„Historia Roja” to jeden z najbardziej oczekiwanych filmów roku 2015. Wielu wiązało z nim wielkie nadzieje, ja również. I się nie zawiodłem.
Celowo nie czytałem wcześniej recenzji, aby nie nastawiać się w żaden sposób, ale wyrobić sobie własne zdanie. Dopiero po seansie przeczytałem te z „Do rzeczy” oraz Filmwebu. I, pewnie ze względu na poglądy i zainteresowania, bliżej mi do tej pierwszej.
Film, moim zadniem, jest bardzo dobry. Kiedy go oglądałem nie mogłem się oprzeć emocjom, które we mnie wywoływał. Tego właśnie oczekiwałem. Wartkiej akcji, jednoznaczności kto jest tym dobrym, a kto złym. I nadziei, pomimo świadomości tragicznego końca. Chciałem, aby ten obraz był przypomnieniem ofiary żołnierzy wyklętych, hołdem dla nich. Nie zaś pełnym watpliwości, dobrych hitlerowców i wrażliwych sowietów filmem kina moralnego niepokoju. Chciałem „Szeregowca Ryana” w polskich, powojennych realiach. I to dostałem. Jest dużo akcji, strzelanin, krwi, ale są i dylematy - czy walczyć, czy się ujawnić - choć twórcy zdecydowanie opowiadają się po stronie Niezłomnych.
W moim przekonaniu film jest dobrze zagrany i zmontowany. „Drgająca kamera”, jak nazwał sposób nagrani jeden z niechętnych filmowi recenzentów, jest kręceniem z ręki, które miało swój debiut we wspomnianym już „Szeregowcu Ryanie”. Tak wygląda akcja z perspektywy pierwszej osoby - wydaje się szybka, chaotyczna, ale tak patrzymy na to co się dzieje. Dla mnie - bomba! Gra aktorska jest na przyzwoitym poziomie. Niektórzy czepiają się młodego „Zalewa” (Krzysztof Zalewski-Brejdygant) w roli tytułowej - że sztuczny, że wygłasza kazania. A ja się pytam - jak gra Tom Hanks we wspomnianym (dla mnie wzorcowym wraz z „Kompanią Braci” filmem wojennym) „Szeregowcu”? Prowincjonalny nauczyciel trafiający do piekła wojny i… nadal jest nauczycielem - wrażliwym, humanitarnym, opanowanym - wygłaszającym kazania jak pastor ze szkółki niedzielnej. A Rój? Młody (gdy zginął miał 26 lat) ideowiec, walczący nie dla sławy, nie dla pieniędzy, nie dla orderów. Wie, ze niewielu, albo zgoła nikt, go nie doceni. Mimo to walczy o wolność i honor. Jak więc ma mówić? Jak sterany życiem i doświadczeniem były ubek zmieniający strony? Debiutujący na ekranie Zalewski-Brejdygant gra wiarygodnie. Nie robi ze swego bohatera świętego, ale też nie ucieka w wielkie komplikowanie postaci. Bo Mieczysław Dziemieszkiewicz nie miał w życiu czasu na komplikowanie. Dla niego życie musiało być czarno-białe, bo tylko w takim żył. Kiedy wybuchła wojna miał 14 lat, a później już tylko walczył. Więc to był harcerzyk i ministrant, bo tak go ukształtowała historia Polski.
Niewiarygodnie odwzorowano realia epoki - broń, mundury, pojazdy (w tym traktory), sprzęty - wszystko takie jak było na przełomie lat 40 i 50. Ogromna praca scenografów.
Łyżką dziegciu w tej beczce miodu są sceny seksu - w moim przekonaniu niepotrzebne w swej dosłowności. Rozumiem, że dla dramaturgii i podkreślenia bliskości między Rojem a jego narzeczoną Martą Burkacką, która go zdradziła, trzeba było to zrobić. nie zmienia to faktu, że wedle mojej estetyki można to było ukazać delikatniej. Wulgaryzmy w filmie mnie nie rażą - to jest męski, twardy świat.
Zapewne „Historię Roja” można było zrobić lepiej - przy Holywoodzkich środkach finansowych i z takimiż aktorami. Ale w Polsce to jest fenomen - filem wraz z produkcją i dojściem do władzy PO pozbawiany środków finansowych, wspierany przez prywatnych darczyńców i środowiska patriotyczne. Powstał. I jest wyrzutem sumienia dla tych, którzy Niezłomnych-Wyklętych nadal mają za bandytów.
Chwała twórcom, Chwała Bohaterom!