wtorek, 2 sierpnia 2011

Miejsce dzieci w kościele (tym pisanym małą literą)


Ponieważ jestem szczęśliwym ojcem dwóch małych Szkodników (4 lata i 1 rok) zacząłem się zastanawiać nad miejscem dzieci w kościele. Właśnie tym, pisanym małą literą. Otóż tak się składa, że moi synowie należą do, tak zwanych, „dzieci żywych”, co skutkuje tym, ze nie potrafią spokojnie usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu. Niby nic nadzwyczajnego, ale pojawia się problem podczas niedzielnych mszy świętych. Mnie, choć przez wiele lat byłem ministrantem, nigdy dzieci w kościele nie przeszkadzały, wyłączając te, którym rodzice pozwalali biegać po całym kościele, i reagowali dopiero, kiedy malec wchodził do prezbiterium; natomiast dzieci płaczące, gaworzące etc. nie stanowiły dla mnie problemu. Teraz, kiedy sam jestem ojcem i całą rodziną chodzimy do kościoła, zauważam niechęć, ze strony innych wiernych. Jak wspomniałem Szkodniki, są dość żywe, wiedząc o tym stajemy z żoną z tyłu kościoła, a ostatnio nawet w kruchcie kościoła. Starszy, coraz więcej rozumie, nadal jednak jest dzieckiem i nie usiedzi, a tym bardziej nie ustoi w miejscu – pozwalamy więc mu chodzić w pobliżu nas – ważne, żeby nie biegał i nie hałasował. Młodszy, tez już nie chce siedzieć w wózku dlatego go wypuszczamy, a on sobie chodzi koło nas i od czasu do czasu – jak to dziecko – coś zagaworzy, czy krzyknie. Spotyka się to z niechętnymi spojrzeniami innych uczestników mszy, a czasem z bardziej stanowczymi reakcjami. Nam (mojej żonie i mnie) zachowanie synów nie przeszkadza w przeżyciu Eucharystii, pracujemy także, aby – na razie starszy – zrozumiał powagę miejsca, ale jest to proces powolny. Dlaczego o tym piszę? Otóż mam wątpliwości co robić i chcę zwrócić też uwagę innych na ten problem. Jakie są wyjścia z sytuacji? Widzę następujące:

  1. Chodzić do kościoła bez dzieci.
  2. Chodzić na msze dziecięce.
  3. Znaleźć kościół, gdzie są „kaplice dla dzieci”.

Ale każde z tych rozwiązań ma więcej minusów niż plusów.

  1. Wymagałoby to zaangażowania kogoś do opieki nad dziećmi, w czasie mszy, lub chodzenia do kościoła na różne godziny. Zatraca się w ten sposób wymiar rodzinny niedzielnej Eucharystii. Dlaczego też pozbawiać dzieci łask płynących z mszy świętej? Kolejny problem – kiedy będzie moment, aby dzieci zabierać ze sobą? Jak – nie bywając na mszy – mają się one nauczyć zachowania podczas pobytu w kościele? A przecież dzieci „kopiują” swoich rodziców, obserwując ich – muszą mieć na to szansę i czas.
  2. Jako „trads” jestem przeciwnikiem infantylizacji Najświętszej Ofiary, jaką są tzw. msze dziecięce. Dlaczego też mamy siebie (rodziców) pozbawić „normalnej” mszy i „normalnego kazania” przez kilka lat, aż dzieci dorosną? Dlaczego mamy przyzwyczajać synów do nienormalnych zachowań podczas Eucharystii (szoł zamiast kazania, uproszczone, często niezatwierdzone, modlitwy etc.).
  3. Czasem niektórzy proboszczowie tworzą kaplice, w których dzieci, oddzielone od rodziców, przeczekują mszę pod opieką katechetów czy dziewczyn z oaz itepe. Na pierwszy rzut oka pomysł wydaje się dobry – wszyscy idziemy do kościoła, dzieci nie przeszkadzają. Ale… w dzisiejszym świecie, kiedy autorytet rodziny i rodziców jest podważany, kiedy rodzice coraz mniej czasu spędzają ze swoimi dziećmi, takie rozwiązanie wydaje się być wpisywaniem się w niszczenie więzów rodzinnych – znów, wspomniany już, brak rodzinnego wymiaru mszy świętej niedzielnej. Rodzicom odbiera się, w pewnym stopniu, wpływ na formację religijną dziecka. A przecież to właśnie mama i tata, są podstawowymi, pierwszymi i najważniejszymi nauczycielami. Dlaczego więc, nawet instytucje Kościoła, włączają się proces rozbijania rodziny?

Nie widzę więc rozwiązania tego problemu. A może tylko wydaje mi się, ze ten problem istnieje? Może to nie ja powinienem go rozważać, ale Ci, którym dzieci w kościele przeszkadzają. Nie wiem i dlatego dzielę się tym z czytelnikami – może ktoś coś podpowie.

6 komentarzy :

  1. Nic nie zmieniać. Chodzić z dziećmi i tłumaczyć, tłumaczyć, tłumaczyć... kiedyś dorosną.
    Dzieci przeszkadzają w egoistycznym świecie.
    Są przeszkodą w samorealizacji, wymagają uwagi, czasu i poświecenia.
    Wiernych w kościele ta tendencja nie ominęła

    OdpowiedzUsuń
  2. Drogi Autorze, Pana problem jest stary jak świat. Chyba Pan zdaje sobie sprawę, że żyjemy w kraju, w którym kocha się też nie swoje dzieci - byle na odległość. Dzieci przeszkadzają wszędzie - w kościele, komunikacji masowej, na zakupach (bo pcha się z wózkiem). Mieszkańcom osiedli przeszkadzają plany budowy przedszkola czy placu zabaw w pobliżu - bo dzieci hałasują (niedawny przykład z Piaseczna i pobliskiej Nowej Iwicznej). Na opisywany przez pana problem nie ma jednego rozwiązania, wszak dzieci też są różne. Poza tym, chyba nie wymaga Pan od czterolatka, żeby spokojnie wysiedział na mszy. Słuchanie w skupieniu czegoś, czego kompletnie nie rozumie jest niewykonalne dla czterolatka. Nawet godzina to dla niego wieczność. Jasne, że każde rozwiązanie ma swoje plusy i minusy, ale dla pana chyba najodpowiedniejsze będzie Nr 1. Trzeba tylko mieć z kim zostawić dziecko na czas nieobecności. Szkoda, że pisze Pan tylko o minusach. Plusem dla takiego rozwiązania jest stopniowe przyzwyczajenie dziecka, że rodzice nie mogą być z nim 24h na dobę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za wpisy. Drogi Anonimie z 9.46 ;) Dzieci jak najbardziej wiedzą, ze rodzice nie mogą być z nimi 24h na dobę - obydwaj chodzą już do przedszkola/punktu przedszkolnego. Ja właśnie zauważam, ze w ciągu tygodnia nie jestem z dziećmi, i w niedzielę, na mszy też mam nie być?

    OdpowiedzUsuń
  4. W niedzielę na mszy - też na razie nie. Te dzieci są po prostu na to za małe. Dziecku trzeba dać trochę czasu, zanim będzie w stanie uczestniczyć w nabożeństwach jak najmniej absorbując rodziców i nie rozpraszając innych (wszak inni uczestnicy też chcą się skupić i chyba nie dziwi pana ich rozdrażnienie). Rodzic powinien przede wszystkim pomóc mu zrozumieć istotę wiary (są publikacje o treści religijnej dostosowane do wieku dziecka), pokazać mu kościół, kiedy nie odbywa się msza - przy okazji wyjaśnić gdzie nie należy wchodzić, czego nie należy robić - w końcu to nie jest zła wola, tylko zwykła dziecięca ciekawosć, bez niej człowiek nie ma szans na rozwój. Nie wiem, czy zabiera Pan do na mszę też roczne dziecko, ale to beznadziejny pomysł. Na koniec: w każdym rozwiązaniu należy dostrzec też plusy, wszak nie ma idealnych. Jeżeli Pan takowych szuka, to w odpowiedzi usłyszy Pan tylko echo wycia samotnego wilka w puszczy :)))))

    OdpowiedzUsuń
  5. .... mysle ze cel nie uswieca srodkow - zatem dla dobra Twej rodziny nie zaklocaj skupienia modlitewnego innym - pozatym mysle ..a nawet jestem pewien ze glowny powod Twych rozterk w tym ,jak i innym temacie to karygodny brak pokory - zycze zatem wiecej milosci, modlitwy i POKORY.....pozdrawiam brat Bobek

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzieci na mszy niedzielnej nudzą się!!! Dlatego podsunę Panu pewien pomysł.
    Nie musi pan przecież co niedzielę chodzić do tego samego kościoła można przecież chodzić co np 2 tygodnie do innego, wtedy dziecko zajęte podziwianiem kościoła będzie siedziało cicho, najwyżej czasami się o coś zapyta. W kościele do którego idzie Pan z rodziną co niedzielę może nudzić się dziecku ponieważ:
    -nic nie rozumie z tego co mówi ksiądz,
    -znudził mu się wygląd kościoła.
    Oprócz tego można chodzić na godziny w których msze są krótsze i na których jest mniej osób!!!
    Mam nadzieję że pomogłam,
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń