środa, 29 stycznia 2014

Co się dzieje na Ukrainie?

Nie jestem specjalistą od spraw wschodnich, jednak media tyle o tym trąbią, że jako statystyczny Polak, znający się na wszystkim, i ja postanowiłem co nieco skrobnąć w temacie.

Zadziwiające jest, że (niemal) wszystkie media w Polsce mówią w temacie Ukrainy to samo. A jak wszystkie media są ze sobą zgodne "wiedz, że coś się dzieje".

O sprawie przypomniał mi we wtorek widok zdjęć zamordowanych na Majdanie, kwiatów i zniczy pod tablicą ku czci ofiar Wielkiego Głodu, która znajduje się przy Cerkwi Greckokatolickiej w Krakowie. Poległych żal. Każda śmierć to tragedia. Zwłaszcza, że doniesienia o ich śmierci przypominają nasze lata 1970 czy 1981.

Jest jednak kilka wątpliwości, które mną targają w kwestii Ukrainy, i które nie dają mi spokoju. Może fakt, że jestem „wyznawcą” realpolitik i takie, „romantyczne”, zrywy budzą moją, daleko posuniętą, ostrożność i obawę, powoduje, iż patrzę na to trochę chłodniejszym okiem.

O co właściwie chodzi walczącym? I jaki interes ma Rzeczpospolita, żeby się w tę rewolucję angażować?

Ale od początku.

1. Julia Tymoszenko. Można powiedzieć, że spiritus movens obecnych zamieszek. To przez domaganie się jej zwolnienia przez Unię, jako warunku wstępnego rozmów, prezydent Janukowycz zwrócił się ku Rosji. Wszyscy wiedzą, że była premierem i że siedzi w więzieniu, a właściwie koloni karnej. Tymoszenko to też jedna z ikon”pomarańczowej rewolucji”, ale i skazana za defraudację i szkody jakie Ukraina poniosła w związku z niekorzystną umową z Rosją. Podejrzana jest także o zlecenie zabójstwa. Nigdzie nie znalazłem żadnego, nawet pośredniego dowodu niesprawiedliwości czy bezprawności postępowania wobec niej. Działania polityczne Europy w tej sprawie przypominają mi reakcje władców europejskich na rewolucję antyfrancuską w  1789 r. Początkowe zadowolenie z osłabienia jednego z najpotężniejszych państw kontynentu, wraz ze ścięciem Ludwika XVI ustąpiło miejsca strachowi, ze u nich może dojść do tego samego.  Tu chyba jest podobnie - obawa przed niebezpiecznym precedensem - rządzący Europą boją się, że ktoś może się upomnieć o ich głowy.

2. Zadziwia mnie zbieranina polityczna na tzw. Euromajdanie. Zwolennicy Unii protestują razem z różnej maści nacjonalistami, Banderowcami etc. Czy oni też chcą wejść do struktur unijnych? Jaki interes mają nasi „prawicowi” politycy w pozowaniu na tle flag nacjonalistów, dla których mordercy Polaków na Wołyniu to bohaterowie? Nie odmawiając, bowiem, braciom Kaczyńskim patriotyzmu i dobrych chęci (choć już realizacja budzi sporo sprzeciwu) dwóch rzeczy im zapomnieć nie mogę - odpuszczenia sprawy Jedwabnego oraz przemilczanie tragicznych zbrodni na Kresach (zwłaszcza na Wołyniu) na rzecz poprawnych stosunków z Ukrainą. I nadal nic się nie zmieniło. Niestety.

3. Pomimo, że sami, na co dzień, doświadczamy „dobrodziejstw” Związku Socjalistycznych Republik Europejskich - od gospodarki począwszy (zamykanie zakładów, paraliż rybołówstwa), poprzez idiotyzmy konsumenckie (żarówki, wędzona kiełbasa) po kwestie światopoglądowe (promocja zabijania nienarodzonych, homoseksualizmu,  genderyzm etc.), chcemy w to bagno wciągnąć Ukrainę.  Jak to jest, że dziennikarze i politycy konserwatywni (czy inaczej mówiąc „prawicowi”) z takim zaangażowaniem piętnując działania Unii jednocześnie angażują się na rzecz przyjęcia Ukrainy (i przekonania jej władz do przystąpienia) do Eurosojuza? Parafrazując wicepremierę (nb. applowski Pages mi to podkreśla) Sorry, ale wg. mnie nie większej różnicy między Rosją a Unią. I tu i tu bandyctwo tylko na Zachodzie w białych rękawiczkach i z gębą pełną demokracji i wolności, a na Wschodzie w sposób imperialny i turański. Więc jeśli Ukraińcom bardziej opłaca się iść z Rosją to ich sprawa. Ale, jak mniemam, nasi „niepokorni” są zafascynowani ideami Piłsudskiego, które nijak nie przystają do współczesności. Marszałek bowiem, pomijając inne niedociągnięcia Jego planów w polityce międzynarodowej, nie przewidział II wojny światowej, ludobójstwa Ukraińskiego na Polakach i 40 lat komunizmu na tych terenach.

4. Nieodparcie też widzę obraz sprzed wieków. Kiedy na Ukrainie wybuchają rewolucje to najbardziej na tym traci Rzeczpospolita. O Wołyniu już wspominałem, teraz czas na tzw. powstanie, a właściwe bunt Chmielnickiego. Jakie były skutki prób porozumienia, zamiast bardziej zdecydowanych działań? Oderwanie od Rzeczypospolitej części Ukrainy na rzecz Rosji (tu zresztą sami Kozacy dostali nauczkę). Wojna z Rosją. Osłabienie i Potop Szwedzki. Wyniszczenie gospodarcze, utrata rynków zbytu na zboże, rozwój oligarchii magnackiej, osłabianie władzy króla etc. etc.

Miejmy nadzieję, że tym razem skończy się inaczej i Polska nie stanie się ofiarą konfliktu z Rosją, albo nie zostanie Rosji sprzedana przez „przyjaciół” z Unii.


Pożiwiom - uwidim.

środa, 22 stycznia 2014

Dokąd zmierza Christianitas?

Skrócona i mniej uładzona wersja poniższego tekstu pojawiła się jakiś czas temu na facebooku jako komentarz do wypowiedzi pana dr. Pawła Milcarka. Pozostała bez odzewu.

Oto garść przemyśleń dotyczących obecnej kondycji pisma Christianitas i środowiska autorów, które je tworzy. Otóż odnoszę wrażenie, że Pan dr Milcarek jak i całe środowisko Christianitas żyje sobie w jakiejś ułudzie, w innym świecie. Chodzą do kościoła na Msze trydenckie, korzystają z sakramentów w dawnej formie jeżdżą na rekolekcje do tradycyjnych benedyktynów do Francji i właściwie odgradzają się od tego co się dziś dzieje w Kościele. Jakby nie zauważali, powiedzmy delikatnie, dziwnych czy też niezrozumiałych działań Ojca św. Franciszka; jakby nie widzieli, że „tradycja” ma się teraz znacznie gorzej i, tak jak za Benedykta księża deprecjonowali zalecenie czy wzory płynące z Rzymu, tak teraz każdy gest czy każde słowo ma rangę dogmatu.
Mimo zaklinania rzeczywistości przez dr. Milcarka, że treść adhortacji Ojca św. w żadnej mierze nie dotyczy „tradsów”, prawda jest inna. To o czym pisze Ojciec św. w adhortacji jak najbardziej dotyczy „tradsów”, dlatego, ze niezależnie od naszych intencji i wewnętrznych predyspozycji tak właśnie jesteśmy postrzegani przez mainstream Kościoła – jako sentymentalni, nie przejmujący się Ewangelią, elitarni, faryzeusze etc. Każdy kto miał do czynienia z przeciętnym księdzem wikarym czy proboszczem w jakiejkolwiek sprawie dotyczącej szeroko pojętej „tradycji” (prośba o chrzest w dawnej formie, postawienie krzyża na ołtarzu czy też przywrócenie wyrzuconego krzyża procesyjnego stojącego dotychczas obok ołtarza etc.) słyszał właśnie takie argumenty. Tak nas widzi i papież, i nam dostaje się najbardziej we wspomnianej adhortacji. Jeśli ktoś tego nie zauważa musi naprawdę nie chcieć tego dostrzec, albo sam siebie oszukuje. To mniej więcej tak jak w dzisiejszej publicystyce politycznej – nie popierasz Tuska toś pisowiec (tak jest postrzegany autor niniejszego tekstu, choć na Kaczyńskich ani na PiS nie głosował ). Szkoda, że Pan Paweł zatracił to czym zdobył sobie mój wielki szacunek – umiejętność powiedzenia tak, tak, nie, nie.

Może nie powinienem, ale pod Pana dr. podpinam też działanie całego środowiska Christianitas – boć On to przecież jest rednaczem pisma. Dziś taki ktoś jak ja – mieszkający w mieście gdzie z Mszy NFRR może wysłuchać u „lefebrystów” i  to też z trudnościami, do innych nie jest w stanie dotrzeć ze względu na obowiązki stanu, a o innych sakramentach może pomarzyć – nie ma żadnego środowiska, w którym miałby wsparcie. Kiedyś można było choć poczytać Christiantas, które dziś stało się elitarne i skierowane do zupełnie nieprzeciętnego odbiorcy (może to źle o mnie świadczy, ale studia historyczne mam skończone, także teologia znalazła się wśród kolejnych fakultetów, a i tak nie mogę przebrnąć przez niejasne analizy i język rodem ze specjalistycznych pism filozoficznych. Spójrzcie na tytuły artykułów w najnowszym numerze: Papież jako wydarzenie(?), Teodycea diabła (?)).  Obecnie środowisko Christianitas chce podążać Benedyktową hermeneutyką ciągłości i nie narażać się nikomu, choć Benedykta już nie ma a  hermeneutyka ciągłości ukazana jest w działanich podjętych w celu spacyfikowania Franciszkanów Niepokalanej.


Tak naprawdę pismo odsunęło się od swojego czytelnika (do dziś mam wszystkie numery Ch. Od 1 do 49), być może jednego, ale odnoszę wrażenie, ze jednak nie jestem osamotniony w takim odbiorze. Dziś Christianitas nie jest tym czym było – pismem edukującym, kształtującym i formującym środowisko tradycji. Dziś jest pismem, a właściwie biuletynem szczególnej grupy, która to o co walczyła za pontyfikatu bł. Jana Pawła II, otrzymała (to nic, ze inni nie mają dostępu do liturgii, to nic, że, szeroko pojęta „tradycja” jest dziś, nie bójmy się tego słowa, prześladowana) i teraz może się zająć takimi „problemami” jak melancholia (nr 44), polityka (nr 45-46), romantyzm (nr 47) muzyka (nr 50). To wszystko było obecne i wcześniej, ale clou stanowiła kultura, liturgia, teologia i to w miarę przystępny (nie koniecznie prosty czy prostacki) sposób podawana. Kiedyś Christianitas było głosem w Kościele opowiadającym się za powrotem do tradycyjnej liturgii i dyscypliny, głosem słyszalnym i zauważalnym. Tym bardziej, że w żaden sposób nie mogli być powiązani ze „schizmatyckim” (celowo w cudzysłowie) Bractwem Św. Piusa X. Dziś redaktorzy pisma biorą udział w dyskusjach filozoficznych, które nijak nie przystają do rzeczywistości, a maja wiele z „bicia piany” i  w żaden sposób nie przekładają się na praxis. Przykro mi, ale tak to widzę. Wiem także, że jest to świadomy wybór redaktorów i ich prawo (tak samo jak moim prawem jest napisać słowa krytyki) – taką drogę wybrali, nie wiem dokąd zmierzają. I bardzo tego żałuję.

czwartek, 16 stycznia 2014

Co z tym WOŚP?

Ponieważ tegoroczna burza wokół Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy nie ucichła, i ja postanowiłem dorzucić swoje trzy grosze, przedstawiając moje zdanie i włożyć kij w mrowisko.

Kiedy Jurek Owsiak zaczynał swoją przygodę z WOŚP ja przygotowywałem się do matury. Ponieważ był to czas przełomu (początek lat 90) dla mnie, niewyrobionego światopoglądowo (poza zoologicznym antykomunizmem) była to akcja wzorowa. Co roku jakoś żałowałem, że nie biorę w niej udziału aktywnie. Działo się tak przez kilka lat, dopóki pewne sprawy nie stawały się coraz jaśniejsze, a inne coraz mroczniejsze. Od wielu już lat nie wspieram WOŚP a dlaczego konkretnie - wyłuszczę poniżej.

Zanim jednak przejdę do meritum kilka zastrzeżeń.

1. Jak najbardziej jestem za tym aby pomagać osobom poszkodowanym i jak tylko mogę to robię to wspierając Caritas czy inne fundacje choćby przez stronę dobroczynnosc.com

2. Jestem zwolennikiem wolności i nikomu nie narzucam swojej wizji - jak ktoś chce niech wspiera WOŚP, ale proszę jednocześnie o uszanowanie mojej woli

Po powyższych uwagach mogę przejść do rzeczy. Otóż w małym stopniu interesują mnie rozliczenia finansowe Orkiestry, gdyż wiele się o tym pisze i jak ktoś uważa, że jest coś nie w porządku, to nich nie daje. Choć warto wiedzieć i to:  Wośp zbiera na waciki .Ja jednak nie wspieram fundacji Jurka Owsiaka z innych powodów.

Po pierwsze nie odpowiada mi koncepcja „nadmuchanej” imprezy, co generuje, zupełnie niepotrzebne - moim zdaniem - koszty. Te „wejścia” na antenę, kilkukrotnie w ciągu dnia, w telewizji publicznej, ciągłe reklamy w mediach przed finałem, imprezy w poszczególnych miastach sponsorowane przez samorządy etc. Wydaje się, że skórka nie warta jest wyprawki. Są fundacje, które generują podobne lub wyższe obroty przy dużo mniejszym szumie i skromniejszym anturażu. 

Po drugie nie pasuje mi, i wiąże się to z wcześniejszym akapitem, rozbuchane ego samego twórcy fundacji. Przypomina mi w tym jednego z naszych byłych prezydentów - tamten rozwalił komunę, bez tego zawali się polska służba zdrowia. Nie widzi on potrzeby odpowiadania na „niewygodne” pytania, a każdy kto ma wątpliwości jest uznawany za „heretyka”, z którym nie warto rozmawiać. Wykorzystanie do własnych celów ciężko chorego dziecka i „uśmiercenie” go publiczne jest poniżej wszelkich standardów. Jurek Owsiak jest zresztą obecny z mediach nie tylko ze względu na swoją dobroczynność, ale także jako uczestnik debaty politycznej wpisując się w jej konkretny przekaz, który nazywa się powszechnie salonowym lub mainstreamowym. Ostatnie wystąpienia przeciw konkretnym mediom czy osobom w sposób, który każdego innego wyrzuciłby poza nawias debaty publicznej, a na pewno poza grupę autorytetów moralnych, zostały podchwycone przez wspierające go media. Owsiakowi wolno więcej. Osoby zapraszane na Woodstock (a także te z niego usuwane - vide: Przystanek Jezus)  wskazują precyzyjnie gdzie znajduje się polityczne „zaplecze” WOŚP. Ewangelia mówi: „Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa” Mt. 6,3

Ostatnią sprawą jest promowana przez twórcę fundacji filozofia. „Róbta co chceta” to nie jest hasło z mojej bajki. Promocja konkretnych postaw (o czym było we wcześniejszym akapicie) i religii (sekta Krysznowców na Woodstock) dezawuuje, w moim przekonaniu, WOŚP. Fundacja jest bowiem wciągana - poprzez swojego przywódcę - w dyskurs polityczny i światopoglądowy. Wypowiedzi Owsiaka odnośnie sprawy katastrofy Smoleńskiej (chodzi mi o jej banalizację - nie wnikam w szczegóły) czy, wcześniej, eutanazji stawiają go przeciw cywilizacji życia. Nie wiadomo też jakie jest zdanie twórcy Orkiestry na temat zabijania nienarodzonych. Antykościelne wypowiedzi Owsiaka, wyrzucenie onegdaj Przystanku Jezus, a teraz przyjęcie go pod restrykcyjnymi warunkami, promocja permisywizmu moralnego również mi nie odpowiada. 


Wiem, że porównanie jest ostre, ale takie są prawa felietonu - kiedy diabeł chce człowieka oszukać może go nawet uzdrowić z choroby. Zbieranie na chore dzieci nie implikuje dobrych intencji w ogóle, a cel nie uświęca środków. Dlatego - proszę - nie zmuszajcie mnie do wpłacania na WOŚP!