poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Rozważania o języku. Z cyklu grzechy Polskiej „Prawicy”


Język służy przede wszystkim komunikacji. Nawet literatura piękna czy poezja są formami komunikacji. Jednak w polityce czy publicystyce czystość, jasność i precyzja, a więc i przystępność języka ma wyjątkowe znaczenie.
Niestety, wydaje się, że problemem dzisiejszych konserwatystów, czy też, szeroko pojętej, prawicy, jest właśnie język jakim się posługuję publicyści, liderzy czy politycy.
Widzę tu mianowicie dwa podstawowe błędy. Pierwszym jest dobrowolne przyjęcie języka lewicy, drugim korzystanie z języka niezwykle eklektycznego. Ale po kolei.
Od powojnia Polakom jest narzucany sposób wyrażania myśli, który nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością, zwłaszcza w sferze idei czy polityki. Tenże lewicowy język jest twórczo rozwijany przez kolejne pokolenia obecnych czytelników Krytyki Politycznej. I tenże właśnie sposób komunikowania został bezrefleksyjnie przyjęty przez środowiska konserwatywne. Kilka lat temu pisał już o tym bodajże prof. Krasnodębski na łamach Rzeczpospolitej, nie jest więc to uwaga oryginalna. Polska prawica nie potrafi stworzyć własnego języka przekazu, ale ulega temu, który jest i próbuje go „konserwatyzmować”, że użyje takiego neologizmu.
Przykład – „Zabijanie dzieci nienarodzonych”, której to nazwy konsekwentnie używają tylko ruchy obrony życia, publicyści prawicowi zaś używają słów „aborcja”, „zabieg”, „przerwanie ciąży”.
Inny przykład – Prawa Człowieka, twór zdecydowanie o charakterze i genezie lewicowej, pod hasłem którego ogranicza się prawa konserwatystów na rzecz homoseksualistów, ogranicza się prawo rodziny do wychowywania dziecka zgodnie z własnym światopoglądem etc. Pamiętam debatę, bodaj w Studiu Otwartym, między marszałkiem Markiem Jurkiem a jakimiś lewakami, których już nie pomnę na temat możliwości pracy zadeklarowanego homoseksualisty na stanowisku nauczyciela. Marszałek bronił oczywiście zakazu takowej możliwości jednak swoją argumentację oparł na Prawach Człowieka i musiał przegrać, bo twórcy tychże czują się w tym temacie jak ryba w wodzie. W późniejszej dyskusji na facebooku Marszałek Jurek tłumaczył mi, że on inaczej rozumie Prawa Człowieka niż lewactwo. Zapomniał widać, ze on nie mówił do siebie, ale do widzów, a ci, w większości po WOSie w szkole, rozumieją Prawa Człowieka tak jak, wszelkiej maści, socjaliści.
Faktem jest, że pewne słowa czy też zbitki wyrazowe mają inne znaczenia rzeczywiste, niż przekazują nam lewicowe przekaziory czy szkoły (exemplum: faszyzm, faszysta czy tolerancja), ale musimy z tym żyć, więc z jednej strony należy walczyć o przywrócenie słowom ich znaczeń, z drugiej tworzyć własny język przekazu. Jasny i czytelny, odrzucający powszechnie obowiązujący lewicowy sposób patrzenia na świat. Trzeba wychodzić od pryncypiów, potrzeba pracy u podstaw.
I znów przykład. Debata nad podwyższeniem wieku emerytalnego – przeszukałem internet oraz część prasy i nikt (jeśli się mylę proszę o kontakt) nie zadał podstawowego pytania – Dlaczego, w ogóle, jakiś minister czy premier tudzież parlamentarzysta ma decydować o tym, ile lat mam pracować? A przecież to nie minister daje emeryturę, tylko przez większość życia jestem zmuszony do oddawania własnych pieniędzy. To jest rzeczywisty punkt wyjścia, ale nikt z tzw. Konserwatywnych czy prawicowych publicystów  nawet o tym nie pomyślał.
Trzeba przestawić swój sposób myślenia. Odrzucić lewicową narrację i przywrócić słowom ich znaczenia oraz mówić tak-tak, nie- nie.
Drugi problem, o którym wspomniałem na początku zafrapował mnie podczas czytania przeróżnych konserwatywnych/prawicowych periodyków.
Odnoszę czasem wrażenie, że tworzą je zakompleksieni doktorzy, w sensie z dr. przed nazwiskiem. Doświadczenie nauczyło mnie, że bowiem, że świeżo (bardziej lub mniej) upieczony dr. musi co i rusz, przed całym światem, a zwłaszcza sobą, udowadniać jaki on to mądry.
Jak to się ma do grzechów prawicy? Otóż używając w debacie języka naukawego (czyli sprawiającego wrażenie naukowego, co w rzeczywistości sprowadza się do zastąpienia niektórych słów mniej znanymi synonimami) odrzucają od siebie czytelników, zamiast ich edukować.
Bowiem konserwatywne czasopisma, które roszczą sobie intencje kształtowania społeczeństwa (bo po cóż innego tworzy się pismo!), wydają się być w rzeczywistości skierowane do wąskiego grona specjalistów lub sympatyków. I wygląda na to, że twórcy nie zdają sobie z tego sprawy prezentując wysokie samozadowolenie.
Nie jest dobrze jeśli w jednym z pism czytam takie potworki językowe:
„W efekcie przynależność do rodziny czy narodu staje się sprawą woluntarnej jednostkowej decyzji, nawet jeśli sama instytucjonalna możliwość tej decyzji nie byłaby możliwa, gdyby nie to, że przez wieki wspólnotowe identyfikacje wcale nie były dobrowolne.”
Inny cytat:
„Kolejnym postulatem emancypacyjnym stało się więc ustanowienie Ja relacyjnego, wolnego od anachronicznej opresji tradycyjnej, czyli arbitralnej i opresywnej, kultury.”
Zmasakrowany język polski. Zadziwia to zwłaszcza w kontekście faktu, że tekst, z którego zaczerpnąłem cytaty sąsiaduje z tekstem prof. Krasnodębskiego, który jest trafny, prosty i czytelny, bez zbędnej pseudonaukowości i bez przewagi skomplikowanych synonimów słów potocznie używanych. Pytam więc ja, czytelnik, człek troszkę kształcony (nie chwaląc się) – dlaczego tak niestrawne muszą być niektóre artykuły w Christianitas, 44, Rzeczach Wspólnych, Frondzie etc? Chwalebnym wyjątkiem są tu Arcana. W ten sposób na pewno nie dotrzecie do rzesz młodszych i starszych, których pociągają poglądy Tuska, Palikota….
Dlatego, moi drodzy konserwatywni publicyści młodego pokolenia, piszcie dla innych – czytelników – a nie dla siebie i własnej satysfakcji. Prostota to nie prostactwo. Jeśli zastąpicie słowo konwencjonalne związkiem „ogólnie przyjęte”, słowo subiektywizm – prywatą, woluntaryzm – wynikającym z woli to korona tytułów przed nazwiskiem z głowy Wam nie spadnie.

2 komentarze:

  1. Jestem człekiem starej daty (a czasem, bywa, że "pod dobrą datą"), więc pamiętam czasy, gdy wprowadzano reformę emerytalną za (ło)buzka i mówiono nam wtedy, że każdy będzie miał ogląd co do stanu konta emerytalnego i będzie mógł wyjmować zeń wtedy, gdy zechce. Bo konta będa indywidualne i nie będzie już placenia na emerytury rodziców.

    A co do aborcji: w czasach nielegalnej aborcji, tudzież w przedwojennej Polsce nie mówiło sie o tym procederze per "zabijanie nienarodzonych". Świadomość nikczemności tego czynu dawno nie była tak duża jak obecnie. Już sam ten fakt jest zwycięstwem autentycznych obrońców życia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Janusz Korwin-Mikke mówi właśnie takie rzeczy, że czemu ktokolwiek ma decydować o moich pieniądzach, które ja zarabiam, które ja wpłacam - czemu ktokolwiek ma zmniejszać i zwiększać emeryturę - umawiałem się na konkretny wiek. Pyta on: "Czemu ktokolwiek ma decydować o moich pieniądzach, o tym jak ja mam je wydać?".
    Polecam materiał (troszkę dygresyj):
    http://www.youtube.com/watch?v=N4r2ba83MfE

    OdpowiedzUsuń