wtorek, 22 września 2015

Nadrenia

Na początek powrotu do pisania, w okresie gorących sporów politycznych związanych z kampanią wyborczą i problemem imigrantów, postanowiłem zaoferować coś „lajtowego”. Kilka dni wakacji spędziłem w tym roku w nadrenii (tej rozumianej geograficznie), a dokładniej w Wiesbaden.


Wiesbaden to stolica Hesji, znajdują się tu siedziby Federalnej Policji Kryminalnej oraz Federalny Urząd Statystyczny. Miasto jest ładne choć niewiele tu zabytków. Pozostałości murów rzymskich, kościół protestancki przy rynku, cerkiew i pałac. To wszystko. Blisko stąd do Mainz (rzymska Moguncja) oraz Frankfurtu nad Menem. 
Co zwraca uwagę w samym Wiesbaden to ogrom imigrantów ( o, jednak jest coś na czasie). Całe dzielnice zamieszkiwane przez Turków, na ulicach również sporo wyróżniających się ubiorem, zachowaniem i językiem. Choć czy rzeczywiście wyróżniających? Tak na prawdę muzułmanie stają się większością w tej mieszance etnicznej niemieckiego miltikulti. I nie jest to przesada. Byłem w Wiesbaden dwa lata temu i w stosunku do tamtego czasu, obecnie znacznie wzrosła liczba radykalnych islamistów. Widać to po ubiorach kobiet. Jeszcze, stosunkowo niedawno, kobieta stosująca się do zasad hidżabu (czyli purdah) była rzadkością, obecnie coraz więcej z nich używa także burek i nikabów. 

W samym Wiesbaden mieliśmy okazję uczestniczyć w 40 Winewoche. Na Rynku wokół Ratusza rozstawiły się stoiska przeróżnych nadreńskich winnic i oferowały swoje produkty. Można było kupić wino na butelki lub na kieliszki, z które płaciło się kaucję. Magda i ja spróbowaliśmy białych win z winnicy Baron Knyphausen - naprawdę godne polecenia. Trzy estrady, na których jednocześnie  (nie przeszkadzając sobie nawzajem) grali muzycy standardy bluesowe, rockowe, popowe… Atmosfera zabawy i rozluźnienia tak rzadkiego dla Niemców.


Poza miastem, w którym się zatrzymaliśmy chcieliśmy odwiedzić sąsiednie Mainz. Najpierw jednak trzeba było się tam dostać. Nie stanowi to dużego problemu, choć chyba najprostszym środkiem transportu jest kolej. I wcale nie drogim środkiem. Podmiejskim pociągiem jedzie się 12 minut i wysiada w centrum Mainz. Miasto ma długą historię i wiele zabytków oraz niezwykle urokliwe uliczki starego miasta. Główną uwagę w stolicy Nadrenii-Palatynatu przykuwa Romańska katedra św. św. Marcina i Stefana. Piękna, obudowana kamieniczkami (w związku z czym trzeba szukać wejścia, które znajduje się od strony rynku), z dwoma naprzeciwległymi chórami, charakterystycznymi dla Cesarstwa. Warto też pamiętać o tym, ze stąd właśnie pochodzi twórca ruchomej czcionki Jan Gutenberg. Ponadto w Mainz znajdują się pozostałości starorzymskiej Moguncji, kościół św. Stefana z witrażami Marca Chagalla i starówka ze średniowiecznymi kamienicami z muru pruskiego. Mainz słynne jest także z hucznych zakończeń karnawału, które trwają parę dni i kończą się paradą przebierańców.

Jednego dnia urządziliśmy sobie wycieczkę wzdłuż Renu i Moseli podziwiając nadrzeczne zamki i pałace oraz winnice ciągnące się ponad urokliwymi miasteczkami. Uwagę zwraca wykorzystanie Renu i jego dopływu do transportu. Jedna za drugą ciągną płyną barki z przeróżnym dobrem (warto też dodać, że w Mainz jest terminal kontenerowy niewiele mniejszy od gdyńskiego) oraz pod różnymi banderami (niemiecką, szwajcarską, holenderską). Miejscami Ren ma nawet cztery „pasy ruchu”. Co więcej wzdłuż renu biegną dwie linie kolejowe oraz dwie drogi - po jednej na każdym brzegu. Podczas tej wyprawy największe wrażenie zrobiły na mnie dwie miejscowości Rüdesheim oraz Cochem.

Rüdesheim to piękne miasteczko z niskimi kamieniczkami i wąskimi uliczkami. Pełne knajpek i sklepików z pamiątkami. Nad miasteczkiem rozciąga się pas winnic (niektórzy twierdzą, że to właśnie stąd pochodzą najlepsze rieslingi) oraz góruje pomnik Germanii. Do wielkiego monumentu, zbudowanego na cześć zjednoczenia Niemiec w roku 1871, wiodą ścieżki piesze pomiędzy winnicami, ale można tam dotrzeć także kolejką linową, w dwuosobowych wagonikach. Na górze i podczas jazdy możemy podziwiać dolinę Renu, i okalające ją winnice.

W Cochem, tym razem nad Mozelą, również dominuje kultura „wina”, a nad miasteczkiem widać zamek. Dojść do niego możemy przechodząc, przez starówkę i uliczki miasta wspinające się po zboczu wzgórza. Trud się opłaca bo nagrodą jest utrzymany w dobrym stanie zamek oraz zapierający dech w piersiach widok na dolinę Mozeli.

Najbardziej żałuję, że nie udało nam się zobaczyć  Rothenburg ob der Tauber. 

Warto czasem wybrać się do naszych zachodnich sąsiadów.


wtorek, 1 września 2015

wtorek, 21 kwietnia 2015

Chwilowo nieczynne

Pragnę poinformować, tych nielicznych, którzy zaglądają na mój blog, ze ze względu na nawał pracy muszę przerwać - chwilowo - pisanie. Zresztą widać zaniedbanie już od pewnego czasu. Wynika to z zaangażowanie w dwa, dość pilne projekty. Ale pomysłów na artykuły kilka jest i obiecuję, ze wrócę. Proszę - nie skreślajcie mnie jeszcze. Do przeczytania wkrótce!

wtorek, 3 marca 2015

Praga - kolejne miasto, do którego się wraca

W połowie października miałem okazję kilka dni spędzić w Pradze - stolicy naszych południowych sąsiadów. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. 
Nie wiem co jest w tych miastach, które kiedyś należały do monarchii Austro-Węgierskiej, ale wszystkie mają coś nieuchwytnego, co niektórzy nazywają „klimatem” a inni „duszą”. W Pradze spędziłem tylko kilka dni, ale podobnie jak Lwów i Kraków, urzekła mnie. I nie chodzi tu tylko o zabytki czy architekturę. 
Oczywiście jest tu wiele miejsc z kategorii „must see”. Hradczany, Stare Miasto, Most Wacława, Plac Wacława - wszystko piękne, zadbane i aż miło popatrzeć.
Trudno mi ująć w słowa to, co nazwać można „atmosferą” miasta. Ale spróbuję, choć trochę, opisać co zauważyłem i co czułem. 
Przede wszystkim Praga wydaje się być bardzo bezpieczna. Nie spotyka się właściwie „żulików” czy żebraków. Wszędzie sporo ludzi - miasto, przynajmniej w weekend, nie zasypia. Rzuca się w oczy także uprzejmość Czechów, zawsze spotykałem się z pomocą i nigdzie nie natknąłem się na chamstwo.
Spacerowałem sobie wieczorami sam, po różnych miejscach starego miasta chłonąc Pragę, która na każdym kroku mnie zaskakiwała. A to jakiś pokaz mody w zdesakralizowanym kościele, co jest smutnym obrazem naszych czasów, ale i trudnej historii Czech. Przecież to stamtąd przyszła wiara do Polski. A to jakiś zaułek, w którym znajduje się najwęższy dom w Pradze, a naprzeciw mała knajpka, w której można się napić Burčáku. Kawałeczek dalej, za rogiem, czeka już Wełtawa z pięknym widokiem na oświetlone Hradczany, leżące na przeciwległym brzegu, oraz stateczkami pływającymi w tę i z powrotem mimo, że jest to połowa października, po 18 i ciemno. Oddalamy się od Wełtawy i stajemy przed starą (nazywaną Staronową) synagogą, na strychu której do dziś przechowywany jest, jak mówią legendy, Golem. Ciekawe, że, podobno, właściciele synagogi (Praska Gmina Żydowska) nie pozwalają nikomu wejść na strych co podsyca legendę. Przez Józefów (czyli dawną dzielnicę żydowską) przechodzimy i docieramy do jednej z najbardziej znanych piwiarni (w Czechach nie ma pubów!) Prague Beer Museum. Tu możemy spocząć i skosztować kilkudziesięciu gatunków lanego z beczki piwa z różnych regionów Czech. Nie trzeba pić dużo. Można zamówić zestaw degustacyjny złożony z 5 lub 10 piw o pojemności 150 ml. I tak kilkukrotnie.
W niedzielę mieliśmy okazję być na Mszy św. w katedrze św. Wita (a tak na prawdę śś. Wita, Wacława i Wojciecha), gdzie znajduje się m.in. grób św. Jana Nepomucena i św. Wojciecha. Ten ostatni był tu złożony po roku 1039 kiedy Czesi najechali Gniezno i zabrali relikwie świętego. Życzyłbym sobie, aby w polskich katedrach odprawiano tak uroczyste Msze. Na uwagę zasługuje choćby fakt, że ze względu na obecność obcokrajowców Msza była sprawowana w języku łacińskim.
Ponadto miałem okazję widzieć Malą stranę, insygnia koronacyjne, Złotą Uliczkę z jej urokiem i wiele innych, ciekawych miejsc.
Niektórzy narzekają na czeskie jedzenie. Faktycznie, nie jest to lekka kuchnia śródziemnomorska, a raczej przeciwnie. Kluski, ciężkie, pieczeniowe sosy, gęste, słodkawe zupy… Ale to wszystko jest niezwykle smaczne! Tak, smaczne. Niedietetyczne, ale to co najsmaczniejsze, przeważnie nie ma nic wspólnego z dietą. Mnie to smakowało.
Do Pragi, jak Bóg da, wrócę jeszcze nie raz, aby na nowo odkrywać tajemnice tego, kolejnego już po-monarchio-habsburskiego miasta, które mnie urzekło.
Zdjęcia możecie zobaczyć tu.

środa, 24 grudnia 2014

Życzenia Bożonarodzeniowe


„Światło na oświecenie pogan
i chwała ludu Twego, Izraela”
Łk 2,32

Niech Światło Chrystusa rozświetla dni Waszego życia byście zawsze kroczyli właściwą ścieżką ku Bogu i spotykali się z życzliwością ludzi.

środa, 3 grudnia 2014

Co począć z wyborami

Wyniki wyborów nie są dla mnie szczególnie zaskakujące. Zwłaszcza, że - choć biorę w nich udział, bo tak trzeba - idee demokracji są mi raczej odległe. Łysiak już dawno napisał o demokracji, że na ulicy gdzie mieszka trzech profesorów i pięciu sutenerów zawsze rządzić będą sutenerzy.
Wydaje się zresztą, i chciałbym tu się mylić (nie mam podejścia jak niektórzy „prawicowi” publicyści - że im gorzej tym lepiej) jest to tylko wstęp i próba generalna przed nadchodzącymi wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi. Bo nie ważne kto jak głosuje, ważne kto liczy głosy.
Dlatego, choć jestem wewnętrznie zniesmaczony, przechodzę nad tym do porządku dziennego. Można się pośmiać z „leśnych dziadków” czy wyborców w Słupsku. Ale ile to rzeczywiście zmieni w naszym życiu? W życiu przeciętnego Kowalskiego? Zresztą niezależnie od wyników wyborów. Tak to już jest, że urzędniczy duch zazwyczaj niezmącony jest myślą o dobru wspólnym. 
Dziś patrzę za okno i widzę szary świat w którym niewielu interesuje drugi człowiek, a co dopiero dobro wspólne. I piszę to bez przenośni. Pod moim blokiem rozgrywa się bowiem batalia rozumu z urzędnikiem. Otóż ktoś wpadł na pomysł wyremontowania dwóch ulic i parkingu. Okazuje się, że ulice zamiast asfaltem czy betonem będą wyłożone kostką. Nie znam się na cenach, ale na chłopski rozum wydaje się to rozwiązanie droższe. Co więcej kostka jest podatniejsza na uszkodzenia i w zimie robi się okrutnie śliska, a na wspomnianych ulicach są dwa dość strome podjazdy. Parking, który mieścił ponad 20 aut teraz, teoretyczni mieści 16. W rzeczywistości często stają tu o 2 mniej. Jest to wynikiem wysokiej umiejętności parkowania i myślenia o innych (żeby też się zmieścili) w Narodzie. W związku z czym powrót po godzinie 18 łączy się z poszukiwaniem miejsca do zaparkowania w miarę blisko domu. Ponadto wyremontowano chodniki, które zaprojektowano według starych map i podniesiono teren tak, że przy deszczu woda będzie spływać ludziom do domków. Dodatkowo różnica poziomów między parkingiem a remontowaną ulicą to ok. 1,5 m co nie przeszkodziło planiście zamontować tam barierek, które utrudniają parkowanie i manewrowanie.
Takich sytuacji, gdzie urzędnik, działając rzekomo dla dobra ludzi, w zaciszu swojego biura podejmuje decyzje, nie tylko nie pytając nikogo o zgodę, ale nawet nie zadawszy sobie trudu pojechania na miejsce i sprawdzenia - jak to wygląda, mogę podawać na pęczki. A mówimy o władzy „samorządowej” , lokalnej. Co dopiero można wymagać od władz centralnych? 
Dlatego nie ekscytuję się zbyt mocno wynikami wyborów. Jakie by one nie były, ktokolwiek by nie wygrał to nie odda ludziom ich pieniędzy zmniejszając podatki, nie wprowadzi osobistej odpowiedzialności urzędników za złe decyzje i nie będzie dbał o nas wszystkich. Co najwyżej o niektórych. Przeżyłem 25 lat wolności w Polsce i niezależnie kto rządził, nie było drastycznych zmian na lepsze, ani na gorsze. Poza ostatnim czasem, który przebił wszystkie poprzednie.
Uśmiechajcie się, bądźcie życzliwi, myślcie o innych, kiedy coś robicie, a świat będzie wspaniały.