Podczas minionych wakacji, wraz z całą rodziną, spędziłem miesiąc w Niemczech i Czechach. Poniżej kilka spostrzeżeń.
Dyrektywa Parlamentu Europejskiego i Rady 2014/94/UE wprowadzała nowe oznaczenia paliw na terenie Unii. W Niemczech na żadnej stacji, z której korzystałem nie było tych oznaczeń. W Polsce i Czechach na wszystkich.
***
W nieekologicznej i „ciemnogrodzkiej” Polsce przed wyjazdem kupiłem patyczki do czyszczenia uszu z papieru i bawełny. W Niemczech - tylko plastikowe.
***
Czesi i Niemcy powszechnie noszą skarpety do sandałów. Nie jest więc to obraz statycznego polskiego Janusza, a raczej Hansa czy Jiriego. Podobnie - ciągle modna w Czechach fryzura na „czeskiego piłkarza” czyli krótko z przodu i długo z tyłu.
***
Dawne DDRowskie miasta, takie jak Rostock czy Drezno bardzo przypominają nasze. Blokowiska z wielkiej płyty, krzywe chodniki z połamanych płyt. Zwłaszcza poza centrum.
***
W Dreźnie na każdym kroku przypomnienie wielkiego bombardowania. Poza tym temat II wojny światowej niemal nie istnieje. Podobnie w Lubece. Polityka historyczna, mająca na celu zmianę katów w ofiary rozwija się w najlepsze. W Dreźnie otwarto multimedialną panoramę, która ukazuje miasto po bombardowaniu i jest bardzo mocno promowana w centrach informacji turystycznej, a także w innych zabytkach.
***
Opowieści, które przeczytałem na blogach i w przewodnikach, jakoby czescy kierowcy przestrzegali przepisów i byli niezwykle grzeczni to mit. W żadnym państwie, w którym byłem autem, nie stresowałem się tak, jak u naszych południowych sąsiadów. Siedzenie na „tyłku”; mruganie światłami w środku miejscowości, że się jedzie zbyt wolno; wyprzedzanie w niedozwolonych i niebezpiecznych miejscach; jazda zdecydowanie zbyt szybko, jak na stan dróg i pospolite chamstwo to codzienność. A trochę kilometrów w Czechach zrobiłem. To chyba największy szok w stosunku do oczekiwań.
***
Noclegi w Czechach zdecydowanie odbiegają od opisów na booking.com. Można się spodziewać, ze parking będzie albo publiczny, albo tak mały, ze nie każde auto się zmieści. Pokój czteroosobowy, okaże się trzyosobowym z dostawką. Rzekoma znajomość kilku języków sprowadzi się do czeskiego. Możliwość wyprania okaże się niemożliwa. Taras przed bungalowem stanie się ogródkiem przy restauracji na terenie ośrodka. Wifi może nie działać. Czajnik może być towarem deficytowym, mimo, że jest wpisany na wyposażenie pokoju. Etc. Etc.
***
Czesi masowo jeżdżą na rowerach. A kiedy już jeżdżą, to musza być super profesjonalnie ubrani od stóp do głów, niezależnie od umiejętności, stylu jazdy i wieku.
***
Zwiedzanie zamków w Czechach jest bardzo drogie. Hluboka, Pernstein, Czeski Krumlov czy Trebon. Zwiedzanie jedynie z przewodnikiem. Zawsze kilka tras do wyboru - każda inna. Ceny zwiedzania w języku czeskim tańsze o 100 - 150 koron stosunku do innych języków - polskiego brak. Przeciętny koszt zwiedzania całego zamku (wszystkie trasy) dla mojej rodziny (dwoje dorosłych, trójka dzieci - w tym niemowlę) to 350 - 450 zł, po przeliczeniu. Neuschwanstein jest tańszy.
***
Czeskie miasta, które odwiedziłem - m.in. Budziejowice, Ołomuniec, Pilzno, Brno - mimo, że są jednymi z większych, przypominają raczej nasze miasta powiatowe typu Kartuzy czy Wejherowo, również wielkością. Jest tam niewielu turystów zagranicznych - poza najbardziej charakterystycznymi punktami. Najwiecej turystów było w Czeskim Krumlovie - miasto wręcz zadeptane. Ale np. W Pilznie spotkaliśmy ich jedynie w browarze. Nie ma ich na rynku, czy na starówce co zdecydowanie zwiększa komfort zwiedzania. Czesi też nie odwiedzają swoich miast jakoś wyjątkowo tłumnie.
***
Czas trwania zielonych świateł dla pieszych w Czechach nie wystarcza na szybkie przejście - zawsze kończysz na czerwonym. Chyba, że przebiegniesz. W praktyce nie funkcjonuje strefa dla pieszych w centrach miast. Mimo, że znaki są, to samochody jeżdżą tak samo szybko i pewnie, jakby to były normalne ulice.
***
Czeskie piwo z tanka ogromnie różni się od sprzedawanego u nas w butelkach. Choćby Pilsner Urquel czy Budweiser. A w typowych, czeskich piwiarniach warto spróbować dań jakie są podawane do piwa. Począwszy od kiełbasy z musztardą, poprzez tlaczinki czyli grube plastry galertu z cebulą i octem, bramboraky, czyli placek ziemniaczany z plastrem grubego, smażonego boczku, po golonkę.
***
Wszystkie czeskie sklepy muszą mieć terminal do płatności kartą. Ale niechętnie ją przyjmują, a zdarza się, że doliczają prowizję.
***
Sklepy spożywcze zamykane są dość wcześnie, poza małymi sklepikami, które (wszystkie w jakich byłem) prowadzą przybysze z Dalekiego Wschodu. Ale uwaga - wiele produktów jest mocno droższych, niż gdziekolwiek indziej.
***