Dziś w mojej parafii przebywały siostry z bezhabitowego zgromadzenia, którego nazwy – niestety – nie zapamiętałem. Po ogłoszeniach duszpasterskich jedna z sióstr opowiadała o ich pracy na misjach w Rwandzie. Opowieść ta wywołała we mnie mieszane uczucia i pewne refleksje, którymi chcę się podzielić.
Otóż, wspomniana siostra, rozpoczęła swoją narrację od ukazania warunków życia mieszkańców Rwandy, opisując ich domy (lepianki kryte liśćmi) oraz życie (śpią na matach, gotują na ogniu i kamieniach), jako coś przerażającego. Nie byłem, co prawda, w krajach tzw. trzeciego świata, ale choćby z programów Cejrowskiego wiem, że sposób życia jest ściśle zwiany z warunkami klimatycznymi i otaczającą przyrodą, a nie koniecznie z biedą. Sposób budowania domostw czy spania to pewna tradycja, która jednocześnie jest mądrością pokoleń i najlepszym sposobem życia w danym miejscu. Nie da się przeszczepić, naszych, europejskich metod na grunt Afryki czy Ameryki Południowej – inny klimat, inna fauna, flora, inna – wreszcie – mentalność ludzi.
Kolejnym punktem opowieści były wojny, które przetaczają się przez kraj i władze, które nie interesują się losem obywateli. Oczywistością jest, że wojna to rzecz straszna, zwłaszcza dla bezbronnych cywili – kobiet i dzieci. Ale wolałabym aby świat zajął się przyczynami, a nie skutkami. I wolałbym aby Kościół na misjach zajmował się trochę innymi rzeczami, ale o tym za chwilę. Przecież wojny czy sposób sprawowania rządów w Afryce jest ściśle zwiany z mentalnością mieszkańców, a jednocześnie skutkiem czegoś o czym niektórym nie wypada wspominać – dekolonizacji. Biały człowiek jest ukazywany jako ciemiężca i tyran biednych Afrykańczyków. I pewnie jest w tym odrobina racji – w takim sensie, że wszędzie zdarza się margines zła. Jednak dopóki Afryka była pod panowaniem białych był tam porządek, spokój i możliwość zarobienia. To właśnie biały człowiek ukazał autochtonom bogactwo ich ziemi – złoża mineralne, zabytki czy wreszcie turystykę. To biały człowiek przyniósł ze sobą cywilizację, pojęcie państwa, zarobek. Podkreślę jeszcze raz – zapewne wiązał się tym też wyzysk, złe traktowanie etc. ale wydaje się, że - tak jak wszędzie – był to margines. Teraz zaś, od lat 60 tych, przepojonych lewackimi rewolucjami, biały człowiek zostawił Czarnych im samym (a najpierw ZSRS) i śle miliony (o ile nie miliardy) dolarów w pomocy humanitarnej. Nikt jednak nie mówi o pomocy strukturalnej – zamiast dawać rybę, trzeb dać wędkę. Bo po co ryba dana kacykowi, który wyżywi siebie i rodzinę, a nadwyżki sprzeda zamiast rozdać. A tak właśnie dzieje się z większością tzw. pomocy humanitarnej. Trafia w ręce lokalnych kacyków lub nawet „demokratycznych” rządów, które otrzymane za darmo – sprzedają, a ludzie na prowincji i tak klepią biedę i tak. Więc może zamiast załamywać ręce nad biedą Czarnych, należy przyznać, ze dekolonizacja była zła i podjąć kroki w celu pomocy, ale strukturalnej – zawiązywanie spółek, tworzenie firm, eksploatację na warunkach wolnego rynku. Notabene na temat dekolonizacji jej sutków wspaniały esej napisał Waldemar Łysiak i zamieścił w książce Wyspy Bezludne – „Ballada o czarnym makapho i o duchach”.
Trzecia refleksja natury bardziej ogólnej. Siostra misjonarka pięknie opowiadała, o życiu i udrękach ludzi w jej wiosce. O pomocy jaką niosą – leczenie, edukacja etc. Jednak – co zwróciło moją uwagę – ani razu nie wspomniała o ewangelizacji, nauczaniu religii, chrztach, nawróceniach. Nie neguję potrzeby cywilizowania tych obszarów, ale Kościół jest misyjny w sensie nauczania, a reszta ma być przy okazji. Chrystus powiedział: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię”, a nie „Idźcie na cały świat i leczcie, edukujcie, budujcie studnie, domy etc.” Niestety misjonarze – wydaje się, bo nie jest to pierwszy przypadek kiedy słyszę z ust misjonarzy o, przede wszystkim, pomocy materialnej, a wcale o nauczaniu – zapominają kim są i Kogo reprezentują. Odnoszę wrażenie problemów z Eklezjologią wśród misjonarzy. Być może widząc nędzę tamtych ludzi, a drugiej strony mając wpojone posoborowe ujęcie „Człowiek drogą Kościoła”, przedkładają sprawy materialne nad duchowe. Tak jakby zapominali co jest tak naprawdę ważne – czy pełny brzuch czy Chrystus w sercu tych ludzi? Pewnie, że najlepiej by było jakby szło to w parze, ale trzeba pamiętać, że Chrystus powiedział też „ubogich ZAWSZE będziecie mieć wokół siebie”, co znaczy, że nie nakarmimy wszystkich pokarmem ziemskim, a rolą Kościoła i jego misjonarzy jest – przede wszystkim – karmienie ludzi Chrystusem.
Zgadzam się w większości, jednak nie we wszystkim. Pragnę polemizować ze stwierdzeniem, że misje ewangelizacyjne nie powinny nieść pomocy materialnej - rzecz jasna do pewnego momentu. Kiedyś miałem przyjemność oglądania dokumentu o siostrach zakonnych pracujących w Syberii, gdzie szeroko pojęte ubóstwo (już nie piszę 'bieda') widoczne było na każdym kroku. W tamtejszych sierocińcach i miejscach, gdzie można było schronić się przed zimnem i ogrzać przy ogniu dopiero odpowiedni ludzie nauczali o Chrystusie. Wyobraźmy sobie nas samych, kiedy jesteśmy głodni. Trudno jest nam się skupić na czymkolwiek, prawda? Dlatego na pierwszym miejscu idą akty miłosierdzia względem ciała, ponieważ nie możemy od każdego człowieka wymagać heroicznej walki ze swoim ziemskim wcieleniem. Dopiero później, po zaspokojeniu wszystkich podstawowych potrzeb możemy zasiać ziarno - w naszym mniemaniu - na najlepiej przygotowanej glebie.
OdpowiedzUsuńUważam jednak, że budowanie szkół, w których europeizujemy ludzi, może nie wbrew ich woli, ale wykorzystując ich niewiedzę, że czas poświęcony na naukę czytania i pisania bezpowrotnie zjada cenne dni na przyswajanie wiedzy o przetrwaniu w natywnym środowisku. A propos Wojciecha Cejrowskiego; przypomina mi to opowieść podróżnika o akcji UNICEF-u przesyłania wody pitnej w beczkach do Amazonii. Proszę sobie wyobrazić ile hektolitrów wody zdatnej tylko do spłukiwania toalet otrzymała Ameryka Południowa. W tamtejszym klimacie każda woda stojąca staje się akwarium dla bakterii z powietrza, zarodników owadów i wszystkiego, co będzie miało z nią kontakt, a wysoka temperatura ekstremalnie skraca czas oczekiwania na negatywne rezultaty.
Misja z głową - lecz nie mimo wszystko.
Drogi Anonimie - nigdzie nie napisałem, że nie mają nieść pomocy materialnej i postępu cywilizacyjnego. Ja tylko zwracam uwagę na proporcje i priorytety. Moim zdaniem najpierw powinno być głoszenie Ewangelii, a - niejako - przy okazji pomoc i rozwój.
OdpowiedzUsuńUczyc ludzi filozofii chrzescijanskiej ma byc wazniejsze od ich nakarmienia? Kazdy buszman, eskimos albo noworodek ktory jeszcze nie mial "szczescia" uslyszec o chrzescijanstwie (lub kazdej innej chorej ideologii, ktora bardziej ludzi dzieli niz do siebie zbliza) jest blizej prawdy niz "nawrocone" individuum...Dlatego uczacy milosci kosciol niech biednych i potrzebujacych wspomaga dalej, bo nikt tak do konca nie wie, czy to nasze zycie tu i teraz nie jest wszystkim co mamy!
OdpowiedzUsuń