W tym roku szkolnym uczniowie trzecich klas gimnazjum będą
pisali nowy egzamin. Nowość polega na
rozłączeniu przedmiotów. Miast dotychczasowych części humanistycznej i
matematyczno-przyrodniczej będą cztery: język polski, historia z wos oraz
matematyka i przyroda.
Działanie to jest, swoistym, przyznaniem się do błędu
współczesnych edukatorów, którzy – jeszcze do niedawna – stwierdzali, że uczeń
gimnazjum powinien posiąść ogólna wiedzę o świecie i ją wykorzystać w praktyce,
a nie rozdzielać jej na poszczególne dziedziny.
Jako historyka, początkowo ucieszyła mnie ta zmiana.
Dotychczas bowiem, dla utylitarnie nastawionej, dzisiejszej młodzieży, nie było
dużej motywacji do nauki historii. Padały stwierdzenia, że to niepotrzebne, że
się nie przyda, że po co, jak nawet na egzaminach historia pojawia się
sporadycznie. Oczywiście, dobry nauczyciel ma swoje metody i instrumenty,
dzięki którym może zachęcić uczniów do nauki, jednak atmosfera specjalizacji i
użyteczności (vulgo: ewentualnego, przyszłego zarobku) nie sprzyja nawet
najlepszym pedagogom. Uczniowie mogą lubić lekcje, z przedmiotu, który nie jest
ich pasją, lecz nie przekłada się to na ich wiedzę czy umiejętności – na
zasadzie fajna, ciekawa lekcja, ale fizyka to jest to.
Reforma egzaminu dała nauczycielowi historii dodatkowy atutu
– wszyscy go zdają.
Cieszyło mnie to do momentu, w którym nie zobaczyłem informatorów zawierających
szczegółowe wymagania i przebieg egzaminu. I oto okazuje się, ze egzamin z
historii i wos (podobnie jak z przedmiotów przyrodniczych - w tym z fizyki czy chemii [sic!]) ma
składać się tylko z zadań zamkniętych! W większości są to testy wielokrotnego
wyboru, gdzie prawidłowa odpowiedź jest tylko jedna.
Jaki to ma skutek? Uczeń może „strzelać”, albo dojść do
odpowiedzi droga eliminacji (co nie jest jeszcze takie złe), ale nie musi
posiadać wiedzy czy umiejętności. Testy te nie są wymagające – nie wymagają
interpretacji, chronologii, myślenia, łączenia wydarzeń w związki
przyczynowo-skutkowe. Wystarczy, jak do testów na prawo jazdy, „przeroboć”
odpowiednią ilość zadań.
Mamy więc kolejną reformę, która czyni z nauczycieli
szkoleniowców prowadzących kursy przygotowujące do egzaminów. Kolejna porażka
pani minister Hall. Co na to nowa minister? Czy pójdzie tą samą drogą, czy może
zacznie odwracać tendencję. Szczerze wątpię.
Całkowicie i szczerze popieram Pana tok myślenia. Edukacja dzisiejszej młodzieży zmierza w nieokreślonym kierunku, kierunku porażki... Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń