Język służy przede wszystkim komunikacji.
Nawet literatura piękna czy poezja są formami komunikacji. Jednak w polityce
czy publicystyce czystość, jasność i precyzja, a więc i przystępność języka ma wyjątkowe
znaczenie.
Niestety, wydaje się, że problemem
dzisiejszych konserwatystów, czy też, szeroko pojętej, prawicy, jest właśnie
język jakim się posługuję publicyści, liderzy czy politycy.
Widzę tu mianowicie dwa podstawowe błędy.
Pierwszym jest dobrowolne przyjęcie języka lewicy, drugim korzystanie z języka
niezwykle eklektycznego. Ale po kolei.
Od powojnia Polakom jest narzucany sposób
wyrażania myśli, który nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością, zwłaszcza w
sferze idei czy polityki. Tenże lewicowy język jest twórczo rozwijany przez
kolejne pokolenia obecnych czytelników Krytyki Politycznej. I tenże właśnie
sposób komunikowania został bezrefleksyjnie przyjęty przez środowiska
konserwatywne. Kilka lat temu pisał już o tym bodajże prof. Krasnodębski na
łamach Rzeczpospolitej, nie jest więc to uwaga oryginalna. Polska prawica nie
potrafi stworzyć własnego języka przekazu, ale ulega temu, który jest i próbuje
go „konserwatyzmować”, że użyje takiego neologizmu.
Przykład – „Zabijanie dzieci nienarodzonych”,
której to nazwy konsekwentnie używają tylko ruchy obrony życia, publicyści
prawicowi zaś używają słów „aborcja”, „zabieg”, „przerwanie ciąży”.
Inny przykład – Prawa Człowieka, twór
zdecydowanie o charakterze i genezie lewicowej, pod hasłem którego ogranicza
się prawa konserwatystów na rzecz homoseksualistów, ogranicza się prawo rodziny
do wychowywania dziecka zgodnie z własnym światopoglądem etc. Pamiętam debatę,
bodaj w Studiu Otwartym, między marszałkiem Markiem Jurkiem a jakimiś lewakami,
których już nie pomnę na temat możliwości pracy zadeklarowanego homoseksualisty
na stanowisku nauczyciela. Marszałek bronił oczywiście zakazu takowej
możliwości jednak swoją argumentację oparł na Prawach Człowieka i musiał
przegrać, bo twórcy tychże czują się w tym temacie jak ryba w wodzie. W
późniejszej dyskusji na facebooku Marszałek Jurek tłumaczył mi, że on inaczej
rozumie Prawa Człowieka niż lewactwo. Zapomniał widać, ze on nie mówił do
siebie, ale do widzów, a ci, w większości po WOSie w szkole, rozumieją Prawa
Człowieka tak jak, wszelkiej maści, socjaliści.
Faktem jest, że pewne słowa czy też zbitki
wyrazowe mają inne znaczenia rzeczywiste, niż przekazują nam lewicowe
przekaziory czy szkoły (exemplum: faszyzm, faszysta czy tolerancja), ale musimy
z tym żyć, więc z jednej strony należy walczyć o przywrócenie słowom ich
znaczeń, z drugiej tworzyć własny język przekazu. Jasny i czytelny, odrzucający
powszechnie obowiązujący lewicowy sposób patrzenia na świat. Trzeba wychodzić
od pryncypiów, potrzeba pracy u podstaw.
I znów przykład. Debata nad podwyższeniem
wieku emerytalnego – przeszukałem internet oraz część prasy i nikt (jeśli się
mylę proszę o kontakt) nie zadał podstawowego pytania – Dlaczego, w ogóle,
jakiś minister czy premier tudzież parlamentarzysta ma decydować o tym, ile lat
mam pracować? A przecież to nie minister daje emeryturę, tylko przez większość
życia jestem zmuszony do oddawania własnych pieniędzy. To jest rzeczywisty
punkt wyjścia, ale nikt z tzw. Konserwatywnych czy prawicowych publicystów nawet o tym nie pomyślał.
Trzeba przestawić swój sposób myślenia.
Odrzucić lewicową narrację i przywrócić słowom ich znaczenia oraz mówić
tak-tak, nie- nie.
Drugi problem, o którym wspomniałem na
początku zafrapował mnie podczas czytania przeróżnych konserwatywnych/prawicowych
periodyków.
Odnoszę czasem wrażenie, że tworzą je zakompleksieni
doktorzy, w sensie z dr. przed nazwiskiem. Doświadczenie nauczyło mnie, że
bowiem, że świeżo (bardziej lub mniej) upieczony dr. musi co i rusz, przed
całym światem, a zwłaszcza sobą, udowadniać jaki on to mądry.
Jak to się ma do grzechów prawicy? Otóż
używając w debacie języka naukawego (czyli sprawiającego wrażenie naukowego, co
w rzeczywistości sprowadza się do zastąpienia niektórych słów mniej znanymi
synonimami) odrzucają od siebie czytelników, zamiast ich edukować.
Bowiem konserwatywne czasopisma, które roszczą
sobie intencje kształtowania społeczeństwa (bo po cóż innego tworzy się
pismo!), wydają się być w rzeczywistości skierowane do wąskiego grona
specjalistów lub sympatyków. I wygląda na to, że twórcy nie zdają sobie z tego
sprawy prezentując wysokie samozadowolenie.
Nie jest dobrze jeśli w jednym z pism czytam
takie potworki językowe:
„W efekcie przynależność do rodziny czy narodu
staje się sprawą woluntarnej jednostkowej decyzji, nawet jeśli sama
instytucjonalna możliwość tej decyzji nie byłaby możliwa, gdyby nie to, że
przez wieki wspólnotowe identyfikacje wcale nie były dobrowolne.”
Inny cytat:
„Kolejnym postulatem emancypacyjnym stało się
więc ustanowienie Ja relacyjnego, wolnego od anachronicznej opresji
tradycyjnej, czyli arbitralnej i opresywnej, kultury.”
Zmasakrowany język polski. Zadziwia to
zwłaszcza w kontekście faktu, że tekst, z którego zaczerpnąłem cytaty sąsiaduje
z tekstem prof. Krasnodębskiego, który jest trafny, prosty i czytelny, bez
zbędnej pseudonaukowości i bez przewagi skomplikowanych synonimów słów
potocznie używanych. Pytam więc ja, czytelnik, człek troszkę kształcony (nie
chwaląc się) – dlaczego tak niestrawne muszą być niektóre artykuły w
Christianitas, 44, Rzeczach Wspólnych, Frondzie etc? Chwalebnym wyjątkiem są tu
Arcana. W ten sposób na pewno nie dotrzecie do rzesz młodszych i starszych, których
pociągają poglądy Tuska, Palikota….
Dlatego, moi drodzy konserwatywni publicyści młodego
pokolenia, piszcie dla innych – czytelników – a nie dla siebie i własnej
satysfakcji. Prostota to nie prostactwo. Jeśli zastąpicie słowo konwencjonalne związkiem
„ogólnie przyjęte”, słowo subiektywizm – prywatą, woluntaryzm – wynikającym z
woli to korona tytułów przed nazwiskiem z głowy Wam nie spadnie.
Jestem człekiem starej daty (a czasem, bywa, że "pod dobrą datą"), więc pamiętam czasy, gdy wprowadzano reformę emerytalną za (ło)buzka i mówiono nam wtedy, że każdy będzie miał ogląd co do stanu konta emerytalnego i będzie mógł wyjmować zeń wtedy, gdy zechce. Bo konta będa indywidualne i nie będzie już placenia na emerytury rodziców.
OdpowiedzUsuńA co do aborcji: w czasach nielegalnej aborcji, tudzież w przedwojennej Polsce nie mówiło sie o tym procederze per "zabijanie nienarodzonych". Świadomość nikczemności tego czynu dawno nie była tak duża jak obecnie. Już sam ten fakt jest zwycięstwem autentycznych obrońców życia.
Janusz Korwin-Mikke mówi właśnie takie rzeczy, że czemu ktokolwiek ma decydować o moich pieniądzach, które ja zarabiam, które ja wpłacam - czemu ktokolwiek ma zmniejszać i zwiększać emeryturę - umawiałem się na konkretny wiek. Pyta on: "Czemu ktokolwiek ma decydować o moich pieniądzach, o tym jak ja mam je wydać?".
OdpowiedzUsuńPolecam materiał (troszkę dygresyj):
http://www.youtube.com/watch?v=N4r2ba83MfE