środa, 24 grudnia 2014

Życzenia Bożonarodzeniowe


„Światło na oświecenie pogan
i chwała ludu Twego, Izraela”
Łk 2,32

Niech Światło Chrystusa rozświetla dni Waszego życia byście zawsze kroczyli właściwą ścieżką ku Bogu i spotykali się z życzliwością ludzi.

środa, 3 grudnia 2014

Co począć z wyborami

Wyniki wyborów nie są dla mnie szczególnie zaskakujące. Zwłaszcza, że - choć biorę w nich udział, bo tak trzeba - idee demokracji są mi raczej odległe. Łysiak już dawno napisał o demokracji, że na ulicy gdzie mieszka trzech profesorów i pięciu sutenerów zawsze rządzić będą sutenerzy.
Wydaje się zresztą, i chciałbym tu się mylić (nie mam podejścia jak niektórzy „prawicowi” publicyści - że im gorzej tym lepiej) jest to tylko wstęp i próba generalna przed nadchodzącymi wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi. Bo nie ważne kto jak głosuje, ważne kto liczy głosy.
Dlatego, choć jestem wewnętrznie zniesmaczony, przechodzę nad tym do porządku dziennego. Można się pośmiać z „leśnych dziadków” czy wyborców w Słupsku. Ale ile to rzeczywiście zmieni w naszym życiu? W życiu przeciętnego Kowalskiego? Zresztą niezależnie od wyników wyborów. Tak to już jest, że urzędniczy duch zazwyczaj niezmącony jest myślą o dobru wspólnym. 
Dziś patrzę za okno i widzę szary świat w którym niewielu interesuje drugi człowiek, a co dopiero dobro wspólne. I piszę to bez przenośni. Pod moim blokiem rozgrywa się bowiem batalia rozumu z urzędnikiem. Otóż ktoś wpadł na pomysł wyremontowania dwóch ulic i parkingu. Okazuje się, że ulice zamiast asfaltem czy betonem będą wyłożone kostką. Nie znam się na cenach, ale na chłopski rozum wydaje się to rozwiązanie droższe. Co więcej kostka jest podatniejsza na uszkodzenia i w zimie robi się okrutnie śliska, a na wspomnianych ulicach są dwa dość strome podjazdy. Parking, który mieścił ponad 20 aut teraz, teoretyczni mieści 16. W rzeczywistości często stają tu o 2 mniej. Jest to wynikiem wysokiej umiejętności parkowania i myślenia o innych (żeby też się zmieścili) w Narodzie. W związku z czym powrót po godzinie 18 łączy się z poszukiwaniem miejsca do zaparkowania w miarę blisko domu. Ponadto wyremontowano chodniki, które zaprojektowano według starych map i podniesiono teren tak, że przy deszczu woda będzie spływać ludziom do domków. Dodatkowo różnica poziomów między parkingiem a remontowaną ulicą to ok. 1,5 m co nie przeszkodziło planiście zamontować tam barierek, które utrudniają parkowanie i manewrowanie.
Takich sytuacji, gdzie urzędnik, działając rzekomo dla dobra ludzi, w zaciszu swojego biura podejmuje decyzje, nie tylko nie pytając nikogo o zgodę, ale nawet nie zadawszy sobie trudu pojechania na miejsce i sprawdzenia - jak to wygląda, mogę podawać na pęczki. A mówimy o władzy „samorządowej” , lokalnej. Co dopiero można wymagać od władz centralnych? 
Dlatego nie ekscytuję się zbyt mocno wynikami wyborów. Jakie by one nie były, ktokolwiek by nie wygrał to nie odda ludziom ich pieniędzy zmniejszając podatki, nie wprowadzi osobistej odpowiedzialności urzędników za złe decyzje i nie będzie dbał o nas wszystkich. Co najwyżej o niektórych. Przeżyłem 25 lat wolności w Polsce i niezależnie kto rządził, nie było drastycznych zmian na lepsze, ani na gorsze. Poza ostatnim czasem, który przebił wszystkie poprzednie.
Uśmiechajcie się, bądźcie życzliwi, myślcie o innych, kiedy coś robicie, a świat będzie wspaniały.

czwartek, 6 listopada 2014

Lewicowość komiksowa

Uporawszy się z robotą papierkową związaną z początkiem roku szkolnego i awansem zawodowym wracam do pisania, zwłaszcza, że kilka tematów się zebrało. Na początek komiksy.


Zachęcony zapowiedzią i patronatem ze strony „Do Rzeczy” zacząłem kompletować serię komiksów Egmontu Kanon Komiksu. W jej skład wchodzi 12 albumów (z których 2 już miałem wcześniej). Od lat jestem fanem literatury fantastycznej i komiksu. Posiadam wszystkie albumy Thorgala, Tytusa i kilka innych serii. Moje zainteresowanie Kanonem Komiksu nie jest więc czymś nowym.
Po kilku albumach jestem jednak troszkę zwiedziony. Albumy takie jak Strażnicy Alana Moorea i Dava Gibbonsa czy Batman:powrót Mrocznego Rycerza Franka Millera to świetne historie i niesamowite kreski i  nie żałuję zakupu . Mnie jednak zaciekawiło coś głębiej tych opowieści. Chodzi mianowicie o wartości i idee jakimi kierują się autorzy. I tu właśnie zastawia mnie różnica między komiksem a literaturą.
Powiedzmy sobie szczerze - większość autorów szeroko pojętej fantastki to konserwatyści. Różnej miary, ale jednak niewielu można znaleźć zdeklarowanych lewaków. Niechlubnymi wyjątkami są tu Pratchett, Asimov a w Polsce Sapkowski. Co oczywiście nie odbiera im sprawności pisarskiej - sam jestem bezwzględnym i bezkrytycznym fanem Asimova. Dużą część literatury, o której mowa to antyutopie, spełniające się, nota bene, na naszych oczach. Treścią tych książek jest niszczenie wolności, ale i tradycyjnych wartości jak prawda, dobro, piękno, rodzina, miłość etc. Ale nie tylko w antyutopiach można zauważyć przebijające się poglądy autorów takich jak Dick, Card, Tolkien a w Polsce Zajdel, Ziemkiewicz, Huberath czy Oramus. Nie wiem czy świadomie jednak stają oni bardziej po „prawej” stronie wartości.
Inaczej sprawa ma się z komiksem. Poza niejednoznacznym Millerem reszta twórców raczej promuje jakieś elementy lewicowe. Strażnicy - państwo i osoby „wybrane” lepiej wiedzą co potrzeba ludzkości. Jedyny konserwatysta w tej grupie - Rorschatch ponosi klęskę i ginie chcąc bronić prawa ludzi do wiedzy o działaniach Strażników i nie zgadzając się ograniczenie wolności dla dobra ludzkości. 
Fin de Siecle francuskich autorów Enki Bilala i Pierre’a Christina to niemal jawna już pochwała socjalizmu i komunizmu. W pierwszej opowieści Falangi Czarnego Porządku uczestniczymy w pościgu, dawnych i podstarzałych już, członków Brygad Międzynarodowych w Hiszpanii za Frankistowskimi faszystami i terrorystami. I pomimo tego, że jedni i drudzy stosują podobne metody to jednak sympatia jest po stornie tych pierwszych. Na kpinę i niedoinformowanie lub celowe działanie zakrawa fakt, że w skład Brygad Międzynarodowych wchodzi ksiądz katolicki. Mamy tu starcie dobrych republikanów z „czarnym porządkiem”. I już wiemy kto tu jest dobry, a kto zły. Druga opowieść to rzekoma satyra na komunizm w bloku wschodnim i stosunki między najwyższymi urzędnikami tego systemu z różnych państw. Spotykają się oni na polowaniu podczas, którego zdarzy się planowany „wypadek”. Nie ma tu jednak ostrego potępienia tego systemu, raczej wskazanie błędów i wypaczeń.
W Vendecie Alana Moore’a jest również walka z faszystowskim reżimem, który opanował Anglię. Przypomina on bardziej reżim komunistyczny, różni go jednak to, że chce podtrzymać tradycyjne wartości i walczy m.in. z homoseksualistami. Wygląda wiec to na antyutopię a rebours. Wolność, o którą walczy tytułowy bohater dokonując zemsty na swoich prześladowcach jest w wolnością „do” czyli, w gruncie rzeczy, libertynizmem. Oczywiście władza jest ukazana tu jako grupa skorumpowanych hipokrytów, jest i biskup, który po godzinach zabawia się z młodymi (jak najmłodszymi) dziewczętami. Za dodatkowy trick można uznać fakt, że tytułowy V jak Vendetta występuje w masa Guya Fawkesa, katolika przygotowującego spisek prochowy.
Generalnie warto przeczytać te teksty i obejrzeć ilustracje, bo to dzieła wielkie. Pamiętać jednak należy, że to tylko opowieści i nie traktować ich zbyt serio. Choć odrobinę dziwi mnie patronat medialny ze strony konserwatywnego tygodnika nad tym wydawnictwem.

czwartek, 18 września 2014

Książki, które mnie kształtowały

Ponieważ zostałem wywołany do tablicy na Facebooku odpisałem i postanowiłem wrzucić to na bloga, odrobinę rozwinąwszy. Mógłbym tu właściwie przedstawić i 20 i 50 książek. Trudno mi było wybrać tylko 10 spośród tych, które jakoś mnie ukształtowały. No więc zaczynamy:


1. Astrid Lindgren „Dzieci z Bullerbyn”. Książka którą pochłonąłem w jeden dzień leżąc na łóżku, po powrocie ze szkoły. A było to gdzieś w pierwszych klasach podstawówki. Do dziś jest ze mną.

2. C.S. Lewis „Opowieści z Narni”. Też gdzieś w podstawówce (na pewno przed 6 klasą bo mieszkając jeszcze w Tychach) „polowałem” wręcz na kolejne tomy wydawane w on czas przez PAX.   

3. Alfred Szklarski „Tomek w krainie kangurów” i wszystkie kolejne, ale ten był pierwszy. Pamiętam jeszcze stareńkie wydanie bez okładek, które potem mój brat sam dorabiał. Od tego czasu marzyłem o podróżach. Nie wszystkie marzenia się spełniły, tak, że Tomek cały czas przed mną. Nie przeczytałem dotychczas (choć mam) Tomka u źródeł Amazonki i Tomka w Gran Chaco. Kiedyś przyjdzie czas, że wrócę do całości. 

4. Waldemar Łysiak „Napoleoniada”. Trudno mi było wybrać jedna książkę Mistrza bo właściwie wszystkie jego autorstwa kształtowały moje podejście do historii, polityki, sztuki. I choć ostatnimi laty nie zawsze jest nam po drodze, doceniam wkład Cesarza Waldemara w moje życie. Napoleoniada w największym stopniu odzwierciedla wpływ na moje wybory życiowe – studia historyczne i pracę magisterską o Księstwie Warszawskim.

5. J.R.R. Tolkien „Władca Pierścieni”. Pierwszy raz czytałem jeszcze w ostatnich latach podstawówki kanoniczną wersję Skibniewskiej, z ohydnymi ilustracjami. Absolutna klasyka fantastyki w wersji fantasy, ale i coś więcej – książka o odpowiedzialności, przyjaźni, poświeceniu – na wskroś chrześcijańska. I nie zapominajmy ze Tolkien to fajczarz. 

6. G.K. Chesterton „Latająca Gospoda”. I tu trudno mi było wybrać jedną pozycję tego autora. Kolejny klasyk, kolejny Brytyjczyk. Niestety trochę zapomniany.  Wielbiciel Polski, cygar i whisky, nawrócił się na katolicyzm, ale zawsze pisał z sensem. Nazywany Panem Paradoksem. To właśnie paradoks i absurd najczęściej występują w jego książkach, ukazując w ten sposób porządek i normalność. Żeby to zrozumieć trzeba przeczytać. Wybrałem Latającą Gospodę, bo jest niezwykle na czasie – mówi o wolności i wartościach w czasach postępującej rewolucji politycznej poprawności i multikulti. Piętnuje zwiększające się wpływy islamu…

7. J. A. Zajdel „Limes Inferior”. Najlepsza, moim zdaniem, książka mistrza polskiej s-f. Idealna wręcz antyutopia. Na czas komuny i  na czas socjalizmu europejskiego. Nic nie straciła ze swej aktualności.

8. Pismo Święte w przeróżnych formach – od „Poranka niedzielnego” dla dzieci, poprzez „Naszym dzieciom o Biblii” A. de Vries, klasyczne pozycje Daniela Ropsa po Tysiąclatkę i Vulgatę. Chyba nie trzeba wyjaśniać dlaczego to tak ważna książka. I tak sobie myślę, choć już tego nie zmienię, bo miało być spontanicznie, ze powinna się znaleźć na miejscu pierwszym.

9. J. Bator „Wojna Galicyjska”. Kiedy ostygła moja miłość do Napoleona zacząłem coraz bardziej zgłębiać historię „zapomnianej” Wielkiej Wojny, a w niej najbardziej zafascynowała mnie armia austro-węgierska. Ano dlatego, ze znałem ją jedynie z „Dobrego wojaka Szwejka” i „C.K. Dezerterów”. Wojsko to było przedstawiane jako synonim tchórzostwa, bałaganu  i wszystkiego co najgorsze. Tymczasem historia przeczy temu obrazowi. Podczas I Wojny Światowej była to jedyna armia, która walczyła na dwóch a nawet trzech frontach (wschodni, serbski, włoski, a także w Rumunii) i na żadnym nie poniosła klęski. Juliusz Bator opisuje wojnę w Galicji pokazując jak naprawdę walczyła armia Cesarza Franciszka Józefa i Cesarza Karola. Ta książka pobudziła moje zainteresowanie tym tematem.

10. Last but not least P. Zychowicz, „Obłęd 44”. Pozycja dla historyka wręcz obowiązkowa, już stała się klasyką. Do jej przyjęcia potrzeba dużo otwartego umysłu i samodzielnego myślenia.  Przełom w polskiej historiografii po 89 roku. Wbrew opiniom tych co nie czytali, albo zbyt emocjonalnie podchodzą do historii, nie obraża Powstańców, ale składa im hołd nie uciekając jednak od trudnych tematów – czy rzeczywiście trzeba było, kto o tym zdecydował i czy faktycznie była to decyzja słuszna.

Do tych 10 niestety nie zmieściły się inne bardzo ważne dla mnie książki:


  • Umberto Eco „Imię róży”, „Wahadło Foucaulta”, „Wyspa dnia poprzedniego”. Wiem, że lewak, że błędnie opisuje Bernarda Gui, i znam wszystkie zarzuty. Jednak niezwykle sprawny i wymagający autor. Tajne spiski, czy postrzeganie czasu i winy. Warto czasem wysilić mózgownicę i przemyśleć pewne sprawy.
  • Philip K. Dick „Człowiek z wysokiego zamku”. Pierwsza książka Dicka, jaką miałem w rękach i najlepsze ujęcie rzeczywistości równoległych.
  • Aldous Huxley „Nowy wspaniały świat”. Kolejna antyutopia, która spełnia się na naszych oczach. Dużo lepsze niż „Rok 1984” Orwella, bo nie tak przegadane. Ale obydwie trzeba znać.
  • Izaak Asimov „Fundacja” i kolejne tomy sagi o fundacji. Świetnie uchwycony świat przyszłości, a może równoległy? Opisuje procesy historyczne i filozoficzne i ich wpływ na ludzkość. Bardzo dobrze opisany fenomen manipulacji.
  • Frank Herbert „Diuna” i jej kolejne tomy. Opowieść o terraformowaniu i uczłowieczaniu, także w złym tego słowa znaczeniu, innych światów. Potężne dzieło ze szczegółowymi opisami stworzonego uniwersum. Taki Tolkien w przyszłości.
  • Romano Amerio „Iota Unum”. O zmianach wprowadzonych po Soborze Watykańskim II. Dzieło ogromnie ważne dla każdego świadomego katolika, który chciałby zrozumieć to co dziś dzieje się w Kościele. W formie katechizmowej, w punktach autor opisuje wszystkie błędy popełnione w okresie posoborowym, co rozmyło naukę Kościoła i miało w wielu miejscach tragiczne skutki.

Mógłbym tak jeszcze bardzo długo wymieniać, więc tylko krótko autorzy: Artur Conan Doyle, Edmund Niziurski, Hanna Ożogowska, Zbigniew Nienacki, Dietrich von Hildebrand, ks. Michał Poradowski, Rafał A. Ziemkiewicz, Jacek Komuda, Andrzej Pilipiuk.
Smacznego!

środa, 9 lipca 2014

Obłęd z Obłędem

Z zamysłem tego wpisu nosiłem się od czasu przeczytania książki Piotra Zychowicza Obłęd 44, więc od dłuższego czasu. Piszę teraz - po obejrzeniu Powstania Warszawskiego i przed lekturą najnowszej książki Ziemkiewicza.


Kolejny wpis muszę zacząć od wyjaśnienia. Dorastałem w kulcie Powstania Warszawskiego. Wynikało to z faktu, że mój Tata pochodzi ze stolicy, mam tam rodzinę i często tam bywam. Pomnik małego powstańca, gąsienica Goliata na ścianie Katedry św. Jana i inne miejsca  związane z Powstaniem były mi doskonale znane. W latach 80 tych w moim domu pojawiła się książka Jerzego Kirchmayera Powstanie Warszawskie, w której autor krytykuje decyzję dowództwa AK - byłem wewnętrznie oburzony.
Kiedy jednak dorosłem i skończyłem studia historyczne zmienił się mój punkt widzenia. Nauczyłem się, że nie ma ludzi nieomylnych i postaci pomnikowych, a przeszłość nie jest czarno - biała.
Mimo to nadal jestem pełen szacunku i  podziwu dla powstańców oraz mieszkańców Warszawy. Muzeum Powstania Warszawskiego odwiedziłem kilkukrotnie i uważam je za jedne z najlepszych w Polsce. Moi synowie, choć jeszcze młodzi, już też je odwiedzili. Obejrzałem, z zachwytem, filmy o Powstaniu i wybieram się na Miasto 44. Nadal więc Powstanie jest dla mnie ważne, jako historyka i jako Polaka. Nie przeszkadza to jednak w krytyce samego pomysłu i jego realizacji, zwłaszcza, w ówczesnej, konkretnej sytuacji.
Z książką Piotra Zychowicza mam dwa problemy i od tego może zacznę. Jest pisana językiem potocznym i emocjonalny. Czasem zbyt potocznym i zbyt emocjonalnym. To przeszkadza. Z drugiej strony dla odbiorcy nie-historyka może być to zaleta. Drugi problem to całkowity brak przypisów. Autor cytuje wypowiedzi, podje ich autorów, ale nie podaje źródeł. To przeszkadza w ewentualnej weryfikacji. Ponadto jednak, Obłęd 44 jest książką wybitną i odważną. 
Nad omawianą pracą, przetoczyła się już dyskusja, choć autor nadal jest bezlitośnie flekowany, zwłaszcza z „prawej” strony, dlatego nie będę powtarzał wszystkiego. Napiszę tylko o tym, co najbardziej zwróciło moją uwagę, również w kontekście debaty.
Przede wszystkim zauważyłem, ze debata na temat tez Zychowicza nie jest merytoryczna. Właściwie nikt nie zdobył się na podważenie faktografii. Była to bardziej debata emocjonalna dotycząca interpretacji Powstania. Pojawiały się (oczywiście upraszczając) hasła: „obrażanie powstańców”, „przeszłych pokoleń”, „zły moment” etc. Podstawowe jednak tezy, znowu upraszczając, interlokutorów redaktora DoRzeczy, to  stwierdzenia: że Polacy nie mogli stać z bronią u nogi, że taka była atmosfera w Warszawie, że powstanie i tak by wybuchło oraz przeniesienie faktu Powstania Warszawskiego na zaistnienie Solidarności i w ogóle ruchów antykomunistycznych.
Otóż nie można się, absolutnie, zgodzić na powyższe tezy. Solidarność zaistniałaby niezależnie od Powstania, a być może byłaby silniejsza przez fakt przeżycia elit, które podczas Powstania i akcji Burza zostały wymordowane przez obu naszych wrogów. Zastanawiające, że przeciwnicy Zychowicza nie dopuszczają do siebie myśli, że - być może - dzięki tym, którzy wówczas oddali życie, a więc zabrakło ich, inaczej (lepiej) wyglądałaby nasza teraźniejszość. 
Co zaś do samej decyzji o wybuchu Powstania musimy zacząć od tego, ze Armia Krajowa była wojskiem pod dowództwem Naczelne Wodza. To nie byłą banda dzieciaków, które sobie robią co chcą ale regularne wojsko, które ma wykonywać rozkazy. W związku z tym twierdzenie, że powstanie i tak by wybuchło bo taka była atmosfera bardzo źle świadczy o dowództwie AK. Bo albo nie potrafiło zapanować nad wojskiem, albo nie wykonywała rozkazów gen. Sosnkowskiego, który jednoznacznie zakazywał Powstania, co jest jednoznaczne ze zdradą. 
Dodatkowo fakty przeczą stwierdzeniom o nieuniknionym. Otóż już 27 lipca gen. Chruściel wydał rozkaz gotowości dla oddziałów AK odwołany dzień później. Żołnierze rozeszli się bez problemów - nikt się nie buntował, nikt samowolnie powstania nie wywoływał. Chodziło wiec jednak o odrzucenie zaleceń Naczelnego Wodza.
O Borze-Komorowski, Okulickim, Monterze et consortes, źle świadczą jeszcze inne, niepodważalne, fakty. Jak wspomniano, gen. Sosnkowski, wydał rozkaz zakazujący wywoływania Powstania znając skutki ujawniania się AK na terenach wschodniej Rzeczypospolitej zajętych przez Sowietów oraz postanowienia Teherańskie - znali je także dowódcy AK w Polsce. Mimo to podjęli decyzję, która bez żadnego sukcesu militarnego zakończyła się śmiercią 16 tys. powstańców i od 150 do 200 tys. cywilów oraz zniszczeniem miasta.
Warto też przypomnieć, ze ci sami ludzie nie mieli odwagi przerwać powstania, mimo, ze już po kilku dniach jasnym było, że nie ma ono szans powodzenia, choćby ze względu na duże siły niemieckie, które w ostatnich dniach powróciły do Warszawy oraz z powodu klęsk przy próbie zajęcia punktów strategicznych - przede wszystkim lotniska na Okęciu.
W tym kontekście nie widzę żadnych przesłanek aby dowódców Armii Krajowej nie oceniać tak samo jak wszystkich innych postaci z naszej historii. Byli to tacy sami ludzie i popełniali błędy jak i inni - Kazimierz Wielki, Kościuszko czy Piłsudski.
Jeżeli Piotr Zychowicz podaje fakty i wiernie cytuje (a wszystko na to wskazuje) to trudno odrzucić jego interpretację - powstanie było błędem militarnym i politycznym. Decyzje dotyczące Polski zostały już podjęte, Sowieci stawali się większym zagrożeniem niż Niemcy, straciliśmy elitę, która była nam niezwykle potrzebna w czasach komuny i brakuje jej teraz. Teraz, kiedy w Polsce rządzi (i nie chodzi tylko o realną władzę) Ziemkiewiczowskie Polactwo - dorobkiewicze bez kultury i korzeni, ludzie nie patrzący poza koniec swego nosa, cwaniacy, kombinatorzy, ludzie umiejący okazywać jedynie pogardę słabszym, pospolite chamy. Ci ludzie na prawdę za nic mają te tysiące zamęczonych przez Niemców i Sowietów - w III RP, tak jak w polityce miedzy narodowej nie ma miejsca na sentymenty i wdzięczność dla przeszłych pokoleń. Nie twierdzę, że to dobrze - twierdzę, że tak jest i nie da się tego łatwo zmienić.
Czy Ci, których straciliśmy w wyniku błędnych decyzji konkretnych osób nie wychowali by lepszych następców? Myślę, że bardziej przydaliby się żywi - bo walka to nie tylko strzelanie z karabinu (diamentami), ale też praca u podstaw.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Zapomniany Blok

Wraz z grupą młodzieży, po raz kolejny, byłem w obozach Auschwitz-Birkenau. I, po raz kolejny, pozostał mi pewien niesmak.


Rok temu, podczas zwiedzania Auschwitz, przez zupełny przypadek wszedłem do Bloku nr 15. Okazał się to być budynek określony w muzealnych zbiorach jako narodowy - Polski. Wewnątrz znajdowały się informacje, zdjęcia oraz eksponaty dotyczące rozpoczęcia II Wojny n Światowej, prześladowania i eksterminacji Polaków, Polskiego Państwa Podziemnego, a także początków obozu.
Niestety budynek ten jest omijany przez oprowadzających grupy przewodników.
Wydaje się, że w dobie oczerniania Polski filmem „Nasze Matki, nasi Ojcowie” czy poprzez „polskie obozy koncentracyjne”, polska placówka muzealna powinna wykorzystać wszelkie możliwości aby ukazać prawdę. Zaniechanie wykorzystania Bloku nr 15 musi budzić niesmak, gdyż odwiedzający dowiadują się, że obóz pojawia się niemal Deus ex machina, w dawnych koszarach wojskowych na terenie Polski. Nie poznają jednak całego kontekstu historycznego - napaści Niemców, bohaterskiej obrony, a później budowania ruchu oporu, także wewnątrz obozu - na miejscu byłaby tu postać rtm. Pileckiego.
Blok 15 byłby wspaniałym wstępem do całej reszty. Można by pokazać, zwłaszcza obcokrajowcom (ale nie tylko!), że to Polska jako pierwsza sprzeciwiła się Niemcom; to Polacy byli od samego początku wojny eksterminowani; to Polacy zostali zdradzeni przez sojuszników i dobici przez Sowietów i że to dla Polaków początkowo przeznaczony był obóz.
Daleki jest od licytowania się na ofiary, ale prawda powinna przebić się do powszechnej świadomości. Temu właśnie służyłoby odnowienie i wykorzystanie przez Muzeum Bloku nr 15.
Fakt, ze Blok ten jest omijany, jest decyzją władz muzeum. Wg przewodników wynika ona z faktu, że jest to Blok narodowy oraz, że ekspozycja jest przestarzała. Nie przekonują mnie te tłumaczenia - ekspozycję można odświeżyć, a to, ze jest to Blok narodowy nie zmienia faktu, że to Polska  był pierwsza.
Fajnie byłoby, aby w Muzeum Auschwitz-Birkenau wykorzystano Blok nr 15 do prowadzenia Polskiej polityki historycznej.

sobota, 14 czerwca 2014

Mundial sędziów

Nie jestem wielkim fanem piłki kopanej, jednak lubię sobie pograć w FIFę 12 i obejrzeć jakiś mecz. W czasie Mistrzostw Świata czy Europy śledzę zmagania regularnie.


Niestety, w tym roku trzy pierwsze mecze mocno zniechęciły mnie do oglądania kolejnych. Od kiedy pamiętam, zdarzały się mniejsze lub większe pomyłki sędziowskie. Choćby słynny Howard Webb, który przekreślił szanse Polski w 2008 roku. 
Jednak to co zobaczyłem podczas trzech pierwszych meczów tegorocznego mundialu przerosło najgorsze oczekiwania. W każdym z nich błędne decyzje miały ogromny wpływ na wynik meczu i, co gorsza, nie stawały się nauczką dla kolejnych.
Mecz 1: Brazylia - Chorwacja. Rzut karny po symulacji Freda daje prowadzenie Brazylii. Nieodgwizdany faul Ramireza na Rakiticiu daje 3:1 dla Brazylii.
Mecz 2: Meksyk - Kamerun. Sędzia nie uznaje dwóch prawidłowo strzelonych bramek. Komentatorzy twierdza, że komuś zależało aby w pierwszej połowie meczu nie padły bramki.
Mecz 3: Hiszpania - Holandia. Nieodgwizdany faul na Casilliasie, co daje dwubramkową przewagę Holandii. Van Persie, którego tak teraz hołubią wszyscy wyraźnie uchyla się, aby nie trafić głową piłki, gdyż oddalił by ją od bramki Hiszpanów. Wyskok był tylko po to aby przyblokować Csilliasa. Na dodatek bramkarz Hiszpanów otrzymuje żółtą kartkę.
I nie przekonuje mnie twierdzenie, że Holandia czy Brazylia były „lepsze”. Po pierwsze, na pewno - zwłaszcza w przypadku Holandii - skuteczniejsze. Trzeba jednak wziąć pod uwagę psychikę zawodników. Każdy, kto miał styczność z jakimikolwiek zawodami, zdaje sobie sprawę jak ważna jest nastawienie psychiczne. Nie dziwi mnie wiec, że Chorwaci czy Hiszpanie widząc, że pomimo starań mają przeciw sobie nie tylko przeciwników ale sędziów przestali grać. 
Nie podoba mi się, że na ten sport tak wielki wpływ mają jednostki w postaci sędziów. Ciekawe, że to co z powodzeniem funkcjonuje w hokeju czy piłce ręcznej budzi tak ogromny sprzeciw FIFy - chodzi o powtórki.
Z tegorocznymi mistrzostwami związane są i inne kontrowersje - protesty Brazylijczyków,  i to nie tylko tych najbiedniejszych - ukazują jasno, ze organizacja Mundialu czy Olimpiady przynosi zyski jedynie FIFA i MKOL, oraz kombinatorom, a nie krajom, w których się odbywają o poszczególnych mieszkańcach już nie wspominając.