wtorek, 19 lutego 2013

Łysiak odjechał KARAWANEM


Muszę zacząć od wyjaśnienia (nie po raz pierwszy). Jestem wielbicielem Waldemara Łysiaka, a – poniekąd – Jego uczniem. To książki Mistrza ukształtowały moje podejście do sztuki, to dzięki niemu zostałem  historykiem, przez Łysiakowe Napoleoniady pisałem pracę magisterską o Księstwie Warszawskim. Wreszcie Łysiakowa publicystyka formowała mnie politycznie. Człowiek jednak dorasta, dojrzewa, uczy się i zaczyna dostrzegać też inne kolory niż czarny i biały. Zaczęła się konfrontacja z Mistrzem i choć nie ze wszystkim się zgadzałem, nadal był moim wielkim autorytetem.  Do ostatniej książki. Pisałem już wcześniej, ze Łysiak zalicza spadek formy, vide: Satynowy historyk sztuki.

Karawana Literatury jest pierwszą książką Łysiaka, która „męczyłem” – nie wciągnęła, a wręcz przeciwnie – denerwowała. Wydawało się, ze temat ciekawy i ważny. A wyszła książka złożona z cytatów. Mało Łysiaka w Łysiaku. A ten, który jest, jest żenujący.

Mistrz pisze przede wszystkim o sobie. Nie robiłem statystyk w trakcie czytania, ale bardzo często pojawia się odniesienie do własnych przeżyć, w których to Waldemar Łysiak jest idealnym punktem odniesienia. Był prekursorem wszystkiego, znosił najcięższe szykany za komuny etc. Etc. Czytać hadko. Wolałbym jednak mniej Łysiaka o Łysiaku.

Jak wspomniałem książka to właściwie zlepek cytatów. Właśnie CYTATÓW – Łysiak nie referuje poglądów czy zdań ale jest podaje – gdzie tu wkład własny „literata”? Chyba od pisarza można wymagać, ze napisze tekst i poda ewentualne odnośniki. A tu wygląda jakby Mistrz chciał sobie nabić wierszówkę i z treści wystarczającej na większy artykuł zrobił książkę dodając sążniste cytaty.

Niedobrze na odbiór książki wpływa też fakt, ze autor co i rusz się powtarza. Zmienia trochę stylistykę ale pisze po kilkakroć to samo, tyle że w innych rozdziałach. Dodatkowo, choć książka ma być o literaturze, Łysiak co chwila wtrąca inne media. Jeden z rozdziałów jest w zasadzie o filmie, tylko po to aby potwierdzić tezę. Nie tego chcę w książkach Mistrza.

Wulgarny język nie jest u autora Statku niczym nowym. Jednak to co prezentuje w niektórych miejscach omawianej książki zniesmaczyło mnie ogromnie. Rozumiem, że szokowanie jest najlepszym sposobem aby ukazać zwyrodnienie współczesnej kultury, ale to taplanie się w bagnie i wciąganie w nie czytelników nie jest niczym pozytywnym, a wręcz obrzydliwym.

Da się zauważyć, ze politycznym spojrzeniem Mistrza rządzą trzy trumny  - Napoleona, Piłsudskiego i Dmowskiego. Przy czym dwóch pierwszych autor bezgranicznie uwielbia (jak Lis Tuska), a o trzecim dobrego słowa nie powie (jak Kuźniar o Kaczyńskim). Zaślepia to podejście autora Wysp Bezludnych i powoduje używanie powszechnie idiotycznego, moim zdaniem, określenia – neoendecja. Zwłaszcza, że przylepia tę łatkę zupełnie z kosmosu. Można by tak nazwać twórców Pro Fide Rege et Lege lub Myśli Polskiej, ale Najwyższego czasu!???Odnoszę wrażenie, ze epitet ten (bo tak jest przez Mistrza traktowane to słowo) ma tę samą wartość emocjonalną co „faszyzm” dla lewaków, ergo: każdy kto nie przyjmuje łysiakowania jako słowa objawionego, a nie jest lewakiem – jest neoendekiem.

Ciekawe jest zresztą, że Łysiak zapiera się, ze nie pisze recenzji, bo jest literatem, jeno raportuje. No dobrze – punktuje lewackie podejście do kultury (a literatury w szczególności), obśmiewa (ustami innych) autorytety Gazet Wyborczej et consortes, ale najbardziej dostaje się jednak pisarzom „prawicowym”. Bo to o nich stworzył autor dwa odrębne rozdziały – Dolina Nicości o Wildsteinie i Casus Ziemkiewicza o RAZie. I jeden i drugi (choć teraz piszą wspólni z Łysiakiem w DoRzeczy) zostają zmieszani z błotem, choć mój imiennik Rafał Ziemkiewicz dostaje w tym tekście dubeltowo. Nie wiem czy autor Ceny tak bardzo boi się konkurencji, która mu wyrosła przez te lata na prawicy czy chce koniecznie pokazać, że "oni wszyscy z Niego", ale jest to żenujący popis choroby Wałęsowej – czyli wysokiego poczucia samozajebistości. Co więcej Łysiak krytykuje kolesiostwo i wzajemne wspieranie się literatów oraz dziennikarzy. Beszta RAZa za to, ze napisał tekst o własnym Zgredzie. I pisze to człowiek, którego kilka rozdziałów opisywanej książki, pojawiło się wcześniej w Uważam Rze. Tragikomiczne.

Ale to jeszcze mało. Łysiak popełnia kilka takich głupot w tekście, że nie wiadomo, czy poszedł drogą, wspomnianego" Ziemkiewicza, który przyznał się kiedyś, że nie sprawdza cytatów, czy jest tak zadufany w sobie. Na stronie 12 autor ustawia JRR Tolkiena na jednym poziomie z Danem Brownem i Rowling i autorką sagi o wampirach. Tolkien – profesor literatury, jeden z inklingów – stworzył nową mitologię. Stworzył w literaturze świat od początku do końca. Nie jest ona lepsza od mitologii greckiej czy rzymskiej – jest inna.  A co najważniejsze – schrystianizowana. Ponadto dzieła Tolkiena są wielowymiarowe. To nie tylko baśń o hobbitach, elfach i krasnoludach, ale opowieść o honorze, odwadze, poświeceniu, odpowiedzialności, patriotyzmie i tym podobnych wartościach.  Ale książki Anglika maja też trzecie, a może i czwarte dno – głęboko chrześcijańskie korzenie – ukazują grzech, krzyż i zbawienie. A ponadto są niebiańsko dobrą literaturą. Podobnie Łysiak czyni z literaturą fantastyczną potępiając ja w czambuł. A należy rozróżnić opowiastki Pilipiuka o Wędrowyczu od książek Lema, Dicka czy Zajdla! Rozumiem, że można nie przepadać za fantastyką czy fantazy, ale sprowadzanie tych gatunków do popkultury to – posługując się jednym z ulubionych cytatów autora Napoleoniady – coś więcej niż zbrodnia, to błąd!

Na stronie 20 Łysiak krytykuje młodzieżowe książki autorstwa Niziurskiego czy Nienackiego. Wychowałem się na tych autorach i  nie zauważam tragicznych skutków. Co więcej, nie pamiętam abym znalazł tam jakąś nachalną indoktrynację, a dom miałem wybitnie antykomunistyczny. Być może jej tam nie było (pomimo tego co sugeruje Mistrz), albo jako dziecko nie przywiązywałem do niej wagi. W każdym razie to właśnie Ci autorzy zaszczepili we mnie miłość do przygody, wędrówki i poszukiwań rzeczy ciekawych. Zachowałem te książki dla moich synów – aby i oni mogli przeżyć te same przygody co ja w ich wieku.

Niewątpliwym błędem merytorycznym jest też stwierdzenie na str. 104, że Henryk Sienkiewicz otrzymał Nobla za Quo Vadis. Faktem jest, że to najpopularniejsza powieść autora Krzyżaków, ale na stronie komitetu noblowskiego czytamy, ze otrzymał on nagrodę za wybitne zasługi jako pisarza epickiego (w przeciwieństwie do Reymonta, gdzie podano tytuł książki).  

Ogólnie książka nudna, rozwlekła, pełna powtórzeń i krytyki skierowanej ku wszystkim. Jedynym sprawiedliwym, utalentowanym, uczciwym pisarzem jawi się nam Waldemar Łysiak.

2 komentarze:

  1. Zapoznałam się pobieżnie z treściami zamieszczanymi na Pana blogu i z przyjemnością dołączam do witryny:) Bardzo ciekawe wpisy. Jednakże ja dla Łysiaka byłabym bardziej pobłażliwa.:)Jeśli miałabym coś skrytykować, to czytając ,,Karawanę" zastanawiałam się nad zasadnością zamieszczania w książce istoty sporu Łysiak-Ziemkiewicz (w tym przypadku obstaję akurat za argumentacją Ziemkiewicza- jest po prostu racjonalna). Uważam, że prywatne konflikty Łysiaka nie powinny być rozstrzygane w ten sposób. Ale cóż, wielkie indywidualności tak mają...

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Rafale,
    przebłyski niezłej formy zdarzają się Łysiakowi coraz rzadziej w ostatnich 20 (!!!) latach. Nawet nie zaglądałem do tej książki i po lekturze Pańskiej recenzji, z szacunku dla p. Łysiaka, nie zamierzam.

    OdpowiedzUsuń