wtorek, 18 lutego 2014

Historia jednej Mszy

Ostatnio, z przyczyn niezależnych trafiłem na Mszę św. do jednej z gdyńskich parafii. Nie podaję wezwania, bo nie chodzi o napiętnowanie kogokolwiek, ale raczej o zwrócenie uwagi na problem.


Przyjmuję i toleruję, choć nie pochwalam, fakt, że Msze św. dal dzieci wyglądają inaczej. W mojej parafii poza homilią dialogowaną (czyli ksiądz wychodzi do dzieci i z nimi rozmawia), modlitwą wiernych i trzymaniem się za łapki podczas Pater Noster jest normalnie, znaczy zgodnie z rubrykami mszału. Dodam jeszcze, bo z moich obserwacji wynika, że nie jest to powszechne, iż dzieci w mojej parafii odpowiadają bardzo sensownie, modlitwa jest całkiem, całkiem (są dzieci, które modlą się za papieża Benedykta, za dusze w czyśćcu etc., a nie zdarzają się żadne dziwactwa w stylu „za misia”). Ksiądz także, choć prostym językiem, mówi rozsądnie - podkreśla problem grzechu, parokrotnie mówił o piekle i szatanie. Ogólnie - jest nieźle.

Nie mogę, niestety, tego powiedzieć o Mszy, która była motorem niniejszego wpisu. I nie chodzi tu tylko o moje wrażenie estetyczne „rozhisteryzowanego tradsa”, jak mnie niegdyś nazwano, ale o zasady i przepisy, które są jasne.

Otóż przed Mszą św. odbywało się przygotowanie dzieci, podczas którego powtarzały dialog przed i po Ewangelii. Ksiądz, oczywiście, tłumaczył dlaczego mają głośno odpowiadać. Otóż według tegoż kapłana dzieci są zaproszone przez Jezusa na ucztę, najważniejszą, ale ucztę. Kiedy więc dzieci przychodzą do koleżanki czy kolegi na ucztę to nie siedzą cicho tylko rozmawiają z gospodarzem i tak też ma być na Mszy. Warto w tym kontekście przypomnieć słowa - nie, nie - nie, któregoś z Piusów, nawet nie Benedykta XVI, ale papieża Franciszka z nieodległej czasowo, bo wygłoszonej 5 lutego, katechezy: „Tak więc celebracja eucharystyczna jest czymś znacznie więcej niż tylko ucztą: jest pamiątką Paschy Jezusa, centralnej tajemnicy zbawienia. „Pamiątka” nie oznacza jedynie jakiegoś wspomnienia, ale pragnie powiedzieć, że za każdym razem, kiedy sprawujemy ten sakrament, uczestniczymy w tajemnicy męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.” O tym wspomniany ksiądz nawet nie wspomniał. 
Dziwi mnie jednak, w tych okolicznościach, zdenerwowanie kapłana, kiedy dzieci przeszkadzały mu podczas kazania radośnie sobie rozmawiając - przecież one doskonale realizowały to, co tenże powiedział im przed Mszą!

Rozpoczęcie Mszy było dla mnie ciężkim szokiem - ten sam ksiądz w dziwnym ornacie, który przypominał ponczo zszyte pod pachami (takie też, południowoamerykańskie miało zdobienia).Pieśń na wejście próbowała śpiewać okropnie fałszująca schola pod przewodnictwem jakiegoś starszego jegomościa z gitarą, stojąca, na dodatek, tyłem do tabernakulum. Co jest tym łatwiejsze, że tabernakulum znajduje się poza osią kościoła. Schola więc znajdowała się pod tabernakulum, tyłem do tegoż. Ale to nie koniec atrakcji. Liturgia rozpoczęła się od… trzykrotnego (sic!) wykonania piosenki: 
W imię Ojca i Syna i Ducha św. 
Tak także można modlić się do niego etc.
I trzykrotnym przeżegnaniem się celebransa. Później nastąpił zestaw standardowy: 
zamiast aktu pokuty - piosenka Przepraszam Cię Boże skrzywdzony w człowieku;
zamiast Credo - akt wiary, nadziei i miłości
na Pater Noster - trzymanie się za łapki
kazanie dialogowane z rekwizytami w postaci produktów spożywczych - kompletnie „od czapy” i bez sensu (nawet dzieci się nudziły, o czym świadczy fakt, ze gadały)
Na koniec, przed postkomunią ksiądz wstał i zaczął śpiewać oraz „pokazywać” i tańczyć do słów:
Szumią w lesie drzewa
ptak nad głową śpiewa
kwiat rośnie wysoko
słońce puszcza oko
a ja od samego rana
śpiewam/klaszcze/tańcze dla mojego Pana…..

tak to wygląda: https://www.youtube.com/watch?v=XDhWe2hordk

Może bym o tym wszystkim nie pisał, boć to przecież na wielu Mszach norma, którą już nikt się nie przejmuje, gdyby nie jeden fragment kazania księdza, który był skierowany do dorosłych. Otóż celebrans stwierdził, że ludzie czasem głupio po innych powtarzają. Inni tak robią - to ja też. I jako przykład podał uderzanie się w piersi podczas Agnus Dei, stwierdzając, że jest to gest zarezerwowany dla aktu pokutnego i na Baranku Boży nie jest przewidziany. Po pierwsze stwierdzić należy, że nie do końca prawdą jest to co twierdzi kaznodzieja. Otóż gest bicia się w piersi występuje w Kanonie Rzymskim (czyli I modlitwie eucharystycznej)  na słowa celebransa „Także nam, grzesznym sługom Twoim, ufającym w Twoje wielkie Miłosierdzie” oraz, w NFRR, trzykrotne na Domine non sum dignus… (Co nb. jest, w moim przekonaniu, źródłem obecnego bicia się w piersi na Baranku Boży).
Ale problem leży głębiej. Ksiądz, który sam złamał niemal wszelkie możliwe zasady i przepisy liturgiczne zabrania ludziom, wcale nie tak znowu błędniej, pobożności ludowej. Przypomina się fragment o drzazdze i belce. Trochę mszał znam, a i z OWMR miałem do czynienia i, jako żywo, nie ma trzykrotnego znaku krzyża na początek Mszy, jest za to stanowczy zakaz zastępowania części stałych, nieprzewidzianymi w liturgii. Nie ma także gestu trzymania się za rączki na Ojcze Nasz.
To oraz opisane na początku tego tekstu wyjaśnienia o uczcie, a następnie pretensje do rozmawiających dzieci wskazują, ze słowa Kisiela można dopasować do posoborowego modernizmu - walczy on bohatersko z problemami, które sam stwarza. 

Tak jak pisałem na wstępie, nie chodzi tu tylko o moje tradycjonalistyczne czy trydenckie zacietrzewienie, ale o rozumienie kapłaństwa oraz eklezjologii przez współczesnych księży. Zastawaniem się co im się „roi” w ich głowach i dlaczego? Wszyscy „kochają” kremówki i „naszego nieodżałowanego” Jana Pawła II. W tym roku kanonizacja Papieża - Polaka. A, ci sami często, księża, którzy, mówiąc dosadnie, gębę sobie wycierają Janem Pawłem mają w głębokim poważaniu choćby jego encykliką Ecclesia de Eucharistia:
pkt. 8 (…)Do tego dochodzą też tu i ówdzie, w różnych środowiskach kościelnych, nadużycia powodujące zaciemnianie prawidłowej wiary i nauczania katolickiego odnośnie do tego przedziwnego Sakramentu. Czasami spotyka się bardzo ograniczone rozumienie tajemnicy Eucharystii. Ogołocona z jej wymiaru ofiarniczego, jest przeżywana w sposób nie wykraczający poza sens i znaczenie zwykłego braterskiego spotkania.(…)
pkt. 48 (…)Nawet jeżeli logika «uczty» budzi rodzinny klimat, Kościół nigdy nie uległ pokusie zbanalizowania tej «zażyłości» ze swym Oblubieńcem i nie zapominał, iż to On jest także jego Panem, a «uczta» pozostaje zawsze ucztą ofiarną, naznaczoną krwią przelaną na Golgocie. Uczta eucharystyczna jest prawdziwie ucztą «świętą», w której prostota znaków kryje niezmierzoną głębię świętości Boga: O Sacrum convivium, in quo Christus sumitur! Chleb łamany na naszych ołtarzach, ofiarowany nam, jako pielgrzymom wędrującym po drogach świata, jest panis angelorum, chlebem aniołów, do którego nie można się zbliżać bez pokory setnika z Ewangelii: «Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój» (Mt 8, 8; Łk 7, 6).(…)
pkt. 52 (…)Z tego, co zostało wyżej powiedziane, można zrozumieć, jak wielka odpowiedzialność spoczywa przy sprawowaniu Eucharystii zwłaszcza na kapłanach, którym przysługuje zadanie przewodniczenia jej in persona Christi, zapewniając świadectwo i posługę komunii nie tylko wobec wspólnoty bezpośrednio biorącej w niej udział, lecz także wobec Kościoła powszechnego, który zawsze jest przywoływany przez Eucharystię. Niestety, trzeba z żalem stwierdzić, że począwszy od czasów posoborowej reformy liturgicznej, z powodu źle pojmowanego poczucia kreatywności i przystosowania, nie brakowało nadużyć, które dla wielu były przyczyną cierpienia. Pewna reakcja na «formalizm» prowadziła niekiedy, zwłaszcza w niektórych regionach, do uznania za nieobowiązujące «formy» obrane przez wielką tradycję liturgiczną Kościoła i jego Magisterium, i do wprowadzenia innowacji nieupoważnionych i często całkowicie nieodpowiednich. Czuję się zatem w obowiązku skierować gorący apel, ażeby podczas sprawowania Ofiary eucharystycznej normy liturgiczne były zachowywane z wielką wiernością. Są one konkretnym wyrazem autentycznej eklezjalności Eucharystii; takie jest ich najgłębsze znaczenie. Liturgia nie jest nigdy prywatną własnością kogokolwiek, ani celebransa, ani wspólnoty, w której jest sprawowana tajemnica. Apostoł Paweł był zmuszony skierować naglące słowa do wspólnoty w Koryncie z powodu poważnych uchybień w celebracji eucharystycznej, którą sprawowali podzieleni (skísmata), tworząc różne frakcje (airéseis) (por. 1Kor 11, 17-34). Również w naszych czasach posłuszeństwo normom liturgicznym powinno być na nowo odkryte i docenione jako odbicie i świadectwo Kościoła jednego i powszechnego, uobecnionego w każdej celebracji Eucharystii. Kapłan, który wiernie sprawuje Mszę św. według norm liturgicznych, oraz wspólnota, która się do nich dostosowuje, ukazują w sposób dyskretny, lecz wymowny swą miłość do Kościoła. Dla wzmocnienia tego głębokiego poczucia wartości norm liturgicznych poprosiłem odpowiednie dykasteria Kurii Rzymskiej o przygotowanie bardziej szczegółowego dokumentu, także z odniesieniami o charakterze prawnym na ten tak ważny temat. Nikomu nie można zezwolić na niedocenianie powierzonej nam tajemnicy: jest ona zbyt wielka, ażeby ktoś mógł pozwolić sobie na traktowanie jej wedle własnej oceny, która nie szanowałaby jej świętego charakteru i jej wymiaru powszechnego.

Można by oczywiście sypnąć jeszcze cytatami z Redmptionis Sacramentum, OWMR, CIC, wypowiedzi Benedykta XVI, ale po co? Jeśli nie słuchają Jana Pawła II to posłuchają Benedykta? 
Bo to właśnie jest clou tego wpisu. Czemu tego typu jak opisany powyżej ksiądz ma wszystko w nosie? Nawet rubryki tzw. NOM mu nie wystarczają, musi tworzyć własną Mszę? Gdzie jakiekolwiek autorytety? Gdzie eklezjologia? Gdzie posłuszeństwo?

Nie rozumiem…



wtorek, 11 lutego 2014

Fajnie być...

Poniższy wpis będzie łzawo-rzewny, intymny i o miłości między dwoma facetami. Jeśli więc Cię to, drogi Czytelniku, nie interesuje bądź mierzi - tu zakończ spotkanie.

Sporo w życiu podróżowałem - raczej bliżej niż dalej. Byłem w wielu pięknych, zapierających dech w piersi miejscach. Przeżyłem wiele wzruszeń związanych z tym co widziałem. Wiele wspomnień, wiele uczuć towarzyszyło podróżom. Zwłaszcza tym odbywanym wspólnie z dziewczyną, później żoną, a wreszcie z rodziną. 

Nic jednak nie może się równać z tym, czego doświadczyłem podczas minionych ferii.

Niby zwykły, kilkudniowy wyjazd do Krakowa. Różnił się jednak od wielu wcześniejszych nie tylko tym, że podróżowałem - pierwszy raz od wielu lat - pociągiem z kuszetkami, ale, przede wszystkim, tym, że było nas tylko dwóch. Mój starszy syn i ja.

Na miejscu mieliśmy wynajęty mały apartamencik - pokój z wnęką kuchenną i łazienka - wszystkiego 18 m kw., ale przytulnie. Zwiedziliśmy katedrę na Wawelu (z wchodzeniem na wieże dzwonu Zygmunta i schodzeniem do krypt królewskich), skarbiec i zbrojownię na zamku, podziemia Rynku oraz Żupy Solne w Wieliczce. 

Dla Szymona Piotra były to pierwsze ferie, pierwsza podróż pociągiem i pierwszy wyjazd tylko z tatą.

Dla mnie było to poznawanie swojego syna i siebie jako ojca. Poświecenie mu czasu bez rozproszeń, kontrolowania czasu, pośpiechu. Były rozmowy o różnych rzeczach - o historii, o Bogu, o zabytkach, o maszynach, o literach, o śniegu i wiele innych. Miałem wreszcie czas i możliwość pokazać i przekazać Szymkowi wiele ważnych wartości - historię Ojczyzny, patriotyzm, cześć wobec Boga. Wreszcie mogłem Mu pokazać, bo byliśmy sami w kaplicy adoracji: - tam w monstrancji jest Chrystus, który został z nami w tym kawałku Chleba; - tu na Wawelu są nasi królowie; - tu znajdują się relikwie św. Jadwigi. Niesamowite jak wiele taki Mały Człowiek rozumie, jak pięknie zadaje pytania, jak chłonie, kiedy poświęca się mu czas bez reszty.

Niesamowity i magiczny był to czas odkrywania nowości i na nowo siebie nawzajem. Poznawanie nowych miejsc. Wspólne spacery, posiłki, rozmowy na tematy ważne i banalne, ćwiczenie czytania, uczenie chęci poznawania czegoś nowego. Uczenie się nawzajem od siebie, należy dodać.

Mogę śmiało powiedzieć, że była to podroż mojego życia i że, mam nadzieję, jeszcze wiele takich przede mną - i z Szymonem i z Tymoteuszem. W codzienności, kiedy wszyscy jesteśmy zabiegani, trudno znaleźć taki czas, w którym możemy się „zapomnieć”. Zawsze jest coś do zrobienia i, nawet jeśli, jesteśmy ze sobą razem, to, w szarej rzeczywistości, zawsze jest gdzieś tan niepokój. Jednak są takie okresy jak ferie, wakacje czy urlop, które dają nam możliwość spotkania, także z naszym dzieckiem. I ja tego doświadczyłem. 

Takie momenty w sposób niezwykły odciskają się w sercu i pamięci, cementują miłość. Nigdy nie przypuszczałem, że tak będę kochał drugiego faceta. A mam ich dwóch.


Fajnie być Tatą!

środa, 29 stycznia 2014

Co się dzieje na Ukrainie?

Nie jestem specjalistą od spraw wschodnich, jednak media tyle o tym trąbią, że jako statystyczny Polak, znający się na wszystkim, i ja postanowiłem co nieco skrobnąć w temacie.

Zadziwiające jest, że (niemal) wszystkie media w Polsce mówią w temacie Ukrainy to samo. A jak wszystkie media są ze sobą zgodne "wiedz, że coś się dzieje".

O sprawie przypomniał mi we wtorek widok zdjęć zamordowanych na Majdanie, kwiatów i zniczy pod tablicą ku czci ofiar Wielkiego Głodu, która znajduje się przy Cerkwi Greckokatolickiej w Krakowie. Poległych żal. Każda śmierć to tragedia. Zwłaszcza, że doniesienia o ich śmierci przypominają nasze lata 1970 czy 1981.

Jest jednak kilka wątpliwości, które mną targają w kwestii Ukrainy, i które nie dają mi spokoju. Może fakt, że jestem „wyznawcą” realpolitik i takie, „romantyczne”, zrywy budzą moją, daleko posuniętą, ostrożność i obawę, powoduje, iż patrzę na to trochę chłodniejszym okiem.

O co właściwie chodzi walczącym? I jaki interes ma Rzeczpospolita, żeby się w tę rewolucję angażować?

Ale od początku.

1. Julia Tymoszenko. Można powiedzieć, że spiritus movens obecnych zamieszek. To przez domaganie się jej zwolnienia przez Unię, jako warunku wstępnego rozmów, prezydent Janukowycz zwrócił się ku Rosji. Wszyscy wiedzą, że była premierem i że siedzi w więzieniu, a właściwie koloni karnej. Tymoszenko to też jedna z ikon”pomarańczowej rewolucji”, ale i skazana za defraudację i szkody jakie Ukraina poniosła w związku z niekorzystną umową z Rosją. Podejrzana jest także o zlecenie zabójstwa. Nigdzie nie znalazłem żadnego, nawet pośredniego dowodu niesprawiedliwości czy bezprawności postępowania wobec niej. Działania polityczne Europy w tej sprawie przypominają mi reakcje władców europejskich na rewolucję antyfrancuską w  1789 r. Początkowe zadowolenie z osłabienia jednego z najpotężniejszych państw kontynentu, wraz ze ścięciem Ludwika XVI ustąpiło miejsca strachowi, ze u nich może dojść do tego samego.  Tu chyba jest podobnie - obawa przed niebezpiecznym precedensem - rządzący Europą boją się, że ktoś może się upomnieć o ich głowy.

2. Zadziwia mnie zbieranina polityczna na tzw. Euromajdanie. Zwolennicy Unii protestują razem z różnej maści nacjonalistami, Banderowcami etc. Czy oni też chcą wejść do struktur unijnych? Jaki interes mają nasi „prawicowi” politycy w pozowaniu na tle flag nacjonalistów, dla których mordercy Polaków na Wołyniu to bohaterowie? Nie odmawiając, bowiem, braciom Kaczyńskim patriotyzmu i dobrych chęci (choć już realizacja budzi sporo sprzeciwu) dwóch rzeczy im zapomnieć nie mogę - odpuszczenia sprawy Jedwabnego oraz przemilczanie tragicznych zbrodni na Kresach (zwłaszcza na Wołyniu) na rzecz poprawnych stosunków z Ukrainą. I nadal nic się nie zmieniło. Niestety.

3. Pomimo, że sami, na co dzień, doświadczamy „dobrodziejstw” Związku Socjalistycznych Republik Europejskich - od gospodarki począwszy (zamykanie zakładów, paraliż rybołówstwa), poprzez idiotyzmy konsumenckie (żarówki, wędzona kiełbasa) po kwestie światopoglądowe (promocja zabijania nienarodzonych, homoseksualizmu,  genderyzm etc.), chcemy w to bagno wciągnąć Ukrainę.  Jak to jest, że dziennikarze i politycy konserwatywni (czy inaczej mówiąc „prawicowi”) z takim zaangażowaniem piętnując działania Unii jednocześnie angażują się na rzecz przyjęcia Ukrainy (i przekonania jej władz do przystąpienia) do Eurosojuza? Parafrazując wicepremierę (nb. applowski Pages mi to podkreśla) Sorry, ale wg. mnie nie większej różnicy między Rosją a Unią. I tu i tu bandyctwo tylko na Zachodzie w białych rękawiczkach i z gębą pełną demokracji i wolności, a na Wschodzie w sposób imperialny i turański. Więc jeśli Ukraińcom bardziej opłaca się iść z Rosją to ich sprawa. Ale, jak mniemam, nasi „niepokorni” są zafascynowani ideami Piłsudskiego, które nijak nie przystają do współczesności. Marszałek bowiem, pomijając inne niedociągnięcia Jego planów w polityce międzynarodowej, nie przewidział II wojny światowej, ludobójstwa Ukraińskiego na Polakach i 40 lat komunizmu na tych terenach.

4. Nieodparcie też widzę obraz sprzed wieków. Kiedy na Ukrainie wybuchają rewolucje to najbardziej na tym traci Rzeczpospolita. O Wołyniu już wspominałem, teraz czas na tzw. powstanie, a właściwe bunt Chmielnickiego. Jakie były skutki prób porozumienia, zamiast bardziej zdecydowanych działań? Oderwanie od Rzeczypospolitej części Ukrainy na rzecz Rosji (tu zresztą sami Kozacy dostali nauczkę). Wojna z Rosją. Osłabienie i Potop Szwedzki. Wyniszczenie gospodarcze, utrata rynków zbytu na zboże, rozwój oligarchii magnackiej, osłabianie władzy króla etc. etc.

Miejmy nadzieję, że tym razem skończy się inaczej i Polska nie stanie się ofiarą konfliktu z Rosją, albo nie zostanie Rosji sprzedana przez „przyjaciół” z Unii.


Pożiwiom - uwidim.

środa, 22 stycznia 2014

Dokąd zmierza Christianitas?

Skrócona i mniej uładzona wersja poniższego tekstu pojawiła się jakiś czas temu na facebooku jako komentarz do wypowiedzi pana dr. Pawła Milcarka. Pozostała bez odzewu.

Oto garść przemyśleń dotyczących obecnej kondycji pisma Christianitas i środowiska autorów, które je tworzy. Otóż odnoszę wrażenie, że Pan dr Milcarek jak i całe środowisko Christianitas żyje sobie w jakiejś ułudzie, w innym świecie. Chodzą do kościoła na Msze trydenckie, korzystają z sakramentów w dawnej formie jeżdżą na rekolekcje do tradycyjnych benedyktynów do Francji i właściwie odgradzają się od tego co się dziś dzieje w Kościele. Jakby nie zauważali, powiedzmy delikatnie, dziwnych czy też niezrozumiałych działań Ojca św. Franciszka; jakby nie widzieli, że „tradycja” ma się teraz znacznie gorzej i, tak jak za Benedykta księża deprecjonowali zalecenie czy wzory płynące z Rzymu, tak teraz każdy gest czy każde słowo ma rangę dogmatu.
Mimo zaklinania rzeczywistości przez dr. Milcarka, że treść adhortacji Ojca św. w żadnej mierze nie dotyczy „tradsów”, prawda jest inna. To o czym pisze Ojciec św. w adhortacji jak najbardziej dotyczy „tradsów”, dlatego, ze niezależnie od naszych intencji i wewnętrznych predyspozycji tak właśnie jesteśmy postrzegani przez mainstream Kościoła – jako sentymentalni, nie przejmujący się Ewangelią, elitarni, faryzeusze etc. Każdy kto miał do czynienia z przeciętnym księdzem wikarym czy proboszczem w jakiejkolwiek sprawie dotyczącej szeroko pojętej „tradycji” (prośba o chrzest w dawnej formie, postawienie krzyża na ołtarzu czy też przywrócenie wyrzuconego krzyża procesyjnego stojącego dotychczas obok ołtarza etc.) słyszał właśnie takie argumenty. Tak nas widzi i papież, i nam dostaje się najbardziej we wspomnianej adhortacji. Jeśli ktoś tego nie zauważa musi naprawdę nie chcieć tego dostrzec, albo sam siebie oszukuje. To mniej więcej tak jak w dzisiejszej publicystyce politycznej – nie popierasz Tuska toś pisowiec (tak jest postrzegany autor niniejszego tekstu, choć na Kaczyńskich ani na PiS nie głosował ). Szkoda, że Pan Paweł zatracił to czym zdobył sobie mój wielki szacunek – umiejętność powiedzenia tak, tak, nie, nie.

Może nie powinienem, ale pod Pana dr. podpinam też działanie całego środowiska Christianitas – boć On to przecież jest rednaczem pisma. Dziś taki ktoś jak ja – mieszkający w mieście gdzie z Mszy NFRR może wysłuchać u „lefebrystów” i  to też z trudnościami, do innych nie jest w stanie dotrzeć ze względu na obowiązki stanu, a o innych sakramentach może pomarzyć – nie ma żadnego środowiska, w którym miałby wsparcie. Kiedyś można było choć poczytać Christiantas, które dziś stało się elitarne i skierowane do zupełnie nieprzeciętnego odbiorcy (może to źle o mnie świadczy, ale studia historyczne mam skończone, także teologia znalazła się wśród kolejnych fakultetów, a i tak nie mogę przebrnąć przez niejasne analizy i język rodem ze specjalistycznych pism filozoficznych. Spójrzcie na tytuły artykułów w najnowszym numerze: Papież jako wydarzenie(?), Teodycea diabła (?)).  Obecnie środowisko Christianitas chce podążać Benedyktową hermeneutyką ciągłości i nie narażać się nikomu, choć Benedykta już nie ma a  hermeneutyka ciągłości ukazana jest w działanich podjętych w celu spacyfikowania Franciszkanów Niepokalanej.


Tak naprawdę pismo odsunęło się od swojego czytelnika (do dziś mam wszystkie numery Ch. Od 1 do 49), być może jednego, ale odnoszę wrażenie, ze jednak nie jestem osamotniony w takim odbiorze. Dziś Christianitas nie jest tym czym było – pismem edukującym, kształtującym i formującym środowisko tradycji. Dziś jest pismem, a właściwie biuletynem szczególnej grupy, która to o co walczyła za pontyfikatu bł. Jana Pawła II, otrzymała (to nic, ze inni nie mają dostępu do liturgii, to nic, że, szeroko pojęta „tradycja” jest dziś, nie bójmy się tego słowa, prześladowana) i teraz może się zająć takimi „problemami” jak melancholia (nr 44), polityka (nr 45-46), romantyzm (nr 47) muzyka (nr 50). To wszystko było obecne i wcześniej, ale clou stanowiła kultura, liturgia, teologia i to w miarę przystępny (nie koniecznie prosty czy prostacki) sposób podawana. Kiedyś Christianitas było głosem w Kościele opowiadającym się za powrotem do tradycyjnej liturgii i dyscypliny, głosem słyszalnym i zauważalnym. Tym bardziej, że w żaden sposób nie mogli być powiązani ze „schizmatyckim” (celowo w cudzysłowie) Bractwem Św. Piusa X. Dziś redaktorzy pisma biorą udział w dyskusjach filozoficznych, które nijak nie przystają do rzeczywistości, a maja wiele z „bicia piany” i  w żaden sposób nie przekładają się na praxis. Przykro mi, ale tak to widzę. Wiem także, że jest to świadomy wybór redaktorów i ich prawo (tak samo jak moim prawem jest napisać słowa krytyki) – taką drogę wybrali, nie wiem dokąd zmierzają. I bardzo tego żałuję.

czwartek, 16 stycznia 2014

Co z tym WOŚP?

Ponieważ tegoroczna burza wokół Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy nie ucichła, i ja postanowiłem dorzucić swoje trzy grosze, przedstawiając moje zdanie i włożyć kij w mrowisko.

Kiedy Jurek Owsiak zaczynał swoją przygodę z WOŚP ja przygotowywałem się do matury. Ponieważ był to czas przełomu (początek lat 90) dla mnie, niewyrobionego światopoglądowo (poza zoologicznym antykomunizmem) była to akcja wzorowa. Co roku jakoś żałowałem, że nie biorę w niej udziału aktywnie. Działo się tak przez kilka lat, dopóki pewne sprawy nie stawały się coraz jaśniejsze, a inne coraz mroczniejsze. Od wielu już lat nie wspieram WOŚP a dlaczego konkretnie - wyłuszczę poniżej.

Zanim jednak przejdę do meritum kilka zastrzeżeń.

1. Jak najbardziej jestem za tym aby pomagać osobom poszkodowanym i jak tylko mogę to robię to wspierając Caritas czy inne fundacje choćby przez stronę dobroczynnosc.com

2. Jestem zwolennikiem wolności i nikomu nie narzucam swojej wizji - jak ktoś chce niech wspiera WOŚP, ale proszę jednocześnie o uszanowanie mojej woli

Po powyższych uwagach mogę przejść do rzeczy. Otóż w małym stopniu interesują mnie rozliczenia finansowe Orkiestry, gdyż wiele się o tym pisze i jak ktoś uważa, że jest coś nie w porządku, to nich nie daje. Choć warto wiedzieć i to:  Wośp zbiera na waciki .Ja jednak nie wspieram fundacji Jurka Owsiaka z innych powodów.

Po pierwsze nie odpowiada mi koncepcja „nadmuchanej” imprezy, co generuje, zupełnie niepotrzebne - moim zdaniem - koszty. Te „wejścia” na antenę, kilkukrotnie w ciągu dnia, w telewizji publicznej, ciągłe reklamy w mediach przed finałem, imprezy w poszczególnych miastach sponsorowane przez samorządy etc. Wydaje się, że skórka nie warta jest wyprawki. Są fundacje, które generują podobne lub wyższe obroty przy dużo mniejszym szumie i skromniejszym anturażu. 

Po drugie nie pasuje mi, i wiąże się to z wcześniejszym akapitem, rozbuchane ego samego twórcy fundacji. Przypomina mi w tym jednego z naszych byłych prezydentów - tamten rozwalił komunę, bez tego zawali się polska służba zdrowia. Nie widzi on potrzeby odpowiadania na „niewygodne” pytania, a każdy kto ma wątpliwości jest uznawany za „heretyka”, z którym nie warto rozmawiać. Wykorzystanie do własnych celów ciężko chorego dziecka i „uśmiercenie” go publiczne jest poniżej wszelkich standardów. Jurek Owsiak jest zresztą obecny z mediach nie tylko ze względu na swoją dobroczynność, ale także jako uczestnik debaty politycznej wpisując się w jej konkretny przekaz, który nazywa się powszechnie salonowym lub mainstreamowym. Ostatnie wystąpienia przeciw konkretnym mediom czy osobom w sposób, który każdego innego wyrzuciłby poza nawias debaty publicznej, a na pewno poza grupę autorytetów moralnych, zostały podchwycone przez wspierające go media. Owsiakowi wolno więcej. Osoby zapraszane na Woodstock (a także te z niego usuwane - vide: Przystanek Jezus)  wskazują precyzyjnie gdzie znajduje się polityczne „zaplecze” WOŚP. Ewangelia mówi: „Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa” Mt. 6,3

Ostatnią sprawą jest promowana przez twórcę fundacji filozofia. „Róbta co chceta” to nie jest hasło z mojej bajki. Promocja konkretnych postaw (o czym było we wcześniejszym akapicie) i religii (sekta Krysznowców na Woodstock) dezawuuje, w moim przekonaniu, WOŚP. Fundacja jest bowiem wciągana - poprzez swojego przywódcę - w dyskurs polityczny i światopoglądowy. Wypowiedzi Owsiaka odnośnie sprawy katastrofy Smoleńskiej (chodzi mi o jej banalizację - nie wnikam w szczegóły) czy, wcześniej, eutanazji stawiają go przeciw cywilizacji życia. Nie wiadomo też jakie jest zdanie twórcy Orkiestry na temat zabijania nienarodzonych. Antykościelne wypowiedzi Owsiaka, wyrzucenie onegdaj Przystanku Jezus, a teraz przyjęcie go pod restrykcyjnymi warunkami, promocja permisywizmu moralnego również mi nie odpowiada. 


Wiem, że porównanie jest ostre, ale takie są prawa felietonu - kiedy diabeł chce człowieka oszukać może go nawet uzdrowić z choroby. Zbieranie na chore dzieci nie implikuje dobrych intencji w ogóle, a cel nie uświęca środków. Dlatego - proszę - nie zmuszajcie mnie do wpłacania na WOŚP!

sobota, 30 marca 2013

Życzenia Wilekanocne


“Uwierzyłeś Tomaszu, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, 

którzy nie widzieli, a uwierzyli.” J 20,29

Chrystus cierpiał i umarł dla naszego zbawienia, a 

zmartwychwstając dał nam nadzieję życia wiecznego. 

Życzę abyśmy w te świąteczne dni i w codziennym 

zabieganiu nie zgubili Tego, który jest najważniejszy – 

Pana Jezusa oraz Jego darów.

Rafał Narajczyk z żoną Magdą oraz synami Szymonem 

Piotrem i Tymoteuszem Piusem

poniedziałek, 18 marca 2013

Habemus Papam..

Właściwie miałem już przygotowany mądry tekst analizujący papieża Franciszka, jego przeszłość i postawy.
Wszystko jednak skasowałem.
Faktem jest, że wybór kolegium kardynalskiego przyjąłem z pewną dozą nieufności, gdyż działania kardynała Bergoglio z jego stolicy biskupiej nie napawały mnie, katolika integralnego czy też tradycyjnego, nadzieją.
Pierwsze gesty Ojca Świętego, zwłaszcza w kwestiach liturgicznych napełniły mnie głębokim smutkiem.
Nie będę jednak ich analizował i krytykował. Bo i papież ma nad sobą zwierzchnika - Chrystusa. Dlatego postanowiłem się odwołać do instancji wyższej i po prostu więcej się modlić za Wikariusza Chrystusowego do  czego i Was zachęcam, Drodzy Czytelnicy.


Oremus pro Pontifice nostro Francisco. Dominus conservet eum, et vivificet eum, et beatum faciat eum in terra, et non tradat eum in animam inimicorum ejus. 
 Fiat manus tua super virum dexterae tuae. Et super filium hominis quem confirmasti tibi. 
 Sancte Francisce, ora pro nobis!