piątek, 2 grudnia 2011

Znowu o szkole, czyli zboczenie zawodowe


W tym roku szkolnym uczniowie trzecich klas gimnazjum będą pisali nowy egzamin. Nowość polega  na rozłączeniu przedmiotów. Miast dotychczasowych części humanistycznej i matematyczno-przyrodniczej będą cztery: język polski, historia z wos oraz matematyka i przyroda.
Działanie to jest, swoistym, przyznaniem się do błędu współczesnych edukatorów, którzy – jeszcze do niedawna – stwierdzali, że uczeń gimnazjum powinien posiąść ogólna wiedzę o świecie i ją wykorzystać w praktyce, a nie rozdzielać jej na poszczególne dziedziny.
Jako historyka, początkowo ucieszyła mnie ta zmiana. Dotychczas bowiem, dla utylitarnie nastawionej, dzisiejszej młodzieży, nie było dużej motywacji do nauki historii. Padały stwierdzenia, że to niepotrzebne, że się nie przyda, że po co, jak nawet na egzaminach historia pojawia się sporadycznie. Oczywiście, dobry nauczyciel ma swoje metody i instrumenty, dzięki którym może zachęcić uczniów do nauki, jednak atmosfera specjalizacji i użyteczności (vulgo: ewentualnego, przyszłego zarobku) nie sprzyja nawet najlepszym pedagogom. Uczniowie mogą lubić lekcje, z przedmiotu, który nie jest ich pasją, lecz nie przekłada się to na ich wiedzę czy umiejętności – na zasadzie fajna, ciekawa lekcja, ale fizyka to jest to.
Reforma egzaminu dała nauczycielowi historii dodatkowy atutu – wszyscy go zdają.
Cieszyło mnie to do momentu, w którym  nie zobaczyłem informatorów zawierających szczegółowe wymagania i przebieg egzaminu. I oto okazuje się, ze egzamin z historii i wos (podobnie jak z przedmiotów przyrodniczych  - w tym z fizyki czy chemii [sic!]) ma składać się tylko z zadań zamkniętych! W większości są to testy wielokrotnego wyboru, gdzie prawidłowa odpowiedź jest tylko jedna.
Jaki to ma skutek? Uczeń może „strzelać”, albo dojść do odpowiedzi droga eliminacji (co nie jest jeszcze takie złe), ale nie musi posiadać wiedzy czy umiejętności. Testy te nie są wymagające – nie wymagają interpretacji, chronologii, myślenia, łączenia wydarzeń w związki przyczynowo-skutkowe. Wystarczy, jak do testów na prawo jazdy, „przeroboć” odpowiednią ilość zadań.
Mamy więc kolejną reformę, która czyni z nauczycieli szkoleniowców prowadzących kursy przygotowujące do egzaminów. Kolejna porażka pani minister Hall. Co na to nowa minister? Czy pójdzie tą samą drogą, czy może zacznie odwracać tendencję. Szczerze wątpię.

1 komentarz:

  1. Całkowicie i szczerze popieram Pana tok myślenia. Edukacja dzisiejszej młodzieży zmierza w nieokreślonym kierunku, kierunku porażki... Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń