wtorek, 21 kwietnia 2015
Chwilowo nieczynne
Pragnę poinformować, tych nielicznych, którzy zaglądają na mój blog, ze ze względu na nawał pracy muszę przerwać - chwilowo - pisanie. Zresztą widać zaniedbanie już od pewnego czasu. Wynika to z zaangażowanie w dwa, dość pilne projekty. Ale pomysłów na artykuły kilka jest i obiecuję, ze wrócę. Proszę - nie skreślajcie mnie jeszcze. Do przeczytania wkrótce!
sobota, 4 kwietnia 2015
wtorek, 3 marca 2015
Praga - kolejne miasto, do którego się wraca
W połowie października miałem okazję kilka dni spędzić w Pradze - stolicy naszych południowych sąsiadów. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Nie wiem co jest w tych miastach, które kiedyś należały do monarchii Austro-Węgierskiej, ale wszystkie mają coś nieuchwytnego, co niektórzy nazywają „klimatem” a inni „duszą”. W Pradze spędziłem tylko kilka dni, ale podobnie jak Lwów i Kraków, urzekła mnie. I nie chodzi tu tylko o zabytki czy architekturę.
Oczywiście jest tu wiele miejsc z kategorii „must see”. Hradczany, Stare Miasto, Most Wacława, Plac Wacława - wszystko piękne, zadbane i aż miło popatrzeć.
Trudno mi ująć w słowa to, co nazwać można „atmosferą” miasta. Ale spróbuję, choć trochę, opisać co zauważyłem i co czułem.
Przede wszystkim Praga wydaje się być bardzo bezpieczna. Nie spotyka się właściwie „żulików” czy żebraków. Wszędzie sporo ludzi - miasto, przynajmniej w weekend, nie zasypia. Rzuca się w oczy także uprzejmość Czechów, zawsze spotykałem się z pomocą i nigdzie nie natknąłem się na chamstwo.
Spacerowałem sobie wieczorami sam, po różnych miejscach starego miasta chłonąc Pragę, która na każdym kroku mnie zaskakiwała. A to jakiś pokaz mody w zdesakralizowanym kościele, co jest smutnym obrazem naszych czasów, ale i trudnej historii Czech. Przecież to stamtąd przyszła wiara do Polski. A to jakiś zaułek, w którym znajduje się najwęższy dom w Pradze, a naprzeciw mała knajpka, w której można się napić Burčáku. Kawałeczek dalej, za rogiem, czeka już Wełtawa z pięknym widokiem na oświetlone Hradczany, leżące na przeciwległym brzegu, oraz stateczkami pływającymi w tę i z powrotem mimo, że jest to połowa października, po 18 i ciemno. Oddalamy się od Wełtawy i stajemy przed starą (nazywaną Staronową) synagogą, na strychu której do dziś przechowywany jest, jak mówią legendy, Golem. Ciekawe, że, podobno, właściciele synagogi (Praska Gmina Żydowska) nie pozwalają nikomu wejść na strych co podsyca legendę. Przez Józefów (czyli dawną dzielnicę żydowską) przechodzimy i docieramy do jednej z najbardziej znanych piwiarni (w Czechach nie ma pubów!) Prague Beer Museum. Tu możemy spocząć i skosztować kilkudziesięciu gatunków lanego z beczki piwa z różnych regionów Czech. Nie trzeba pić dużo. Można zamówić zestaw degustacyjny złożony z 5 lub 10 piw o pojemności 150 ml. I tak kilkukrotnie.
W niedzielę mieliśmy okazję być na Mszy św. w katedrze św. Wita (a tak na prawdę śś. Wita, Wacława i Wojciecha), gdzie znajduje się m.in. grób św. Jana Nepomucena i św. Wojciecha. Ten ostatni był tu złożony po roku 1039 kiedy Czesi najechali Gniezno i zabrali relikwie świętego. Życzyłbym sobie, aby w polskich katedrach odprawiano tak uroczyste Msze. Na uwagę zasługuje choćby fakt, że ze względu na obecność obcokrajowców Msza była sprawowana w języku łacińskim.
Ponadto miałem okazję widzieć Malą stranę, insygnia koronacyjne, Złotą Uliczkę z jej urokiem i wiele innych, ciekawych miejsc.
Niektórzy narzekają na czeskie jedzenie. Faktycznie, nie jest to lekka kuchnia śródziemnomorska, a raczej przeciwnie. Kluski, ciężkie, pieczeniowe sosy, gęste, słodkawe zupy… Ale to wszystko jest niezwykle smaczne! Tak, smaczne. Niedietetyczne, ale to co najsmaczniejsze, przeważnie nie ma nic wspólnego z dietą. Mnie to smakowało.
Do Pragi, jak Bóg da, wrócę jeszcze nie raz, aby na nowo odkrywać tajemnice tego, kolejnego już po-monarchio-habsburskiego miasta, które mnie urzekło.
Zdjęcia możecie zobaczyć tu.
środa, 24 grudnia 2014
Życzenia Bożonarodzeniowe
„Światło na oświecenie pogan
i chwała ludu Twego, Izraela”
Łk 2,32
Niech Światło Chrystusa rozświetla dni Waszego życia byście zawsze kroczyli właściwą ścieżką ku Bogu i spotykali się z życzliwością ludzi.
środa, 3 grudnia 2014
Co począć z wyborami
Wyniki wyborów nie są dla mnie szczególnie zaskakujące. Zwłaszcza, że - choć biorę w nich udział, bo tak trzeba - idee demokracji są mi raczej odległe. Łysiak już dawno napisał o demokracji, że na ulicy gdzie mieszka trzech profesorów i pięciu sutenerów zawsze rządzić będą sutenerzy.
Wydaje się zresztą, i chciałbym tu się mylić (nie mam podejścia jak niektórzy „prawicowi” publicyści - że im gorzej tym lepiej) jest to tylko wstęp i próba generalna przed nadchodzącymi wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi. Bo nie ważne kto jak głosuje, ważne kto liczy głosy.
Dlatego, choć jestem wewnętrznie zniesmaczony, przechodzę nad tym do porządku dziennego. Można się pośmiać z „leśnych dziadków” czy wyborców w Słupsku. Ale ile to rzeczywiście zmieni w naszym życiu? W życiu przeciętnego Kowalskiego? Zresztą niezależnie od wyników wyborów. Tak to już jest, że urzędniczy duch zazwyczaj niezmącony jest myślą o dobru wspólnym.
Dziś patrzę za okno i widzę szary świat w którym niewielu interesuje drugi człowiek, a co dopiero dobro wspólne. I piszę to bez przenośni. Pod moim blokiem rozgrywa się bowiem batalia rozumu z urzędnikiem. Otóż ktoś wpadł na pomysł wyremontowania dwóch ulic i parkingu. Okazuje się, że ulice zamiast asfaltem czy betonem będą wyłożone kostką. Nie znam się na cenach, ale na chłopski rozum wydaje się to rozwiązanie droższe. Co więcej kostka jest podatniejsza na uszkodzenia i w zimie robi się okrutnie śliska, a na wspomnianych ulicach są dwa dość strome podjazdy. Parking, który mieścił ponad 20 aut teraz, teoretyczni mieści 16. W rzeczywistości często stają tu o 2 mniej. Jest to wynikiem wysokiej umiejętności parkowania i myślenia o innych (żeby też się zmieścili) w Narodzie. W związku z czym powrót po godzinie 18 łączy się z poszukiwaniem miejsca do zaparkowania w miarę blisko domu. Ponadto wyremontowano chodniki, które zaprojektowano według starych map i podniesiono teren tak, że przy deszczu woda będzie spływać ludziom do domków. Dodatkowo różnica poziomów między parkingiem a remontowaną ulicą to ok. 1,5 m co nie przeszkodziło planiście zamontować tam barierek, które utrudniają parkowanie i manewrowanie.
Takich sytuacji, gdzie urzędnik, działając rzekomo dla dobra ludzi, w zaciszu swojego biura podejmuje decyzje, nie tylko nie pytając nikogo o zgodę, ale nawet nie zadawszy sobie trudu pojechania na miejsce i sprawdzenia - jak to wygląda, mogę podawać na pęczki. A mówimy o władzy „samorządowej” , lokalnej. Co dopiero można wymagać od władz centralnych?
Dlatego nie ekscytuję się zbyt mocno wynikami wyborów. Jakie by one nie były, ktokolwiek by nie wygrał to nie odda ludziom ich pieniędzy zmniejszając podatki, nie wprowadzi osobistej odpowiedzialności urzędników za złe decyzje i nie będzie dbał o nas wszystkich. Co najwyżej o niektórych. Przeżyłem 25 lat wolności w Polsce i niezależnie kto rządził, nie było drastycznych zmian na lepsze, ani na gorsze. Poza ostatnim czasem, który przebił wszystkie poprzednie.
Uśmiechajcie się, bądźcie życzliwi, myślcie o innych, kiedy coś robicie, a świat będzie wspaniały.
czwartek, 6 listopada 2014
Lewicowość komiksowa
Uporawszy się z robotą papierkową związaną z początkiem roku szkolnego i awansem zawodowym wracam do pisania, zwłaszcza, że kilka tematów się zebrało. Na początek komiksy.
Zachęcony zapowiedzią i patronatem ze strony „Do Rzeczy” zacząłem kompletować serię komiksów Egmontu Kanon Komiksu. W jej skład wchodzi 12 albumów (z których 2 już miałem wcześniej). Od lat jestem fanem literatury fantastycznej i komiksu. Posiadam wszystkie albumy Thorgala, Tytusa i kilka innych serii. Moje zainteresowanie Kanonem Komiksu nie jest więc czymś nowym.
Po kilku albumach jestem jednak troszkę zwiedziony. Albumy takie jak Strażnicy Alana Moorea i Dava Gibbonsa czy Batman:powrót Mrocznego Rycerza Franka Millera to świetne historie i niesamowite kreski i nie żałuję zakupu . Mnie jednak zaciekawiło coś głębiej tych opowieści. Chodzi mianowicie o wartości i idee jakimi kierują się autorzy. I tu właśnie zastawia mnie różnica między komiksem a literaturą.
Powiedzmy sobie szczerze - większość autorów szeroko pojętej fantastki to konserwatyści. Różnej miary, ale jednak niewielu można znaleźć zdeklarowanych lewaków. Niechlubnymi wyjątkami są tu Pratchett, Asimov a w Polsce Sapkowski. Co oczywiście nie odbiera im sprawności pisarskiej - sam jestem bezwzględnym i bezkrytycznym fanem Asimova. Dużą część literatury, o której mowa to antyutopie, spełniające się, nota bene, na naszych oczach. Treścią tych książek jest niszczenie wolności, ale i tradycyjnych wartości jak prawda, dobro, piękno, rodzina, miłość etc. Ale nie tylko w antyutopiach można zauważyć przebijające się poglądy autorów takich jak Dick, Card, Tolkien a w Polsce Zajdel, Ziemkiewicz, Huberath czy Oramus. Nie wiem czy świadomie jednak stają oni bardziej po „prawej” stronie wartości.
Inaczej sprawa ma się z komiksem. Poza niejednoznacznym Millerem reszta twórców raczej promuje jakieś elementy lewicowe. Strażnicy - państwo i osoby „wybrane” lepiej wiedzą co potrzeba ludzkości. Jedyny konserwatysta w tej grupie - Rorschatch ponosi klęskę i ginie chcąc bronić prawa ludzi do wiedzy o działaniach Strażników i nie zgadzając się ograniczenie wolności dla dobra ludzkości.
Fin de Siecle francuskich autorów Enki Bilala i Pierre’a Christina to niemal jawna już pochwała socjalizmu i komunizmu. W pierwszej opowieści Falangi Czarnego Porządku uczestniczymy w pościgu, dawnych i podstarzałych już, członków Brygad Międzynarodowych w Hiszpanii za Frankistowskimi faszystami i terrorystami. I pomimo tego, że jedni i drudzy stosują podobne metody to jednak sympatia jest po stornie tych pierwszych. Na kpinę i niedoinformowanie lub celowe działanie zakrawa fakt, że w skład Brygad Międzynarodowych wchodzi ksiądz katolicki. Mamy tu starcie dobrych republikanów z „czarnym porządkiem”. I już wiemy kto tu jest dobry, a kto zły. Druga opowieść to rzekoma satyra na komunizm w bloku wschodnim i stosunki między najwyższymi urzędnikami tego systemu z różnych państw. Spotykają się oni na polowaniu podczas, którego zdarzy się planowany „wypadek”. Nie ma tu jednak ostrego potępienia tego systemu, raczej wskazanie błędów i wypaczeń.
W Vendecie Alana Moore’a jest również walka z faszystowskim reżimem, który opanował Anglię. Przypomina on bardziej reżim komunistyczny, różni go jednak to, że chce podtrzymać tradycyjne wartości i walczy m.in. z homoseksualistami. Wygląda wiec to na antyutopię a rebours. Wolność, o którą walczy tytułowy bohater dokonując zemsty na swoich prześladowcach jest w wolnością „do” czyli, w gruncie rzeczy, libertynizmem. Oczywiście władza jest ukazana tu jako grupa skorumpowanych hipokrytów, jest i biskup, który po godzinach zabawia się z młodymi (jak najmłodszymi) dziewczętami. Za dodatkowy trick można uznać fakt, że tytułowy V jak Vendetta występuje w masa Guya Fawkesa, katolika przygotowującego spisek prochowy.
Generalnie warto przeczytać te teksty i obejrzeć ilustracje, bo to dzieła wielkie. Pamiętać jednak należy, że to tylko opowieści i nie traktować ich zbyt serio. Choć odrobinę dziwi mnie patronat medialny ze strony konserwatywnego tygodnika nad tym wydawnictwem.
czwartek, 18 września 2014
Książki, które mnie kształtowały
Ponieważ zostałem wywołany do tablicy na Facebooku odpisałem i postanowiłem wrzucić to na bloga, odrobinę rozwinąwszy. Mógłbym tu właściwie przedstawić i 20 i 50 książek. Trudno mi było wybrać tylko 10 spośród tych, które jakoś mnie ukształtowały. No więc zaczynamy:
1. Astrid Lindgren „Dzieci z Bullerbyn”. Książka którą pochłonąłem w jeden dzień leżąc na łóżku, po powrocie ze szkoły. A było to gdzieś w pierwszych klasach podstawówki. Do dziś jest ze mną.
2. C.S. Lewis „Opowieści z Narni”. Też gdzieś w podstawówce (na pewno przed 6 klasą bo mieszkając jeszcze w Tychach) „polowałem” wręcz na kolejne tomy wydawane w on czas przez PAX.
3. Alfred Szklarski „Tomek w krainie kangurów” i wszystkie kolejne, ale ten był pierwszy. Pamiętam jeszcze stareńkie wydanie bez okładek, które potem mój brat sam dorabiał. Od tego czasu marzyłem o podróżach. Nie wszystkie marzenia się spełniły, tak, że Tomek cały czas przed mną. Nie przeczytałem dotychczas (choć mam) Tomka u źródeł Amazonki i Tomka w Gran Chaco. Kiedyś przyjdzie czas, że wrócę do całości.
4. Waldemar Łysiak „Napoleoniada”. Trudno mi było wybrać jedna książkę Mistrza bo właściwie wszystkie jego autorstwa kształtowały moje podejście do historii, polityki, sztuki. I choć ostatnimi laty nie zawsze jest nam po drodze, doceniam wkład Cesarza Waldemara w moje życie. Napoleoniada w największym stopniu odzwierciedla wpływ na moje wybory życiowe – studia historyczne i pracę magisterską o Księstwie Warszawskim.
5. J.R.R. Tolkien „Władca Pierścieni”. Pierwszy raz czytałem jeszcze w ostatnich latach podstawówki kanoniczną wersję Skibniewskiej, z ohydnymi ilustracjami. Absolutna klasyka fantastyki w wersji fantasy, ale i coś więcej – książka o odpowiedzialności, przyjaźni, poświeceniu – na wskroś chrześcijańska. I nie zapominajmy ze Tolkien to fajczarz.
6. G.K. Chesterton „Latająca Gospoda”. I tu trudno mi było wybrać jedną pozycję tego autora. Kolejny klasyk, kolejny Brytyjczyk. Niestety trochę zapomniany. Wielbiciel Polski, cygar i whisky, nawrócił się na katolicyzm, ale zawsze pisał z sensem. Nazywany Panem Paradoksem. To właśnie paradoks i absurd najczęściej występują w jego książkach, ukazując w ten sposób porządek i normalność. Żeby to zrozumieć trzeba przeczytać. Wybrałem Latającą Gospodę, bo jest niezwykle na czasie – mówi o wolności i wartościach w czasach postępującej rewolucji politycznej poprawności i multikulti. Piętnuje zwiększające się wpływy islamu…
7. J. A. Zajdel „Limes Inferior”. Najlepsza, moim zdaniem, książka mistrza polskiej s-f. Idealna wręcz antyutopia. Na czas komuny i na czas socjalizmu europejskiego. Nic nie straciła ze swej aktualności.
8. Pismo Święte w przeróżnych formach – od „Poranka niedzielnego” dla dzieci, poprzez „Naszym dzieciom o Biblii” A. de Vries, klasyczne pozycje Daniela Ropsa po Tysiąclatkę i Vulgatę. Chyba nie trzeba wyjaśniać dlaczego to tak ważna książka. I tak sobie myślę, choć już tego nie zmienię, bo miało być spontanicznie, ze powinna się znaleźć na miejscu pierwszym.
9. J. Bator „Wojna Galicyjska”. Kiedy ostygła moja miłość do Napoleona zacząłem coraz bardziej zgłębiać historię „zapomnianej” Wielkiej Wojny, a w niej najbardziej zafascynowała mnie armia austro-węgierska. Ano dlatego, ze znałem ją jedynie z „Dobrego wojaka Szwejka” i „C.K. Dezerterów”. Wojsko to było przedstawiane jako synonim tchórzostwa, bałaganu i wszystkiego co najgorsze. Tymczasem historia przeczy temu obrazowi. Podczas I Wojny Światowej była to jedyna armia, która walczyła na dwóch a nawet trzech frontach (wschodni, serbski, włoski, a także w Rumunii) i na żadnym nie poniosła klęski. Juliusz Bator opisuje wojnę w Galicji pokazując jak naprawdę walczyła armia Cesarza Franciszka Józefa i Cesarza Karola. Ta książka pobudziła moje zainteresowanie tym tematem.
10. Last but not least P. Zychowicz, „Obłęd 44”. Pozycja dla historyka wręcz obowiązkowa, już stała się klasyką. Do jej przyjęcia potrzeba dużo otwartego umysłu i samodzielnego myślenia. Przełom w polskiej historiografii po 89 roku. Wbrew opiniom tych co nie czytali, albo zbyt emocjonalnie podchodzą do historii, nie obraża Powstańców, ale składa im hołd nie uciekając jednak od trudnych tematów – czy rzeczywiście trzeba było, kto o tym zdecydował i czy faktycznie była to decyzja słuszna.
Do tych 10 niestety nie zmieściły się inne bardzo ważne dla mnie książki:
- Umberto Eco „Imię róży”, „Wahadło Foucaulta”, „Wyspa dnia poprzedniego”. Wiem, że lewak, że błędnie opisuje Bernarda Gui, i znam wszystkie zarzuty. Jednak niezwykle sprawny i wymagający autor. Tajne spiski, czy postrzeganie czasu i winy. Warto czasem wysilić mózgownicę i przemyśleć pewne sprawy.
- Philip K. Dick „Człowiek z wysokiego zamku”. Pierwsza książka Dicka, jaką miałem w rękach i najlepsze ujęcie rzeczywistości równoległych.
- Aldous Huxley „Nowy wspaniały świat”. Kolejna antyutopia, która spełnia się na naszych oczach. Dużo lepsze niż „Rok 1984” Orwella, bo nie tak przegadane. Ale obydwie trzeba znać.
- Izaak Asimov „Fundacja” i kolejne tomy sagi o fundacji. Świetnie uchwycony świat przyszłości, a może równoległy? Opisuje procesy historyczne i filozoficzne i ich wpływ na ludzkość. Bardzo dobrze opisany fenomen manipulacji.
- Frank Herbert „Diuna” i jej kolejne tomy. Opowieść o terraformowaniu i uczłowieczaniu, także w złym tego słowa znaczeniu, innych światów. Potężne dzieło ze szczegółowymi opisami stworzonego uniwersum. Taki Tolkien w przyszłości.
- Romano Amerio „Iota Unum”. O zmianach wprowadzonych po Soborze Watykańskim II. Dzieło ogromnie ważne dla każdego świadomego katolika, który chciałby zrozumieć to co dziś dzieje się w Kościele. W formie katechizmowej, w punktach autor opisuje wszystkie błędy popełnione w okresie posoborowym, co rozmyło naukę Kościoła i miało w wielu miejscach tragiczne skutki.
Mógłbym tak jeszcze bardzo długo wymieniać, więc tylko krótko autorzy: Artur Conan Doyle, Edmund Niziurski, Hanna Ożogowska, Zbigniew Nienacki, Dietrich von Hildebrand, ks. Michał Poradowski, Rafał A. Ziemkiewicz, Jacek Komuda, Andrzej Pilipiuk.
Smacznego!
Subskrybuj:
Posty
(
Atom
)