środa, 20 września 2017

Jedno słowo - Budapeszt

Już kiedyś wspominałem, że największe wrażenie robią na mnie miasta będące drzewiej częścią imperium Habsburgów. Najpierw zakochałem się w Krakowie. Później był, stanowczo za krótki, pobyt we Lwowie. Następnie czeska Praga. Wreszcie, w minione wakacje, 15 rocznicę ślubu postanowiliśmy (z żoną) spędzić w Budapeszcie. Nie zawiodłem się.


Nie będę szczegółowo opisywał miejsc, które odwiedziliśmy w stolicy Węgier podczas tygodnia pobytu. Były to bowiem, w większości, tzw. must see. Wzgórze zamkowe ze starówką, góra Gellerta, Parlament, katedra św. Stefana, muzea, starożytne Aqincum etc etc. To wszystko możecie przeczytać w przewodnikach. Wolę skupić się na wrażeniach i wydarzeniach, których byłem uczestnikiem.
Pierwsza rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy to niezwykłe podobieństwo do Polski. Pod względem wyglądu ulic, roślinności etc. Takie pierwsze wrażenie. 
Budapeszt, mimo znanego sprzeciwu władzy centralnej co do obecności imigrantów na Węgrzech, jest typowym przykładem multi-kulti. Masa obcokrajowców z wielu państw europejskich i nie tylko. Rosjanie, Francuzi, Polacy, tak samo jak u nas głośni i pijani Anglicy przeplatają się z Chińczykami, Japończykami czy przybyszami z Bliskiego Wschodu. Co mnie bardzo zadziwiło, to duża liczba Włochów. Co więcej wśród osób z usług i handlu powszechna jest znajomość języka włoskiego i swobodniejsze operowanie nim niż angielskim.
Miasto jest bardzo rozwarstwione pod względem zamożności. Wśród najdroższych samochodów i super ubranych ludzi jest masa bezdomnych i to w samym centrum. Nie są nachalni - przez tydzień przemieszczania się po Budapeszcie tylko dwukrotnie poproszono nas o jałmużnę. Za to bezdomni żyją, śpią na skwerach, między torami tramwajowymi, pod sklepami. Tam rozwieszają swoje pranie, gotują etc. Nikomu to nie przeszkadza i nikt na to nie reaguje.
Mimo posiadania przepysznej i bogatej kuchni trudno jest znaleźć dobrą węgierską restaurację dla „lokalesów”. Oczywiście jest sporo restauracji oferujących węgierskie dania, ale są one robione typowo pod turystów. Sami Węgrzy, których pytaliśmy - gdzie oni chodzą jeść - wolą włoskie, chińskie czy indyjskie jedzenie. To spory zawód. Miałem bowiem nadzieję na smakowanie prawdziwych, węgierskich potraw, a nie tylko langosów z fast foodów, jednego gulaszu z galuszkami tudzież - skądinąd pysznych - wariacji nt. palacsinta. Trochę szkoda.
Nie zawiodły natomiast słodycze. Byliśmy w dwóch kawiarniach-cukierniach - Muvesz i Ruszvurm. Pierwszą polecił znajomy z Facebooka (Dzięki Panie Michale!) i jest to najdłużej istniejąc a w jednym miejscu kawiarnia w Budapeszcie. Kawa nie powalała, ale ciasta - niebo w gębie. Ruszvurm natomiast to najstarsza kawiarnia w stolicy Węgier, i stąd właśnie dostarczano do Wiednia kremówki dla Sisi. Muszę przyznać, że nasze, „papieskie” nie mogą się z budapesztańskimi równać.
Mimo wielu sygnałów i informacji o sympatii Węgrów do Polaków, nie spotkałem się z jakimiś wielkimi przejawami tejże. Nie żebym się spodziewał, bo - wbrew pozorom - należę do ludzi sceptycznych, ale byłem ciekaw jak to jest w rzeczywistości. Autochtoni nie znają Polskiego i nie traktują nas z jakąś wyraźną atencją. Co innego oficjalnie - w przypadku muzeów czy pomników wielokrotnie pojawia się element współpracy. Raz tylko sprzedawca wędlin na hali targowej wyraźnie się ucieszył, kiedy usłyszał, że jesteśmy lengyelek. 
Nie jestem może jakimś globetrotterem ale w kilku miejscach w Europie byłem i chcę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że Budapeszt jest najlepiej skomunikowanym miastem w jakim byłem. Cztery linie metra (w tym najstarsza na kontynencie), tramwaje, trolejbusy, autobusy, statki na Dunaju. Wszystko w jednym bilecie tygodniowym za równowartość ok. 70 zł. Metro co 4 minuty najrzadziej, tramwaje co kilka minut. Super oznakowane przystanki przesiadkowe. Ogromna łatwość w poruszaniu się - na prawdę niesamowite.
Przechadzając się wieczorami po Budapeszcie, niekoniecznie w ścisłym centrum, czuliśmy się bardzo bezpiecznie. Podobnie jak w Pradze. Pewnie, tak jak wszędzie, jest tu zbrodniczy margines, ale nie ma poczucia zagrożenia, które towarzyszyło nam np. 5 lat temu w Paryskim Sant Denis. 
20 sierpnia Węgrzy obchodzą święto św. Stefana. Z tej okazji na placu przed katedrą odbyła się uroczysta Msza św. I procesja z ręką św. Stefana. Niesamowite przeżycie wspólnoty (były też polskie flagi) i możliwość poznania pewnego zwyczaju i folkloru. Na tę bowiem uroczystość przybywają do Budapesztu przedstawiciele wielu regionów w swoich strojach ludowych. Wieczorem zaś pod parlamentem odbył się pokaz sztucznych ogni.
Czegoś takiego nie widziałem. Cztery mosty na Dunaju zamknięte dla ruchu kołowego, na każdym kilka tysięcy osób. Ogromne tłumy wzdłuż rzeki i na wzgórzach Gellerta i Zamkowym. Dwudziestopięciominutowy pokaz z podkładem muzycznym. I te tłumy ludzi. 
Zboczenie zawodowe spowodowało, że zwracałem baczną uwagę na politykę historyczną Węgrów. I, z dużym zdziwieniem, stwierdziłem, że jest ona trochę  odmienna od naszej. Mianowicie Węgrzy są dumni z całej swej historii i wszystkich postaci poza komunistami i strzałokrzyżowcami. Ale komunizmu nienawidzą bardziej. Za to czczą wszystkie ważne postaci ze swej historii - i tych, którzy walczyli z Habsburgami i tych, którzy się z nimi dogadywali w XIX w. I Marię Teresę, która odbudowała królestwo Węgierskie, choć ostatecznie doprowadziło to do uzależnienia Magyarów od Habsburgów. I admirała, regenta Horthyego, i Cesarzową Sisi i bł. Cesarza Karola etc. Zapewne w kręgach specjalistów toczą się na Węgrzech jakieś spory, ale w przestrzeni publicznej wszyscy mają swoje miejsce w historii. Najbardziej rzucającym się w oczy elementem polityki historycznej jest masowe upamiętnianie powstanie z 1956 roku. Po całym Budapeszcie rozsiane są monumenty związane z tym wydarzeniem. Stolica Węgier, pod względem pomników, przypomina mi trochę Londyn, gdzie na każdym skwerku znaleźć można przypomnienie jakiejś postaci lub grupy ludzi czy wydarzenia. Ciekawostką jest pomnik ku czci Armii Czerwonej pozostawiony na Placu Wolności, w pobliżu parlamentu. Na tym samym placu ustawiono figurę Ronalda Reagana, niejako idącą od strony Parlamentu ku wspomnianemu pomnikowi.  
To co powyżej to jedynie wycinek przeżyć i wrażeń jakich doświadczyliśmy podczas tygodnia w Budapeszcie. Serdecznie polecam odwiedzenie stolicy naszych „bratanków”, a i sam mam nadzieję jeszcze tam wrócić.

Uzupełnienie.
Zupełnie zapomniałem o ważnej informacji  jaką chciałem zawrzeć w powyższym wpisie. Otóż przygotowując się do wyjazdu poszukiwałem wszelkich informacji na temat lokalnych zwyczajów, żeby nie popełnić gafy. I nigdzie (przewodniki, artykuły, strony internetowe) nie spotkałem się ze wzmianką, że w lokalach dolicza się 10% do rachunku jako serwis. Nie znajdziecie też tej informacji w menu restauracji.








Brak komentarzy :

Prześlij komentarz