane lub brakujące. Mógłbym tak jeszcze trochę wymieniać. 
Inna sprawa: przy okazji pobytu w salonie zapytałem o koszt wymiany tylnych tarcz i klocków. 970 zł. Zakup w sklepie TYCH samych części, które są montowane seryjnie (a szczerze mówiąc, w tej sytuacji, nie ma pewności, że byłoby tak w salonie) to ok 450 zł. Montaż ok 100. Czyli prawie połowa mniej, przy pewności jakości. Czy tak wielki zarobek salonu jest faktycznie konieczny?
Obrazek 4. Wulkanizacja/myjnia.
Częsty to dzisiaj obrazek, że wraz z wulkanizacją jest myjnia. Albo odwrotnie. Od dłuższego czasu, mimo perturbacji, korzystałem z jednego z takich kombinatów. Regularnie myłem auto, zmieniałem opony, kupowałem opony, kupowałem felgi. Generalnie - stały klient. Do tego roku. 
Umówiłem się na wymianę opon. W oznaczonym dniu cała Gdynia była zakorkowana przez roboty drogowe. Był to dzień szczytowy w tym temacie - tak nie było nigdy wcześniej i nigdy później. Nie byłem w stanie przyjechać na czas. Zadzwoniłem do właściciela, ze robię co mogę i że się spóźnię. I choć specjalnie wyszedłem z pracy trochę wcześniej niż zwykle - spóźniłem się 12 minut. Kolejny klient był umówiony pół godziny po mnie. 

Mimo telefonu, pan w warsztacie był nieprzygotowany i stwierdził jedynie, ze się spóźniłem, a on ma co pół godziny klienta. Pożegnaliśmy się w niemiłej atmosferze. Pan stracił kilkadziesiąt złotych za wymianę. Stracił stałego klienta, więc wiele więcej (np. na wiosnę chciałem kupić nowe felgi) pieniędzy. Brak szacunku dla kasy i klienta. A trzeba sobie zadać pytanie - jaka pewność, że kolejny klient, przy tych warunkach drogowych dojedzie na czas? Ilu pan wulkanizator klientów pogonił za spóźnienie? Ciekawe to zwłaszcza w kontekście tego, że, przejeżdżając często obok warsztatu, widzę, ze tłumów tam nie ma - poza okresem litstoada i marca/kwietnia podczas wymian opon. Wydawałoby się, że warto szanować klienta. 

Potrzebne jeszcze wyjaśnienie - gdybym się spóźnił pół godziny, czyli przyjechałbym w czasie kolejnego klienta, poprosiłbym o umówienie się na inny termin. Nie uważam, że powinienem był być obsłużony w każdej sytuacji. Jednak, jak chyba każdy, wiem, ze wszelkie godziny umówień na usługę są orientacyjne. I u tego samego mechanika czekałem nie raz, choć przyjechałem o „moim” czasie. Zwłaszcza, że zawsze może wypaść coś niespodziewanego - trudne do wyważenia koło, zapieczona śruba etc. co przedłuży usługę. Nie widzę więc problemu, żeby kolejny klient poczekał parę minut, bo sam nieraz czekałem. Choć znając szybkość wymiany kół nie jestem pewien czy by musiał czekać.

Tak właśnie wyglądają moje obserwacje branży motoryzacyjnej. Czy w innych jest inaczej? Nie wiem i nie jestem pewien, patrząc na kilka zdarzeń, których sam byłem świadkiem lub uczestnikiem, choćby w handlu. Warto w związku z tym się zastanowić, czy to tylko wysokie podatki i zła wola urzędników przyczyniają się do upadku wielu małych firm w Polsce.