Niedawno, na tym blogu, pisałem o problemie z małymi dziećmi podczas Mszy św. Wspominałem tam o niechęci wiernych do dzieci, które - pomimo naszych starań – nie zawsze zachowują się zgodnie z kanonem.
Wakacyjne podróżowanie skłoniło mnie do kolejnej refleksji – nie tylko w kościele muszę wstydzić się, że mam dwójkę małych dzieci.
Okazuje się bowiem, ze Polska jest, niestety, krajem niesprzyjającym rodzinom. Podczas bieżących wakacji miałem okazję być we Włoszech oraz, przejazdem, w Niemczech. Dwójka moich Szkodników nie stanowiła żadnego problemu w tym pierwszym kraju. Wszyscy – młodzi i starzy – zachwycali się dziećmi, zabawiali etc. – nie odczuwałem żadnego dyskomfortu z ich powodu. Ani w sklepach, ani w restauracjach, ani w kawiarniach – nigdzie! Inaczej było w Niemczech – tam nasze dzieci wzbudzały szemrania i odgłosy niezadowolenia. Podobnie zresztą, kiedy spotykaliśmy Niemców we Włoszech – prychania, kiwanie z politowaniem głową etc.
Niestety podobnie jest w Polsce. Obserwacje zaprowadziły mnie jeszcze dalej.
Czy naprawdę muszę się wstydzić i czuć gorszym, że jestem ojcem dwóch małych chłopców? Na dodatek mamy jeszcze psa.
Czy naprawdę muszę się wstydzić i czuć gorszym, że jestem ojcem dwóch małych chłopców? Na dodatek mamy jeszcze psa.
Krótka dygresja – z psami jest jeszcze gorzej jak z dziećmi – niemal nigdzie nie można ich wprowadzać (no, chyba, ze się ma Yorka, albo podobne maleństwo – wtedy nikt nie zwraca uwagi, nawet w centrach handlowych). Podpowiem tylko, że nie istnieje żaden przepis zabraniający wprowadzania zwierząt do instytucji czy restauracji – wszystko zależy od właściciela. W prawie żadnej restauracji nie wpuszczają z psem do wnętrza – wyjątkiem jest tu Meksykańska Restauracja w Krakowie, w której nie robiono żadnych problemów. Niektóre nie wpuszczają nawet do ogródka. Kuriozalną sytuację przeżyliśmy parę lata temu, kiedy w Krakowie w Gruzińskim Chaczapuri, nie wpuszczona nas do środka restauracji, kiedy mieliśmy już podane dania i nagle rozpętała się burza – musieliśmy siedzieć w deszczu, z jedzeniem i psem. Ale pies to zwierzę i – choć nie pochwalam – to rozumie, że niektórzy nie wpuszczają ich do restauracji, dlatego zawsze grzecznie pytam i szukam restauracji z ogródkiem, choć tu pojawia się problem palących (choć sam pale fajkę to jednak nie pochwalam palenia przy jedzeniu)..
Dzieci to jednak nie zwierzęta, a jak to wygląda z nimi? Otóż większość restauracji i kawiarni nie jest przygotowana na rodziny z dziećmi. Trudno znaleźć krzesełko dla dziecka, nie uświadczysz też jakiś zajęć dla dzieci – np. kolorowanek, zabawek (można je dostać np. w Swojskim Smaku i w Meksykańskiej Pueblo w Gdyni).Brak miejsc dla spokojnego nakarmienia czy przewinięcia dzieci – nie tylko w lokalach, ale w przestrzeni miejskiej wielu miast. Wracając do lokali – ustawienie stolików często uniemożliwia wjazd z wózkiem. W ogródkach nikt nie zwraca uwagi na dzieci i głośne rozmowy z przekleństwami oraz papierosy są na porządku dziennym. Rzadko zdarza się menu dla dzieci (np. zmniejszone porcje, mniej przypraw etc), a jeśli jest sprowadza się do nuggetsów z kurczaka z frytkami. Również traktowanie ze strony innych klientów jest podobne do tego opisywanego przeze mnie w przypadku kościoła – krytyczne szepty, kiwanie głową czasem przytyk…
Czy naprawdę muszę się wstydzić, że mam cudowną rodzinę?
Komentarze sprowadzają się do stwierdzeń, że to bezstresowe wychowanie (bo nie leję dziecka przy każdej okazji), albo że wredni rodzice, bo ciągają dziecko po świecie, zamiast zostawić z babcią albo u niani i odpocząć.
Komentarze sprowadzają się do stwierdzeń, że to bezstresowe wychowanie (bo nie leję dziecka przy każdej okazji), albo że wredni rodzice, bo ciągają dziecko po świecie, zamiast zostawić z babcią albo u niani i odpocząć.
Największy zawód spotkał mnie jednak dziś w Loch Camelot w Krakowie. Bywam tam przy każdej okazji, kiedy tylko zawitam do tego miasta – czyli od 15 lat kilka razy w roku. Jest dla mnie i mojej kochanej Magdy miejsce symboliczne, takie „nasze”. I dziś, kiedy przyszliśmy do lokalu i usiedliśmy jak zwykle w ogródku, w raz z psem i dójką synów, staliśmy się „tym stolikiem”. „Tym” czyli problematycznym – bo dzieci gadają, jest wózek, bo jeden ze szkodników grymasi, a drugi chce wyjść z wózka, a pani wózek przeszkadza… „Tym” czyli nieobsługiwanym, aż do zniechęcenia. I tak się stało – kiedy inni klienci, którzy przyszli wraz z nami lub po nas, otrzymali już swoje zamówienia my, dostaliśmy tylko, rzucone na stół, jedno (sic!) menu. A potem jakbyśmy nie istnieli – trzy kelnerki mijały nas kilkukrotnie i usilnie starały się nie zauważyć. Może przeszkadzaliśmy innym klientom, może kelnerki nie lubią dzieci. Nie wiem, ale pani kierowniczka sali na moją uwagę, potrafiła tylko odpowiedzieć, ze nie było jej wtedy na sali i nie wie co się tak naprawdę wydarzyło. Nie usłyszałem nawet przepraszam. Był to pierwszy, od 15 lat, mój pobyt w Krakowie, kiedy nie wypiłem kawy/herbaty w Loch Camelot.
Czy muszę się wstydzić, że mam dwójkę synów żonę i psa?
Wstydzić się rodziny? Dla mnie to nie do pomyślenia, choć wiadomo, że wszyscy są różni i mają różne zachowania więc czasami można czuć zażenowanie, ale nie w Twoim przypadku. Dlaczego? Bo po opisie wnoszę, iż masz naprawdę wspaniałą i kochającą rodzinkę, pies na pewno też czuję do Ciebie miłość i oddanie. Nigdy nie można przejmować się "dziwnymi" reakcjami ludzi. Czasami wygląda to tak, jakby oni nigdy nie mieli 2 czy 3 lat. Co za różnica kto jaki ma wiek skoro miesięczne niemowlę i 70-letni staruszek to tak samo człwoiek. Należą mu się tę same prawa i taka sama troska. Nie przejmuj się, jeżeli uważali w restauracji wasz stolik za "problematyczny". W tamtej chwili to oni chyba mieli problem ze sobą. I to duży. Ale jestem pewna, że to wiesz :). Trzymaj się, zawsze i wszędzie :)
OdpowiedzUsuń