poniedziałek, 20 lutego 2017

(3,4/50) Joseph Roth, Popiersie cesarza. Naczelnik stacji Fallmerayer. Lewiatan. oraz Spowiedź mordercy. Opowiedziana w jedną noc.

Zanim zaczniesz czytać, proszę zapoznaj się z wprowadzeniem i zastrzeżeniami autora we wcześniejszym wpisie. Kolejne genialne teksty Rotha.

Kolejne książki przeczytane w bieżącym roku to zbiór trzech nowel oraz powieść. Tematem tych tekstów jest ludzka kondycja w czasach zamętu i gwałtownych, rewolucyjnych przemian. 
W noweli „Popiersie cesarza” zwraca autor uwagę na próbę zachowania swojego świata w momencie rewolucji. Tytułowe popiersie to element, którym otacza się polski arystokrata Franciszek Ksawery Morstin aby przetrwać upadek monarchii Habsburgów, do której był przywiązany, i która stanowiła jego świat.
W tekście „Naczelni stacji Fallmerayer” Roth skupia się na nagłym zauroczeniu i próbie wyrwania się z rutyny życia. Ale też o umiejętności odejścia w odpowiednim momencie.
„Lewiatan” to opowieść o marzeniu i próbie zachowania uczciwości w świecie staczającym się w kłamstwo i tandetę. Odpowiedź na pytanie: być uczciwym, kiedy dookoła króluje oszustwo czy się dostosować? jest niejasna. Bohater  wydaje się przegrać, ale ta jego przegrana jest jednocześnie spełnieniam jego najgłębszych marzeń.
Powieść o mordercy jest kolejnym tekstem Rotha o jednostronnej miłości (a właściwie zauroczeniu), o tym do czego może posunąć się człowiek jeśli „wkręci” sobie  zakochanie czy szlachetne urodzenia albo zemstę.
Po raz kolejny polecam teksty tego autora. Zmuszają do myślenia i, powtórzę się, są niebywale aktualne.

piątek, 10 lutego 2017

(2/50) Szczepan Twardoch, Król

Zanim zaczniesz czytać, proszę zapoznaj się z wprowadzeniem i zastrzeżeniami autora we wcześniejszym wpisie. Tą książką żegnam się z twórczością Twardocha - nie jest dla mnie.



Pierwszy raz z nazwiskiem Szczepana Twardocha zetknąłem się gdzieś na łamach starej Frondy, albo Christianitas, albo „Czwórek”. Nie pamiętam już. Pamiętam jednak, że teksty były niebanalne, a ich forma nowatorska. Chciałem więcej. Poszukiwałem wcześniej wydanych pozycji autora „Króla” i je zdobywałem - w tej chwili mam wszystkie.
Niestety czytając najnowszą książkę Twardocha odczuwałem coraz większy niesmak. I, podkreślę to raz jeszcze, piszę tu tylko o wrażeniach w trakcie i krótko po przeczytaniu. Nie zagłębiam się w filozofię i meandry. Tylko myśli, które miałem podczas czytania.
Od samego początku miałem wrażenie, że czytam dalszy ciąg „Dracha”. Ten sam styl, tylko gwarę śląską zastąpił jidysz. Ja wiem, ze to charakterystyczny, oryginalny styl Twardocha, ale jeśli po dwóch książkach czytam trzecią i mam wrażenie, że to cały czas to samo (nawet niektóre przemyślenia bohatera niemal skopiowane z poprzednich) to już zalatuje późnym Łysiakiem. 
Wraz z zagłębianiem się w lekturę, która - muszę to przyznać - wciąga, moje myśli krążyły wokół osoby Autora i zastanawiałem się, co się wydarzyło w Jego życiu, że z pisarza konserwatywnego (i nie chodzi tu o formę, a raczej treści) przedzierzgnął się w pupilka tzw. „salonu” i dalej w to brnie. Odnosiłem coraz większe wrażenie, że „Król” to miks „Morfiny” i „Dracha”, które stały się pozycjami nagradzanymi przez „salon”, ale umieszczony w środowisku żydowskim (a to się dobrze „sprzedaje” - vide Olga Tokarczuk), z obowiązkowym polskim antysemityzmem (który w książce reprezentują nie tylko środowiska endeckie, ale też sanacja i właściwie wszyscy Polacy, z nielicznymi wyjątkami, a i „oni świnie”).
Nie chcę tu psychologizować, ale jednak tok myśli czytelnika idzie czasem takimi ścieżkami i chciałbym się tymi myślami podzielić. Zakładając, że pisarz w każdej powieści opisuje trochę siebie, to autor „Króla” zdaje się być bardzo zagubiony. I dotyczy to właściwie  trzech ostatnich książek Twardocha, choć już w „Wiecznym Grunwaldzie” i niektórych opowiadaniach ze zbioru „Tak jest dobrze” pojawia się pewna pustka. Wszystkie te powieści są niesamowicie ponure, mroczne i depresyjne. Kończą się tragicznie, a właściwie tragedią, koszmarem, śmiercią i pustką. Wszyscy bohaterowi nie mają tożsamości, nie potrafią siebie odnaleźć. Zwłaszcza tożsamości narodowej, religijnej. Wszyscy odrzucają Absolut, a jednocześnie pojawia się On jako Drach lub Litani (wieloryb krążący nad Warszawą), ale jako obserwator i symbol losu, na który nie mamy wpływu. Nihilizm jest najważniejszą filozofią, która wylewa się z książek Twardocha. 
I dlatego nie są to książki dla mnie. Po prostu, dzisiejsza rzeczywistość serwuje nam tyle smutku i tragedii, że nie chcę czytać o beznadziei. Nie znaczy to, że oczekuję od literatury jedynie utopijnej Arkadii, gdzie wszyscy są szczęśliwi i bogaci. Ale chciałbym aby po burzy nastał słoneczny poranek. Aby w ciemności jarzyła się iskierka. Aby w smutku znalazła się nadzieja. A tego w książkach Twardocha nie znajdziecie - tam jest tylko śmierć, kłamstwo, zło i mrok.

sobota, 4 lutego 2017

(1/50) Benedykt XVI i Peter Seewald, Ostatnie rozmowy

Zanim zaczniesz czytać, drogi czytelniku, proszę zapoznaj się z wprowadzeniem i zastrzeżeniami autora we wcześniejszym wpisie. 

Pierwsza książka w tym roku to, niestety, zawód. Nie mam zamiaru recenzować papieża Benedykta, ale po wywiadzie spodziewałem się czegoś więcej.


Dużo sobie bowiem obiecywałem po Ostatnich rozmowach. Miałem nadzieję na  duchową ucztę, a skończyło się na kilku ciekawostkach z życia Ratzingera i Benedykta. Czytając ten wywiad - rzekę, miałem wrażenie zmarnowanej szansy. 
Ciekawie czyta się o dzieciństwie czy młodości Josepha Ratzingera, ale o późniejszych okresach jego życia trochę mało. Niewiele dowiadujemy się o powodach zmiany nastawiania księdza, biskupa i wreszcie kardynała do Soboru Watykańskiego II, a właściwie do zmian posoborowych. W wywiadzie Ojciec święty (czy też ojciec Benedykt, jak sam prosi by go tytułowano) przyznaje, że taka zamiana nastąpiła - że początkowo był, również jako jeden z ekspertów Vaticanum II, hurraoptymistyczny, później jednak stawał się coraz bardziej krytyczny. Ale konkretów nie poznajmy. 
Niektóre wątki, zwłaszcza, niezwykle ciekawe dotyczące dyskusji, współpracy, czy nawet konfliktów z innymi wybitnymi teologami lat 50 - 60 ubiegłego wieku, urywają się nagle bez oczekiwanej pointy. Szkoda.
Niedużo też nowych rzeczy dowiadujemy się o pontyfikacie Benedykta XVI, a chciałoby się więcej. Dla mnie, jako tradycjonalisty i „pomponiarza” troszkę smutny jest fragment dotyczący powrotu Benedykta XVI do tradycyjnych szat, zmiany paliusza czy feruli. Otóż Ojciec Benedykt stwierdza, że nie było tu żadnych głębszych motywów poza estetycznymi i „bo tak Mu się chciało”.
Troszkę męczą dłuższe wypowiedzi przepytującego Petera Seewalda, na które Ojciec święty odpowiada np. Nie. I koniec. Żadnego uzupełnienia, wyjaśnienia czy rozwinięcia. Znów szkoda.
No, niestety Raport o stanie wiary to nie jest..