środa, 9 lipca 2014

Obłęd z Obłędem

Z zamysłem tego wpisu nosiłem się od czasu przeczytania książki Piotra Zychowicza Obłęd 44, więc od dłuższego czasu. Piszę teraz - po obejrzeniu Powstania Warszawskiego i przed lekturą najnowszej książki Ziemkiewicza.


Kolejny wpis muszę zacząć od wyjaśnienia. Dorastałem w kulcie Powstania Warszawskiego. Wynikało to z faktu, że mój Tata pochodzi ze stolicy, mam tam rodzinę i często tam bywam. Pomnik małego powstańca, gąsienica Goliata na ścianie Katedry św. Jana i inne miejsca  związane z Powstaniem były mi doskonale znane. W latach 80 tych w moim domu pojawiła się książka Jerzego Kirchmayera Powstanie Warszawskie, w której autor krytykuje decyzję dowództwa AK - byłem wewnętrznie oburzony.
Kiedy jednak dorosłem i skończyłem studia historyczne zmienił się mój punkt widzenia. Nauczyłem się, że nie ma ludzi nieomylnych i postaci pomnikowych, a przeszłość nie jest czarno - biała.
Mimo to nadal jestem pełen szacunku i  podziwu dla powstańców oraz mieszkańców Warszawy. Muzeum Powstania Warszawskiego odwiedziłem kilkukrotnie i uważam je za jedne z najlepszych w Polsce. Moi synowie, choć jeszcze młodzi, już też je odwiedzili. Obejrzałem, z zachwytem, filmy o Powstaniu i wybieram się na Miasto 44. Nadal więc Powstanie jest dla mnie ważne, jako historyka i jako Polaka. Nie przeszkadza to jednak w krytyce samego pomysłu i jego realizacji, zwłaszcza, w ówczesnej, konkretnej sytuacji.
Z książką Piotra Zychowicza mam dwa problemy i od tego może zacznę. Jest pisana językiem potocznym i emocjonalny. Czasem zbyt potocznym i zbyt emocjonalnym. To przeszkadza. Z drugiej strony dla odbiorcy nie-historyka może być to zaleta. Drugi problem to całkowity brak przypisów. Autor cytuje wypowiedzi, podje ich autorów, ale nie podaje źródeł. To przeszkadza w ewentualnej weryfikacji. Ponadto jednak, Obłęd 44 jest książką wybitną i odważną. 
Nad omawianą pracą, przetoczyła się już dyskusja, choć autor nadal jest bezlitośnie flekowany, zwłaszcza z „prawej” strony, dlatego nie będę powtarzał wszystkiego. Napiszę tylko o tym, co najbardziej zwróciło moją uwagę, również w kontekście debaty.
Przede wszystkim zauważyłem, ze debata na temat tez Zychowicza nie jest merytoryczna. Właściwie nikt nie zdobył się na podważenie faktografii. Była to bardziej debata emocjonalna dotycząca interpretacji Powstania. Pojawiały się (oczywiście upraszczając) hasła: „obrażanie powstańców”, „przeszłych pokoleń”, „zły moment” etc. Podstawowe jednak tezy, znowu upraszczając, interlokutorów redaktora DoRzeczy, to  stwierdzenia: że Polacy nie mogli stać z bronią u nogi, że taka była atmosfera w Warszawie, że powstanie i tak by wybuchło oraz przeniesienie faktu Powstania Warszawskiego na zaistnienie Solidarności i w ogóle ruchów antykomunistycznych.
Otóż nie można się, absolutnie, zgodzić na powyższe tezy. Solidarność zaistniałaby niezależnie od Powstania, a być może byłaby silniejsza przez fakt przeżycia elit, które podczas Powstania i akcji Burza zostały wymordowane przez obu naszych wrogów. Zastanawiające, że przeciwnicy Zychowicza nie dopuszczają do siebie myśli, że - być może - dzięki tym, którzy wówczas oddali życie, a więc zabrakło ich, inaczej (lepiej) wyglądałaby nasza teraźniejszość. 
Co zaś do samej decyzji o wybuchu Powstania musimy zacząć od tego, ze Armia Krajowa była wojskiem pod dowództwem Naczelne Wodza. To nie byłą banda dzieciaków, które sobie robią co chcą ale regularne wojsko, które ma wykonywać rozkazy. W związku z tym twierdzenie, że powstanie i tak by wybuchło bo taka była atmosfera bardzo źle świadczy o dowództwie AK. Bo albo nie potrafiło zapanować nad wojskiem, albo nie wykonywała rozkazów gen. Sosnkowskiego, który jednoznacznie zakazywał Powstania, co jest jednoznaczne ze zdradą. 
Dodatkowo fakty przeczą stwierdzeniom o nieuniknionym. Otóż już 27 lipca gen. Chruściel wydał rozkaz gotowości dla oddziałów AK odwołany dzień później. Żołnierze rozeszli się bez problemów - nikt się nie buntował, nikt samowolnie powstania nie wywoływał. Chodziło wiec jednak o odrzucenie zaleceń Naczelnego Wodza.
O Borze-Komorowski, Okulickim, Monterze et consortes, źle świadczą jeszcze inne, niepodważalne, fakty. Jak wspomniano, gen. Sosnkowski, wydał rozkaz zakazujący wywoływania Powstania znając skutki ujawniania się AK na terenach wschodniej Rzeczypospolitej zajętych przez Sowietów oraz postanowienia Teherańskie - znali je także dowódcy AK w Polsce. Mimo to podjęli decyzję, która bez żadnego sukcesu militarnego zakończyła się śmiercią 16 tys. powstańców i od 150 do 200 tys. cywilów oraz zniszczeniem miasta.
Warto też przypomnieć, ze ci sami ludzie nie mieli odwagi przerwać powstania, mimo, ze już po kilku dniach jasnym było, że nie ma ono szans powodzenia, choćby ze względu na duże siły niemieckie, które w ostatnich dniach powróciły do Warszawy oraz z powodu klęsk przy próbie zajęcia punktów strategicznych - przede wszystkim lotniska na Okęciu.
W tym kontekście nie widzę żadnych przesłanek aby dowódców Armii Krajowej nie oceniać tak samo jak wszystkich innych postaci z naszej historii. Byli to tacy sami ludzie i popełniali błędy jak i inni - Kazimierz Wielki, Kościuszko czy Piłsudski.
Jeżeli Piotr Zychowicz podaje fakty i wiernie cytuje (a wszystko na to wskazuje) to trudno odrzucić jego interpretację - powstanie było błędem militarnym i politycznym. Decyzje dotyczące Polski zostały już podjęte, Sowieci stawali się większym zagrożeniem niż Niemcy, straciliśmy elitę, która była nam niezwykle potrzebna w czasach komuny i brakuje jej teraz. Teraz, kiedy w Polsce rządzi (i nie chodzi tylko o realną władzę) Ziemkiewiczowskie Polactwo - dorobkiewicze bez kultury i korzeni, ludzie nie patrzący poza koniec swego nosa, cwaniacy, kombinatorzy, ludzie umiejący okazywać jedynie pogardę słabszym, pospolite chamy. Ci ludzie na prawdę za nic mają te tysiące zamęczonych przez Niemców i Sowietów - w III RP, tak jak w polityce miedzy narodowej nie ma miejsca na sentymenty i wdzięczność dla przeszłych pokoleń. Nie twierdzę, że to dobrze - twierdzę, że tak jest i nie da się tego łatwo zmienić.
Czy Ci, których straciliśmy w wyniku błędnych decyzji konkretnych osób nie wychowali by lepszych następców? Myślę, że bardziej przydaliby się żywi - bo walka to nie tylko strzelanie z karabinu (diamentami), ale też praca u podstaw.