Miasto robi ogromne wrażenie i wygląda dużo lepiej niż
Wilno, choć to drugie jest w Unii i wpompowano weń ogromne pieniądze. Lwów,
gdyby należał do Polski, byłby wielką konkurencją dla Krakowa.
Niestety przez dwa dni zorganizowanego wyjazdu trudno poczuć
oddech miasta, jednak choć troszkę trzeba spróbować. Leopolis jest piękne, jest
zadbane, choć czasem na ulicach widać kontrasty społeczne. Jednak jego klimat
tworzą małe, wąskie uliczki pośród kamienic, gdzie babuleńki sprzedają pierogi
z kapustą lub mięsem. Tworzą go też targowiska, na których można kupić ikony,
wełniane skarpety i starocie. Niezwykle ważnym elementem natury Lwowa są
świątynie – prawosławne obok greckokatolickich; kawałek dalej katedra ormiańska
(przepiękna choć wnętrze pochodzi z XX wieku); po przejściu w poprzek rynku
trafiamy na katedrę łacińską, gdzie znajduje się obraz Matki Bożej, przed
którym Jan Kazimierz składał onegdaj śluby i czynił Maryję Królową Korony
Polskiej. Zaraza obok znajduje się przepiękna, manierystyczna kaplica Boymów, w
której ołtarzu znajduje się wyjątkowa płaskorzeźba przedstawiająca żydowską
Paschę w miejscu, gdzie zwykle pojawia się obraz Ostatniej Wieczerzy. A to
przecież tylko okolice rynku starego miasta – gdzie reszta Lwowa.
W tym mieście - Zawsze Wiernym – czuć Polskość na każdym
kroku, choć Ukraińcy usilnie starają się ją wyrugować. Wszędzie słychać polską
mowę i to nie tylko za sprawą polskich wycieczek – niemal każdy starszy Lwowiak
mówi po Polsku. Choć są i tacy, którzy rozumieją, a mówić nie chcą. Oficjalnie
jednak o polskiej przeszłości miasta świadczą jedynie pomnik Mickiewicza oraz
katedra łacińska. Obecni właściciele nie honorują w żaden sposób pochodzących
stąd wielkich Polaków.
I wreszcie Cmentarz Łyczakowski. Piękno przeplatający się z
cierpieniem. Historia Polaków z historią ZSRS. Stoją obok siebie groby
Konopnickiej, Zapolskiej, Ordona i ponure, czarne nagrobki sowieckich
dygnitarzy, na których gdzieniegdzie dorobiono mały, prawosławny krzyżyk.
Niestety także i w tym wielkim Castrum Doloris, gdzie króluje majestat Śmierci
widać małostkowość i kompleksy obecnych włodarzy. Zanim, bowiem, wejdziemy na
Cmentarz Orląt Lwowskich musimy przejść przez miejsce pamięci poświęcone
ukraińskim uczestnikom walk o Lwów w 1918 roku. Góruje nad nim ogromna figura
św. Michała Archanioła zwrócona tyłem(sic!) ku kwaterom Orląt. Dopiero możemy
wkroczyć na, niemal biały, cmentarz polski. Ubogi i prosty, a przy tym
niezwykle szlachetny, jak wyrzut sumienia dla tych którzy rządzą tą ziemią i
tych, którzy, po 1989 roku, nie zrobili nic aby ją odzyskać. Nieodbudowana
kolumnada i aresztowane lwy sprzed Łuku Triumfalnego (nie mogą wrócić na
miejsce bo na tarczach, które trzymają jest napisane – Zawsze Wierni Tobie
Polsko) oraz oszpecony grób nieznanego żołnierza – takie są skutki polskiej
polityki zagranicznej i wspierania „pomarańczowej rewolucji”…
Ostatnimi czasy – przyznaję – miałem problem z tożsamością,
z polskością, z wielu przyczyn czułem coraz słabszą więź z miejscem mego
urodzenia i życia, z miejscem gdzie żyli i umierali moi przodkowie. Tam, w
Leopolis, poczułem ją wokół i we mnie. I nie wynika to z przekory czy buntu, bo
Wilno, nie zrobiło na mnie takiego wrażenia. Tam, we Lwowie, pod skorupą
cyrylicy i ukraińskich kompleksów bije polskie serce – może prawosławne, może
greckokatolickie, może ormiańskie ale Polskie, Jagiellońskie, Sarmackie. Jakże
chciałbym aby spełniły się słowa wiersza Jana Lechonia, o których już kiedyś
pisałem:
Jeszcze zagra, zagra hejnał na Mariackiej wieżyBędą słyszeć Lwów i Wilno krok naszych żołnierzy
Hospody pomyłuj!